Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg страница 13
Ten kiwnął głową i natychmiast odzyskał swój zwykły, nieobecny wyraz twarzy. Chęć życia odzyskiwał jedynie na polu golfowym. Koledzy wiedzieli o tym od dawna, zdążyli się nawet z tym pogodzić.
– Paula, pilnuj powrotu brata, jak mu tam… Axel, tak? Żebyśmy z nim porozmawiali. Jeszcze nie wiemy, kiedy zabito Erika Frankla. Można na przykład założyć, że to brat uderzył go w głowę, a potem uciekł z kraju. Więc bądźcie na lotnisku, jak tylko wysiądzie z samolotu. Właśnie, kiedy przylatuje?
Paula znów zajrzała do notatek.
– Jutro, kwadrans po dziewiątej, na Landvetter5.
– Okej. Najpierw go tu przywieźcie.
Teraz już Mellberg musiał odsunąć zdrętwiałe stopy. Mrowiły go nieprzyjemnie. Ernst wstał, spojrzał na niego z urazą i ze spuszczonym ogonem wyszedł z pokoju. Poszedł na swoje posłanie w gabinecie Mellberga.
– To wygląda na prawdziwą miłość – powiedziała ze śmiechem Annika, patrząc na wychodzącego psa.
– Tak… – Mellberg patrzył w stół, odchrząknął. – Właśnie miałem spytać, kiedy stąd zabiorą tego kundla.
Annika zrobiła niewinną minę.
– To nie takie proste. Dzwoniłam po ludziach. Nikt nie może wziąć do siebie tak dużego psa, więc gdybyś mógł go przetrzymać jeszcze kilka dni… – Annika spoglądała na szefa wielkimi niebieskimi oczyma.
Mellberg stęknął.
– Dobrze, jeszcze kilka dni wytrzymam z tym psiskiem, ale jeśli nie znajdziesz mu domu, wyląduje na ulicy.
– Dzięki, Bertil, to bardzo ładnie z twojej strony. Postaram się.
Mellberg nie widział, jak Annika mruga do kolegów, a oni powstrzymali się od śmiechu. Domyślali się, co knuje. Spryciula, bez dwóch zdań.
– W takim razie wracamy do pracy. – Mellberg wyszedł, powłócząc nogami.
– Słyszeliście, co mówił szef – powiedział Martin, wstając. – Gösta, jedziemy?
Gösta wyglądał, jakby już żałował, że się odezwał. Ten pomysł oznaczał więcej pracy, ale kiwnął niedbale głową i poszedł za Martinem. Trzeba jakoś przetrwać do weekendu. Rozkwitnie o siódmej rano, w sobotę i w niedzielę. Całą resztę trzeba uznać za dojazd na pole golfowe.
Myśli o Eriku Franklu i medalu nie dawały Erice spokoju przez cały wieczór. Próbowała je odgonić, co udawało się raz na parę godzin, bo wreszcie ruszyła z pisaniem. Wystarczyło jednak, że trochę się rozproszyła, a już wracały. Erik Frankel pozostał w jej pamięci jako miły, uprzejmy pan, który ożywiał się, gdy mówił o swojej pasji, czyli czasach nazizmu.
Zapisała dokument i przez chwilę się wahała. A potem otworzyła najpierw Explorera, a następnie wyszukiwarkę Google. W okienku wpisała „Erik Frankel” i wcisnęła enter. Wyskoczyło sporo wyników. I tylko kilka odnoszących się do innych osób. Większość dotyczyła tego Erika Frankla. Erika ponad godzinę klikała w kolejne informacje. Urodzony w 1930 roku we Fjällbace. Miał tylko jednego brata, starszego o cztery lata Axela. Ojciec był lekarzem we Fjällbace, w latach 1935–1954. Dom, w którym mieszkał z bratem, odziedziczyli po rodzicach. Szukała dalej. Nazwisko Erika Frankla pojawiało się na wielu forach dotyczących nazizmu, ale nie znalazła nic, co by świadczyło o tym, że sympatyzował z tą ideologią. Wręcz przeciwnie. W kilku wypowiedziach można się jednak było doszukać mimowolnego podziwu dla niektórych aspektów nazizmu, a przynajmniej pewnej fascynacji, która wyraźnie była motywem jego działania.
Zamknęła okienko Explorera i splotła ręce na karku. Nie miała czasu się tym zajmować, ale była bardzo zaciekawiona.
Drgnęła, kiedy usłyszała pukanie za plecami.
– Nie przeszkadzam? – Patrik wsunął głowę.
– Nie, proszę. – Obróciła się do niego na krześle.
– Chciałem tylko powiedzieć, że Maja śpi, a ja chciałbym wyskoczyć coś załatwić. Mogłabyś zerknąć? – Podał jej elektroniczną nianię.
– Wiesz… powinnam pracować. – Westchnęła w duchu. – Co masz do załatwienia?
– Dostałem awizo i chciałbym odebrać książki z poczty. Potem muszę iść do apteki po krople do nosa. Przy okazji oddałbym kupon totka. No i zrobiłbym zakupy.
W tym momencie Erika poczuła się bardzo zmęczona. Przypomniała sobie, ile spraw musiała załatwiać z Mają w wózku albo na ręku. Często była potem cała mokra. I nie miała nikogo, kto by przypilnował Mai, żeby mogła polecieć jak strzała i spokojnie wszystko załatwić. Odpędziła od siebie te myśli, nie chciała się czepiać, nie chciała wyjść na zrzędę.
– Oczywiście, popilnuję – odpowiedziała, starając się, by jej uśmiech sięgnął oczu. – Skoro śpi, będę mogła pracować.
– To miło z twojej strony. – Patrik pocałował ją w policzek i zamknął za sobą drzwi.
– Pewnie, że miło – mruknęła do siebie Erika.
Wróciła do Worda, odganiając od siebie myśli o Eri-ku Franklu.
Zdążyła położyć palce na klawiaturze, gdy zatrzeszczał czujnik elektronicznej niani. Znieruchomiała. To pewnie nic takiego, Maja tylko się poruszyła w łóżeczku. Czasem czujnik podnosił fałszywy alarm. Samochód właśnie ruszył spod domu, Patrik odjechał. Erika spojrzała na ekran, chciała napisać kolejne zdanie. Znów zatrzeszczało. Spojrzała na czujnik, jakby chciała go zaczarować, zmusić do milczenia, ale usłyszała głośne: „Uaaaaa!”. A potem: „Mamaaaaa… tataaaaa…”.
Z rezygnacją odsunęła krzesło i wstała. Zawsze tak jest. Przeszła korytarzem do pokoju Mai i otworzyła drzwi. Córeczka stała w łóżeczku, krzycząc wniebogłosy.
– Kochanie, miałaś spać.
Maja potrząsnęła główką.
– Właśnie że tak. Masz spać.
Erika powiedziała to tak zdecydowanie, jak tylko umiała. Ułożyła córeczkę w łóżeczku, ale Maja podskoczyła jak sprężynka.
– Mamaaaa! – krzyczała tak głośno, że szyby drżały.
Erika poczuła, jak wzbiera w niej złość. Znała to na pamięć. Tyle dni karmienia, noszenia, usypiania i bawienia. Kochała swoją córeczkę, a jednocześnie czuła rozpaczliwą potrzebę przekazania odpowiedzialności za nią komuś innemu. Potrzebowała przerwy, chciała znów poczuć się dorosłym człowiekiem, który robi to, co robią dorośli. Tak jak Patrik przez ten rok, który ona spędziła w domu, zajmując się Mają.
Jeszcze
5
Landvetter, międzynarodowe lotnisko w Göteborgu.