Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg страница 19

Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg Saga o Fjallbace

Скачать книгу

na chwilę, a potem powiedział: – Zadzwonisz do komisariatu i przekażesz im to?

      – Nie mam wyjścia – odparł z rozbawieniem Pe-dersen. – Mam złapać byka za rogi i telefonować bezpośrednio do Mellberga czy masz dla mnie inną propozycję?

      – Dzwoń do Martina – odruchowo rzucił Patrik.

      Pedersen się roześmiał.

      – Wiedziałem, ale dzięki za podpowiedź. Słuchaj, nie pytasz, kiedy facet zmarł?

      – No właśnie, kiedy? – zaciekawił się Patrik.

      Karin rzuciła mu kolejne znaczące spojrzenie.

      – Nie da się tego dokładnie określić. Ciało zbyt długo leżało w cieple. Oceniam, że dwa do trzech miesięcy. Zatem jakoś tak w czerwcu.

      – Dokładniej się nie da?

      Patrik znał odpowiedź, zanim skończył mówić.

      – Nie jestem czarodziejem, nie mam magicznej kryształowej kuli. Czerwiec, tylko tyle mogę ci powiedzieć w obecnej sytuacji. Ustalając ten termin, uwzględniłem zarówno gatunek much, jak i liczbę pokoleń much i larw, które znaleziono wokół denata. Stadium rozkładu też wskazuje na to, że prawdopodobnie śmierć nastąpiła w czerwcu. Dokładne określenie daty to zadanie dla was, a raczej dla twoich kolegów. – Pedersen się roześmiał.

      Patrik nie pamiętał, żeby kiedykolwiek słyszał, jak Pedersen się śmieje, a przecież dziś śmiał się już kilka razy. W dodatku z niego. Może właśnie to jest mu potrzebne do śmiechu. Pożegnał się i rozłączył.

      – Z pracy? – spytała zaciekawiona Karin.

      – Tak, w sprawie śledztwa.

      – Chodzi o tego martwego dziadka, którego znaleźli w poniedziałek?

      – Widzę, że poczta pantoflowa jak zwykle działa – zauważył Patrik.

      Karin znów przyśpieszyła, musiał podbiec, żeby ją dogonić.

      W tym momencie minął ich czerwony samochód. Przejechał około stu metrów i zwolnił. Kierowca najwyraźniej sprawdzał coś w lusterku wstecznym, bo zaczął się cofać. Patrik zaklął w duchu. Dopiero teraz się zorientował, że to samochód matki.

      – Dzień dobry! Proszę, tak sobie razem spacerujecie?

      Kristina opuściła szybę i ze zdumieniem patrzyła na Patrika i Karin.

      – Dzień dobry! Miło cię widzieć! – Karin pochyliła się. – Przeprowadziłam się do Fjällbacki. Wpadliśmy na siebie z Patrikiem i stwierdziliśmy, że oboje jesteśmy na urlopie opiekuńczym i potrzebujemy towarzystwa. To mój synek Ludvig.

      Karin wskazała na wózek, a Kristina wychyliła się z samochodu, żeby stosownie do sytuacji pogruchać do małego.

      – To bardzo miłe.

      Kristina powiedziała to tonem, od którego Patrika ścisnęło w żołądku. Uderzyła go pewna myśl i poczuł się jeszcze gorzej. Wolał nie znać odpowiedzi, ale spytał:

      – A ty dokąd się wybierasz?

      – Do was. Pomyślałam, że dawno do was nie zaglądałam. Wzięłam ze sobą trochę wypieków.

      Z dumą wskazała siedzenie obok, a na nim babkę i torebkę świeżych drożdżówek.

      – Erika pracuje… – próbował przekonywać Patrik, choć wiedział, że to bezcelowe.

      Kristina wrzuciła jedynkę.

      – Świetnie. Na pewno z przyjemnością zrobi sobie przerwę na kawę. Pewnie też niedługo wracacie, co?

      Pomachała Mai, a ona wesoło pomachała do babci.

      – Tak, oczywiście.

      Patrik próbował wymyślić, jak powiedzieć matce, żeby nie mówiła Erice, z kim był na spacerze, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Zrezygnowany tylko podniósł rękę, żeby jej pomachać. Ze ściśniętym żołądkiem patrzył, jak matka ostro rusza w kierunku Sälvik. Będzie miał się z czego tłumaczyć.

      Dobrze jej szło pisanie. Cztery strony, stwierdziła z zadowoleniem i przeciągnęła się na krześle. Przeszła jej wczorajsza złość. Pomyślała nawet, że trochę przesadziła. Trzeba to jakoś Patrikowi wynagrodzić, na przykład ugotować coś ekstra na kolację. Przed ślubem oboje się odchudzali i zrzucili po kilka kilogramów, ale teraz wrócili do dawnych zwyczajów. Czasem trzeba sobie pozwolić na coś pysznego. Może polędwiczki wieprzowe z sosem z gorgonzoli? Patrik to lubi.

      Porzuciła myśl o kolacji i sięgnęła po pamiętniki matki. Właściwie powinna je przeczytać do końca, ale nie mogła się na to zdobyć. Czytała po kawałku, od czasu do czasu zaglądając do jej świata. Położyła nogi na biurku i zaczęła się przedzierać przez staroświeckie pismo. Dotychczas czytała o jej zajęciach domowych i obowiązkach, o rozważaniach o przyszłości i lęku o ojca, który codziennie wypływał w morze. Myśli o życiu formułowała jak typowa nastolatka, naiwnie i niewinnie. Erika nie potrafiła pogodzić dziewczęcego głosiku, który dochodził do niej z tych zapisków, z twardym głosem, jakim matka zwracała się do niej i do Anny, bez jednego czułego słowa. Zawsze surowa, zawsze na dystans.

      Przewróciła kartkę i aż się wyprostowała. Zobaczyła znajome imię. A właściwie dwa. Elsy zapisała, że była u Erika i Axela, pod nieobecność ich rodziców. Z zachwytem pisała o imponującym zbiorze książek ich ojca, ale Erika widziała tylko te dwa imiona: Erik i Axel. Na pewno chodzi o Erika i Axela Franklów. Z podnieceniem przeczytała, co matka napisała o tej wizycie. Domyśliła się, że często się spotykali. Elsy, Erik i dwoje innych młodych ludzi: Britta i Frans. Zaczęła szukać w pamięci. Mama nigdy o nich nie wspominała. Na pewno. Axel wyłaniał się z kartek pamiętnika matki jako bohater niemal mityczny. „Niezwykle odważny i prawie tak przystojny jak Errol Flynn”. Czyżby matka kochała się w Axelu? Chyba nie, z tego, co pisała, wynikało raczej, że go bardzo podziwiała.

      Erika położyła sobie pamiętnik na kolanach i zaczęła się zastanawiać, dlaczego Erik Frankel w ogóle nie wspomniał, że w młodości znał jej matkę. Przecież mu powiedziała, gdzie znalazła medal i do kogo należał. A on nie powiedział ani słowa. Erika przypomniała sobie jego milczenie. Więc miała rację. Coś przed nią ukrywał.

      Przerwał jej dobiegający z dołu głośny dźwięk dzwonka. Zdjęła nogi z biurka i z westchnieniem odsunęła krzesło. Kto znowu? W odpowiedzi usłyszała gromkie „halo” – ktoś był w przedpokoju. Westchnęła, tym razem głośniej. Kristina. Teściowa. Nabrała powietrza, otworzyła drzwi i wyszła na schody. Znów usłyszała „halo”, tym razem wypowiedziane z naciskiem. Ze złością zacisnęła zęby.

      – Dzień dobry.

      Starała się, żeby to zabrzmiało pogodnie, ale wypadło sztucznie. Na szczęście Kristina nie odznaczała się szczególną wrażliwością na

Скачать книгу