Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Йорн Лиер Хорст
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Йорн Лиер Хорст страница 14
W dolnej szufladzie wisiały dwie opasłe teczki. Większa zawierała korespondencję ze szpitalem w związku z chorobą i śmiercią żony. W drugiej Clausen zbierał wszystko, co miało związek z synem: od dzienniczków ucznia do aktu zgonu.
Z dokumentacji szkolnej wynikało, że chłopak był dobry z wielu przedmiotów, ale z czasem miał coraz więcej nieobecności i coraz słabsze oceny. W swoich uwagach nauczyciele wiele razy wskazywali, że uczeń ma wyraźne kłopoty z koncentracją. Były tam również pisma dotyczące diagnostyki pod kątem ADHD, ale wyglądało na to, że nie postawiono diagnozy.
Mortensen usiadł przy biurku i zaczął przeglądać szuflady.
– Dzienniki – powiedział i wyjął z dolnej szuflady stos małych czerwonych terminarzy.
Dzienniki były ułożone chronologicznie i obejmowały lata 1981–2005. Wisting wyjął kalendarz na rok 1998 i przewertował kartki. Na każdy tydzień przypadała jedna kartka. Dziewięć linii było przeznaczonych na dni powszednie, cztery na sobotę i niedzielę. Clausen notował różne spotkania. Niektóre w postaci skrótów, inne z podaniem imion i nazwisk. Część z nich była przekreślona, a część podkreślona. Żadnych osobistych uwag dotyczących poszczególnych spotkań, wyłącznie czas i miejsce.
Mortensen odłożył terminarze na bok, żeby nie zapomnieć ich zabrać.
Kolejne godziny poświęcili na systematyczne przeszukanie gabinetu. Bernhard Clausen wydawał się osobą, która nie miała nic do ukrycia. W pokoju nie było sejfu ani żadnej szuflady zamykanej na klucz. Żaden dokument, który do tej pory wpadł im w ręce, nie był w najmniejszym stopniu kompromitujący.
Mortensen znalazł hasło do komputera na kartce pod podkładką na biurko. Zalogował się i przejrzał pliki, ale również tam nie znalazł niczego interesującego.
Poza terminarzami zabrali jedynie książkę z imponującą listą adresów i telefonów.
Przed wyjazdem Wisting postanowił sprawdzić garaż. Były dwa – jeden połączony z domem, a drugi, wolno stojący, bliżej drogi. Klucz do obu pomieszczeń wisiał w szafce w przedpokoju. Garaż przy domu nie był zamknięty na klucz. Komisarz podniósł bramę i zajrzał do środka. Przy ścianie stał stół warsztatowy, a nad nim wisiała półka z narzędziami. O sąsiednią ścianę opierały się szufla do śniegu i miotła. Nic poza tym.
Zamknęli garaż na klucz i poszli sprawdzić drugie pomieszczenie. Gdy podnosili bramę, zaskrzypiały sprężyny. W środku panował okropny bałagan. Rozebrane na części motocykle, narzędzia, maszyny i inny sprzęt.
– Garaż syna – skomentował Mortensen i przeszedł nad oliwiarką.
Jego buty zostawiały ślady w kurzu i brudzie zalegających na betonowej podłodze.
– Wygląda na to, że nikt nie zaglądał tutaj od czasu jego śmierci – skomentował Wisting.
Został na zewnątrz, podczas gdy Mortensen zajrzał do kilku szafek i próbował otworzyć drzwi znajdujące się w głębi garażu.
– Obawiam się, że nic tu nie znajdziemy – powiedział, wychodząc.
Wisting opuścił bramę i przyznał mu rację. Rozwiązania zagadki należało szukać gdzie indziej.
10
Line uruchomiła silnik, ale nie ruszyła. Siedziała za kierownicą i analizowała spotkanie z Edel Holt. Spędziła u niej sporo czasu i mogła skreślić z listy właściwie wszystkie pytania, które ojciec chciał, żeby zadała, ale nie dowiedziała się niczego konkretnego. Rozmowa schodziła na temat pieniędzy wiele razy, ale nic interesującego z tego nie wynikło.
Miała nadzieję, że spotkania ojca i Mortensena z czołowymi politykami Partii Pracy okażą się bardziej owocne. Ta część pracy, która przypadła jej w udziale, była najmniej satysfakcjonująca. Przypominała błądzenie po omacku.
Następne spotkanie miała umówione z Guttormem Hellevikiem. Mężczyzna zajmował wiele różnych stanowisk i pełnił wiele funkcji w Partii Pracy zarówno na poziomie centralnym, jak i w Radzie Miasta Oslo. Line pamiętała go z paru serwisów informacyjnych jako otyłego mężczyznę o gęstych siwych włosach.
Drzwi otworzyła jego żona i wpuściła ją do środka.
– Przyszła! – zawołała w głąb mieszkania.
Guttorm Hellevik coś odkrzyknął. Kobieta zaprowadziła Line do jego gabinetu. Polityk wstał od biurka i podszedł do dziennikarki.
– Zacząłem pisać wspomnienie pośmiertne – wyjaśnił, wykonując dłonią ruch w kierunku biurka. – W kościele inni zabiorą głos, ale czuję silną potrzebę spisania kilku wspomnień o Bernhardzie.
Podeszli do niewielkiego zestawu wypoczynkowego i usiedli.
– Co pamięta pan najlepiej? – spytała.
– Pogodny nastrój, serdeczność i ciekawe rozmowy – odparł. – Był zawsze pełen zaangażowania i okazywał ludziom szczere zainteresowanie.
– Był pan jedną z najbliższych mu osób – stwierdziła Line.
– Dawniej na pewno – przytaknął i opowiedział o tym, jak spotkał Clausena w latach sześćdziesiątych, kiedy obaj pracowali jako mężowie zaufania, i jak zaangażowali się w ruch robotniczy. Sypał anegdotami i historiami z życia Clausena jako polityka i osoby prywatnej, które zdawały się potwierdzać ogólne wrażenie, jakie robił na innych: człowieka otwartego, wspaniałomyślnego, szczerego i mądrego, który dużo znaczył dla wielu osób.
– Ale potem się zmienił – mówił dalej Hellevik. – W krótkim czasie stracił żonę i syna. Załamał się. To, że musiał patrzeć na chorobę żony, było dla niego większym ciosem, niż się mogło wydawać. Z pozoru silny i opanowany, w rzeczywistości bardzo trudno mu było pogodzić się z tym, że nie jest w stanie jej