Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg страница 14
Trudno. Najważniejsze, żeby nie odbiło się to na Mai. Przecież to nie jej wina. Jeszcze raz głęboko odetchnęła i wróciła do pokoju córki.
Maja poczerwieniała na buzi, w pokoju czuć było wyraźny zapach. Zagadka się wyjaśniła. Dlatego nie mogła zasnąć. Rozczulona, z poczuciem winy, że nie jest dostatecznie dobrą matką, Erika wzięła ją na ręce i zaczęła pocieszać. Tuliła do piersi pokrytą meszkiem główkę.
– Już dobrze, malutka. Zaraz mama zabierze tę wstrętną pieluchę, już nie płacz.
Maja pochlipywała, tuląc się do niej. W kuchni głośno dzwonił telefon Patrika.
– Upiornie tu…
Martin przystanął w przedpokoju, nasłuchując charakterystycznych odgłosów starego domu. Skrzypnięć, zgrzytów, świstów wiatru.
Gösta potwierdził skinieniem. Rzeczywiście, atmo-sfera była dość upiorna. Gösta przypisywał to nie tyle domowi, ile świadomości, co się w tych murach wydarzyło.
– Mówiłeś, że Torbjörn dał nam zielone światło i możemy wchodzić? – spytał Martin.
– Tak, wszystkie badania już porobili.
Gösta kiwnął głową w stronę biblioteki. Wszędzie widać było wyraźne ślady po proszku do pobierania odcisków palców. Zamazane czarne plamy szpecące piękny pokój.
– Dobrze. – Martin wytarł buty o wycieraczkę i ruszył do biblioteki. – Może tu zaczniemy?
– Tak by wypadało – westchnął Gösta, niechętnie podążając za nim.
– Sprawdzę biurko, a ty przejrzyj segregatory.
– Oczywiście. – Gösta znów westchnął, ale Martin tego nie usłyszał. Gösta zawsze wzdychał, gdy miał coś do zrobienia.
Martin ostrożnie podszedł do biurka: ogromnego, misternie rzeźbionego mebla z ciemnego drewna. We-dług Martina pasowało raczej do angielskiej rezydencji niż do tego przestronnego pokoju. Na blacie panował wzorowy porządek. Były tam tylko pióro i pudełko ze spinaczami, ułożone idealnie równo. Na zabazgranym do ostatniej strony notatniku było trochę krwi. Martin nachylił się, żeby sprawdzić, co tam nakreślono tyle razy. Ignoto militi. Nic mu to nie mówiło. Ostrożnie wyciągał po kolei szuflady biurka i przeglądał zawartość. Nic nie wzbudziło jego zainteresowania. Mógł tylko stwierdzić, że najwyraźniej pracowali przy nim obaj, tak jak dzielili zamiłowanie do porządku.
– Nie sądzisz, że to dziwactwo?
Gösta pokazał Martinowi zawartość jednego z segregatorów. Wszystkie kartki były ułożone niezwykle starannie. Na pierwszej stronie Erik lub Axel pieczołowicie notowali, co znajduje się pod każdą zakładką.
– Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie mam takiego porządku w papierach – zaśmiał się Martin.
– Zawsze uważałem, że z ludźmi, którzy mają w domach taki porządek, coś jest nie tak. Według mnie ma to związek z przyuczaniem do nocnika w dzieciństwie czy z czymś takim…
– Może i tak. – Martin uśmiechnął się. Gösta bywał bardzo dowcipny, najczęściej zupełnie niezamierzenie. – Znalazłeś coś? Bo ja nic. – Wsunął ostatnią szufladę.
– Jak dotąd nic. Rachunki, umowy, i tak dalej. Wiesz, trzymali rachunki za prąd od niepamiętnych czasów, według dat. – Gösta potrząsnął głową. – Przejrzyj to.
Sięgnął do regału stojącego za biurkiem po wielki, gruby segregator z czarnym grzbietem i podał go Mar-tinowi.
Martin wziął segregator i usiadł na krześle. Gösta miał rację. Porządek w papierach mieli idealny. Przejrzał wszystko, kartka po kartce. Już ogarniało go zniechęcenie, gdy dotarł do litery P. Rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że pod P mowa o „Przyjaciołach Szwecji”. Martin z zainteresowaniem przerzucał kartki. W prawym górnym rogu każdej z nich widniało logo: korona na tle powiewającej flagi Szwecji. Wszystkie listy przyszły od tego samego nadawcy, Fransa Ringholma.
– Posłuchaj. – Martin zaczął głośno czytać list. Jak wynikało z daty, jeden z ostatnich. – „Mimo dawnych wspólnych dziejów nie mogę dłużej przechodzić do porządku nad faktem, że zwalczasz cele i działalność Przyjaciół Szwecji. Dotychczas, przez wzgląd na dawną przyjaźń, osłaniałem cię, jak mogłem, ale pewne elementy w łonie organizacji patrzą na to niechętnym okiem i przyjdzie czas, że nie będę już mógł cię chronić”. – Martin uniósł brew. – Dalej mniej więcej to samo. – Szybko przekartkował pozostałe listy. W sumie było ich pięć. – Wygląda na to, że Erik Frankel nadepnął na odcisk jakiejś organizacji nazistowskiej, ale, o dziwo, miał w jej szeregach obrońcę. Chyba nie ma wątpliwości, że powinniśmy porozmawiać z Fransem Ringholmem.
– Ringholm… – Gösta patrzył przed siebie w zamyśleniu. – Znam to nazwisko. – Skrzywił się. Próbował sobie przypomnieć, ale nic z tego nie wyszło. Wrócił do segregatorów.
Po ponad godzinie Martin zamknął ostatni i stwierdził:
– Nie znalazłem już nic ciekawego. A ty?
Gösta potrząsnął głową.
– Ja też nie. I nic, co by się odnosiło do tych Przyjaciół Szwecji.
Opuścili bibliotekę i poszli przeszukać pozostałą część domu. Wszędzie znajdowali wyraźne ślady zainteresowania Niemcami i drugą wojną światową. Ale nic takiego, co by mogło zainteresować policję. Dom był urządzony ładnie, choć w staroświeckim stylu, nieco już podniszczony. Na ścianach, a także na komodach i stolikach stały oprawione w stare ramki czarno-białe zdjęcia portretowe rodziców braci i innych krewnych. Odnosiło się wrażenie, że wciąż żyją. Bracia chyba niewiele w domu zmienili i stąd ten klimat staroświeckości. Wrażenie schludności psuła cienka warstewka kurzu.
– Ciekaw jestem, czy sami sprzątają, czy ktoś tu przychodzi – odezwał się Martin i przeciągnął palcem po stojącej w jednej z trzech sypialni na piętrze komodzie.
– Nie wyobrażam sobie, żeby dwaj dziadkowie po siedemdziesiątce sami sprzątali – powiedział Gösta, otwierając drzwi najbliższej szafy. – Jak sądzisz? To pokój Erika czy Axela?
Spoglądał na rząd brązowych marynarek i białych koszul.
– Erika – odparł Martin. Sięgnął po leżącą na nocnym stoliku książkę i pokazał Göście stronę tytułową, na której widniało zapisane ołówkiem nazwisko: Erik Frankel. Była to biografia Alberta Speera. – Architekt Hitlera – odczytał głośno, a potem odłożył książkę na miejsce.
– Po wojnie dwadzieścia lat spędził w więzieniu