Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Йорн Лиер Хорст
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Йорн Лиер Хорст страница 13
– Chyba tak.
Line starała się pociągnąć dalej wątek ich bliskiej relacji i skierować rozmowę na temat okoliczności, które nie były szeroko znane, ale nic z tego nie wyszło.
– Oczywiście w rozmowach ze mną nie poruszał żadnych spraw dotyczących wewnętrznego funkcjonowania rządu – wyjaśniła Holt. – Nie czułam potrzeby, by cokolwiek o tym wiedzieć, ale poznałam go i wiedziałam, jakie są jego potrzeby. Troszczyłam się o to, żeby miał ciszę i spokój, kiedy tego potrzebował.
– To znaczy, że w pewnym sensie stała się pani jego opiekunką?
– Opiekunką?
Starsza pani zamyśliła się.
– Wydaje mi się, że chodziło nie tyle o opiekę, ile raczej o stworzenie mu odpowiednich warunków do tego, by mógł jak najlepiej i jak najwydajniej pracować. Na przykład, kiedy leciał na tydzień do Nowego Jorku i miał wracać przez Brukselę, rezerwowałam mu w kalendarzu jeden dzień na to, by mógł zregenerować siły. Wszyscy lepiej pracujemy, kiedy jesteśmy wypoczęci. To czysto profesjonalna ocena.
Zbliżyła filiżankę do ust, jakby chciała dać sygnał, że ten temat uważa za wyczerpany.
Line prowadziła rozmowę dalej, tak jak to zwykle robiła, zbierając materiał do obszernego artykułu. Rozmawiały o współpracy z premierem Himlem i o wizytach zagranicznych przywódców państw. O chorobie żony i o wypadku, w którym zginął syn Clausena.
– Gdy Lisa zachorowała, rozważał sprzedaż domku letniskowego – powiedziała Holt. – Wystarczyłoby na pokrycie wydatków związanych z eksperymentalną terapią za granicą, ale to by oznaczało pominięcie kolejki norweskich pacjentów czekających na leczenie, czyli kupowanie sobie przywilejów. Poza tym nie było pewności, że kuracja się powiedzie. W najgorszym razie mogła jedynie przedłużyć jej cierpienie.
Line zanotowała jej słowa. To był interesujący wątek i jeśli rzeczywiście miała przedstawić portret zmarłego polityka, mogła z powodzeniem wykorzystać go w swoim artykule.
– Czułam się szczęśliwa, mogąc z nim pracować – podsumowała kobieta siedząca po drugiej stronie stołu. – To był człowiek z zasadami, silny i trzeźwo myślący. Zawsze przyjaźnie nastawiony, zawsze gotowy do pomocy.
– Zawsze taki sam? – spytała Line.
Holt napiła się herbaty i jeszcze chwilę siedziała nieruchomo, nie przełykając, jakby nabrała jej za dużo do ust.
– Trzy razy wydał mi się inny niż zwykle – odezwała się w końcu. – Zdekoncentrowany i bezradny. Pierwszy raz, kiedy Lisa zachorowała i zmarła. Wtedy stał się ponury. Zamknął się w sobie. W swojej wewnętrznej kryjówce, jeśli rozumie pani, co mam na myśli. Zaczął chodzić na długie spacery, często późnym wieczorem lub nocą. To samo działo się, kiedy stracił syna. Rodzina była dla niego ważna i kiedy zmarły dwie najbliższe mu osoby, żona i syn, zupełnie się załamał. Ustąpił z funkcji ministra zdrowia i na jakiś czas wycofał się z polityki, ale po wyborach wrócił i został ministrem spraw zagranicznych.
– A trzeci raz, kiedy nie był sobą?
– To się zdarzyło między śmiercią żony a wypadkiem syna.
– Jaki był powód?
Holt potrząsnęła głową.
– Nie mam pojęcia, co wyzwoliło taką reakcję. Nic takiego się nie stało. W każdym razie ja nic o tym nie wiem. Uznałam, że to były późne następstwa utraty żony, ale ta zmiana w jego zachowaniu zaszła niemal z dnia na dzień.
– Pamięta pani, kiedy to było?
– W 2003 roku, sześć miesięcy po śmierci Lisy.
Line zaciekawiła się. Poczuła, że trafiła na coś ważnego.
– Czy dałoby się ustalić dokładniejszą datę? – spytała. – Czy są gdzieś terminarze z tamtego okresu?
– Zachowałam kalendarze, które sama prowadziłam – odparła starsza pani. – Ale nie wiem, jak miałabym dojść do tego, kiedy dokładnie to się stało. A poza tym to nic nie da. Bernhard niczego nam już nie wyjaśni.
9
W Oslo zatrzymywali się jeszcze trzy razy. Pierwszym przystankiem był Zakład Medycyny Sądowej Szpitala Uniwersyteckiego, gdzie Mortensen zostawił materiał do badania DNA. Oprócz próbki śliny Waltera Kroma były tam również szczoteczki z materiałem pochodzącym z klucza, kartki z numerem telefonu i wtyczki radiowej.
Stamtąd udali się do Laboratorium Kripos w Bryn. Mortensen wyjaśnił, jakie badania mają zostać przeprowadzone. W pierwszej kolejności ekspertyzy daktyloskopijne.
– Nasze zlecenie ma priorytet – oznajmił Wisting.
Kobieta w białym fartuchu, która rejestrowała materiał do badania, uniosła okulary.
– Każdy prosi o priorytetowe potraktowanie sprawy. – Uśmiechnęła się. – Wszystkim się spieszy.
Wisting odwzajemnił uśmiech.
– Ta sprawa naprawdę ma pierwszeństwo – odparł i podał specjalny numer referencyjny.
Laborantka wzruszyła ramionami.
– Niektórzy mają wpływowych znajomych – skomentowała.
– Kiedy możemy spodziewać się wyników? – spytał Mortensen.
– Jeśli odłożymy wszystko inne na bok, dostaniecie telefon za dwadzieścia cztery godziny.
Podziękowali i pojechali dalej.
Kolejnym przystankiem było Kolbotn, położone na wschodnim brzegu Oslofjorden. Lisa i Bernhard Clausenowie osiedlili się na Holteveien tuż po narodzinach syna. Z miasta można było tam dojechać w niecały kwadrans.
Przy Holteveien stały małe domy z ogrodami i rosły stare drzewa. Mortensen wskazał właściwy numer posesji. Był to pomalowany na szaro piętrowy dom jednorodzinny z białymi ramiakami i spadzistym dachem. Gdy skręcili na podjazd, gruboziarnisty gruz zachrzęścił pod kołami.
Puste domy, pomyślał Wisting. Odwiedził wiele takich domów. Na tym polegała jego praca: wchodzić do mieszkań, które nagle opustoszały, ponieważ ci, którzy w nich mieszkali, zmarli nagłą, gwałtowną śmiercią albo byli sprawcami, których Wisting ścigał. W obu przypadkach chodziło o znalezienie śladów życia mieszkańców.
Gdy wysiedli z samochodu, gdzieś w pobliżu przejechał pociąg. Wisting podszedł do drzwi, przekręcił klucz w zamku i wyłączył alarm.
Powietrze było suche i pełne kurzu. Korytarz prowadził w głąb mieszkania. Na wprost znajdowała się kuchnia, po lewej stronie był salon, a po prawej biegł kolejny korytarz