Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg страница 21
– Jakieś propozycje? Co robimy? – Zabrzmiało to tak, jakby miał już przygotowany plan działania, choć wcale tak nie było.
– Musimy porozmawiać z Fransem Ringholmem, dowiedzieć się czegoś więcej o pogróżkach.
– I wypytać sąsiadów. Może ktoś zauważył coś szczególnego w okresie, gdy popełniono morderstwo – mówiła dalej Paula.
Annika spojrzała na nich znad notesu.
– Trzeba też przesłuchać sprzątaczkę. Sprawdzić, kiedy ostatni raz była u Franklów, czy widziała wtedy Erika i dlaczego nie przychodziła przez całe lato.
– Dobrze – przytaknął Mellberg. – No, co się lenicie? Do roboty!
Wbił w nich wzrok i czekał, aż wyjdą. Potem sięgnął po następną drożdżówkę. Delegowanie zadań. Na tym polega umiejętne kierowanie zespołem.
Chodzenie na lekcje uznali za stratę czasu, w tej sprawie byli wręcz wzruszająco zgodni. Dlatego w szkole pojawiali się tylko wtedy, gdy przyszła im ochota, czyli nieczęsto. Tego ranka spotkali się około dziesiątej. W Tanumshede nie bardzo było co robić, więc głównie siedzieli, popalając papierosy i gadając o wszystkim i o niczym.
– Słyszałeś o tym staruchu z Fjällbacki? – Nicke zaciągnął się i zaśmiał. – Pewnie zabił go twój dziadek i jego kumple.
Vanessa zachichotała.
– Co ty – powiedział Per kwaśno, ale nie bez dumy. – Dziadek nie ma z tym nic wspólnego. Przecież nie będzie zabijał jakiegoś starucha i ryzykował, że go zamkną. Przyjaciele Szwecji stawiają sobie wyższe i poważniejsze cele.
– Gadałeś już z nim? Żebyśmy mogli przyjść na zebranie? – z nadzieją spytał Nicke. Już się nie śmiał.
– Jeszcze nie… – niechętnie odparł Per.
Jako wnuk Fransa Ringholma zajmował w grupie wyjątkową pozycję. Kiedyś, w chwili słabości, obiecał kolegom, że zabierze ich na zebranie organizacji do Uddevalli. Ale jak dotąd nie było okazji. Wiedział, co by powiedział dziadek: są za młodzi, potrzebują jeszcze kilku lat na „pełne rozwinięcie potencjału”. Per nie bardzo rozumiał, co tu jeszcze rozwijać. Pogląd na sprawę mieli taki sam jak starsi koledzy, już przyjęci do organizacji. Przecież to proste. Czego mieliby nie rozumieć?
Właśnie to mu się podobało. Wszystko jest proste. Czarne albo białe, żadnych szarości. Per nie pojmował, po co ludzie wszystko komplikują i dlaczego koniecznie muszą patrzeć na wszystko raz z jednej, raz z drugiej strony. Skoro wszystko jest proste. My i oni. I tylko o to chodzi. My i oni. Gdyby oni zachowywali się skromnie i grzecznie, robili, co do nich należy, nie byłoby problemów. Ale oni koniecznie muszą się wdzierać na nasze terytorium, koniecznie muszą przekraczać granice, które dla każdego powinny być oczywiste. Kurde, przecież każdy te różnice widzi. Biały albo żółty. Biały albo ciemny. Biały albo granatowoczarny, ohydny kolor ludzi z najciemniejszych ostępów Afryki. Cholernie proste. Z drugiej strony dziś już nie tak łatwo dostrzec różnice. Wszystko się zepsuło, zmieszało w jedną masę. Spojrzał na kumpli leniwie rozpartych na ławce. Co on wie o ich pochodzeniu? Kto może wiedzieć, co wyrabiały jakieś kurwy z ich rodzin? Może w ich żyłach też płynie nieczysta krew. Per się wzdrygnął.
Nicke spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
– Kurde, co ci jest? Wyglądasz, jakbyś połknął żabę.
– Nic mi nie jest – prychnął Per. Ale nie mógł się odczepić od tej myśli ani od uczucia obrzydzenia. Zgasił papierosa. – Chodźmy do kafejki, od tego siedzenia można tylko złapać doła.
Głową wskazał budynek szkoły i ruszył, nie oglądając się za siebie. Wiedział, że i tak za nim pójdą.
Przez chwilę myślał o zamordowanym mężczyźnie. Potem wzruszył ramionami. To nieważne.
Fjällbacka 1943
Sztućce stukały o talerze. Podczas obiadu starali się nie zerkać na puste krzesło przy stole, ale bez powodzenia.
– Szkoda, że znów musiał wyjechać tak prędko.
Matka podsunęła Erikowi salaterkę z ziemniakami. Nałożył sobie jeszcze jeden, chociaż miał pełen talerz. Tak było prościej. Gdyby tego nie zrobił, zachęcałaby go tak długo, ażby sobie nałożył. Spojrzał na talerz, zastanawiając się, jak ma to wszystko zjeść. Nie zwracał uwagi na to, co je. Jadł tylko dlatego, że musiał. Matka mówiła, że wstydzi się takiego chudzielca. Ludzie pomyślą, że go głodzą.
Co innego Axel. On zawsze jadł z apetytem. Pod-nosząc widelec do ust, Erik spojrzał na puste krzes-ło. Jedzenie rosło mu w ustach. Sos zmienił ziemniaki w mokrę breję. Żuł mechanicznie, by jak najprędzej przełknąć.
– Musi robić, co do niego należy.
Hugo Frankel surowo spojrzał na żonę, ale i on co chwila spoglądał na puste krzesło Axela. Naprzeciw krzesła Erika.
– Po prostu uważam, że mógłby parę dni odpocząć w domu.
– Sam decyduje o sobie. Nikt nie będzie mu mówić, co ma robić.
W głosie ojca słychać było dumę i Erik poczuł ukłucie w piersi. Zdarzało się to, gdy rodzice mówili o Axelu. Miał wtedy wrażenie, że jest niewidzialny, że jest cieniem rosłego, jasnowłosego Axela, który zawsze jest w centrum zainteresowania, chociaż wcale o to nie zabiega. Niechętnie wziął do ust kolejny kęs. Niech się wreszcie skończy ten obiad, żeby mógł się wymknąć do swojego pokoju i poczytać. Najlepiej coś historycznego. Fakty, nazwiska i daty miały w sobie coś, co go fascynowało. Nie podlegały żadnym zmianom, można się ich było nauczyć i polegać na nich.
Axel nie wykazywał szczególnego zapału do książek, a mimo to przez całą szkołę miał najlepsze oceny. Erik również miał dobre stopnie, ale musiał na nie solidnie zapracować. I nikt go nie poklepywał po ramieniu, nie chwalił się nim przed ludźmi. Nikt się nim nie szczycił.
Mimo to nie czuł niechęci do brata, choć czasem chciał. Nienawidzić, nie znosić, obarczyć winą za kłucie w piersi. Prawda była taka, że kochał Axela bardziej niż kogokolwiek innego. Axel był najsilniejszy, najodważniejszy. Zasługiwał na to, żeby się nim szczycić. Nie to co on. To fakt. Jak w książkach historycznych. Taki sam fakt jak to, że bitwa pod Hastings odbyła się w 1066 roku. To nie podlegało dyskusji. Nie było się nad czym rozwodzić. Tak było i już.
Erik spojrzał na talerz. Ku własnemu zdziwieniu stwierdził, że jest pusty.
– Ojcze, czy mogę już wstać od stołu? – spytał z nadzieją.
– Już zjadłeś? No proszę… Dobrze, idź. My z matką jeszcze chwilę posiedzimy.
Idąc po schodach do swego pokoju, Erik słyszał głosy