Zapach śmierci. Simon Beckett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapach śmierci - Simon Beckett страница 6

Zapach śmierci - Simon  Beckett Dr David Hunter

Скачать книгу

choć tylko ze słyszenia. Kiedy zaczynałem karierę antropologa sądowego, on był już uznanym patologiem, budzącym powszechny postrach z powodu swojego wybuchowego temperamentu. Teraz musiał być już sporo po sześćdziesiątce, ale najwyraźniej wcale z wiekiem nie złagodniał. Spoglądał na mnie srogo spod siwych, krzaczastych i surowo zmarszczonych brwi.

      – Miło, że zechciał pan do nas dołączyć – rzucił zza maski.

      Nie potrafiłem stwierdzić, czy w tym suchym, piskliwym głosie pobrzmiewała przygana. Nagle wydało mi się, że znów kącikiem oka uchwyciłem ruch w cieniu pod dachem, ale i tym razem postanowiłem to zignorować. Wystarczająco już się dziś skompromitowałem.

      – Dobrze, skoro już wszyscy jesteśmy – powiedziała Ward, patrząc na mnie z uniesioną brwią – to bierzmy się do roboty. No dalej, ruchy.

      Bezceremonialnie szturchnęła stojącego obok technika kryminalistycznego. Zrobiło się małe zamieszanie, wszyscy się przesuwali, żeby zrobić mi miejsce. Aluminiowe płytki ułożono wokół zawiniętych w plastik zwłok, przygotowując platformę roboczą. Między niskim stropem z jednej strony a kominem z drugiej było jednak bardzo ciasno, a lampy grzały niemiłosiernie.

      – Szpital jest zamknięty od wielu lat, więc bywają tu głównie włóczędzy i ćpuny – mówiła Ward, a ja tymczasem podszedłem bliżej, żeby się lepiej przyjrzeć. – Jeszcze parę miesięcy temu odchodziła tu też grubsza dilerka, ale potem zaczęły się roboty rozbiórkowe. Możemy mieć do czynienia albo z przedawkowaniem, albo z próbą ukrycia tragicznych skutków ostrej wymiany zdań.

      Typowe przyczyny zgonu w każdej melinie. Przyjrzałem się wysuszonemu ciału częściowo zasłoniętemu plastikową płachtą.

      – Kto to znalazł, ktoś z ekipy rozbiórkowej?

      Ward pokręciła głową.

      – Powinni sprawdzić strych, ale wątpię, czy zapuścili się tak daleko. Nie, to był ktoś z towarzystwa ochrony nietoperzy. Przyszedł tu na inspekcję i czekała go przykra niespodzianka.

      – Nietoperzy?

      – Podobno jest tu kolonia niejakich gacków wielkouchów. – W jej głosie zabrzmiała nutka sarkazmu. – To gatunek pod ochroną, więc musimy uważać, żeby im nie przeszkadzać.

      Zerknąłem w ciemność nad głową. A więc te ruchy nie były wytworem mojej wyobraźni.

      – Deweloper planuje zrównać wszystkie budynki z ziemią i wybudować w tym miejscu nowy kompleks biurowy – ciągnęła Ward. – Mieszkańcy się zbuntowali, więc sprawa z nietoperzami to kolejna z wielu przyczyn opóźnienia rozbiórki. Protestujący są zachwyceni, bo to oznacza odroczenie egzekucji Świętego Judy, praktycznie w ostatniej chwili. Dopóki nietoperze nie zostaną przesiedlone, czy co tam się z nimi robi, roboty będą stały.

      – To niezwykle fascynujące, ale musiałem odwołać umówioną kolację, żeby tu przyjechać – powiedział szorstko Conrad. – Wolałbym nie siedzieć tu do rana.

      Ignorując wściekłe spojrzenie, jakim spiorunowała go Ward, patolog przykucnął sztywno obok ciała. Przeszedłem na drugą stronę i też przyklęknąłem. Otoczona aureolą cienkich włosów twarz w plastikowej płachcie była pomarszczona jak pergamin. Ziały w niej puste oczodoły, z nosa i uszu zostały resztki. Pod wszechobecnym na strychu zapachem kurzu i starego drewna dawało się wyczuć inną woń emanującą z wnętrza kokonu, słodką i pylistą.

      – Wyraźnie nie żyje już od dłuższego czasu – stwierdził Conrad, jakby rzucał luźną uwagę na temat pogody. – Zwłoki wyglądają na całkowicie zmumifikowane.

      Nie do końca, pomyślałem, ale na razie zachowałem to dla siebie.

      – Czy to naturalny proces? – zapytała Ward z powątpiewaniem. Patolog albo nie dosłyszał, albo wolał nie odpowiadać.

      – Niewykluczone – odparłem zamiast niego. Mumifikacja mogła zachodzić naturalnie z wielu różnych powodów, na kwaśnych torfowiskach czy w ekstremalnie niskich temperaturach. Tutaj jednak mieliśmy do czynienia z czymś innym. Rozejrzałem się po ciemnym strychu i zauważyłem, że wiszące wokół pajęczyny falują lekko, poruszane słabym prądem powietrznym. – Mamy tu praktycznie idealne warunki do mumifikacji. Jest gorąco i na pewno sucho przez cały rok, nawet zimą. Na takim dużym strychu jest świetna wentylacja, więc przepływ powietrza wyciągnie wilgoć.

      Tymczasem Conrad powoli rozchylał plastik, odsłaniając ramiona i klatkę piersiową ofiary. Zwłoki leżały na plecach, nieco wykręcone i skulone w objęciach plastikowej płachty jak martwy ptak w gnieździe. Brzuch i dolna część ciała nadal tkwiły w kokonie, ale już teraz było widać, że to nieduża osoba. Na oko wyglądała na nastolatka albo drobnego dorosłego. Miała na sobie złachmanioną żółtą koszulkę poplamioną płynami wydzielanymi w procesie rozkładu. Krótkie rękawki odsłaniały ramiona i dłonie, z których zostały tylko ścięgna i kości obciągnięte suchą, pergaminową skórą, taką jak na twarzy.

      – Wygląda na to, że ktoś upozował ręce – powiedziała Ward, przyglądając się szponiastym dłoniom ułożonym na kościstej piersi tak, jakby ciało leżało w trumnie, a nie w plastikowej płachcie. – Poświęcił na to chwilę. To sugeruje skruchę, a przynajmniej szacunek. Może sprawca ją znał.

      „Ją”? Spojrzałem na Ward z zaskoczeniem. Nic nie sugerowało, że zwłoki są płci żeńskiej, a biorąc pod uwagę ich stan, ustalenie tego może zająć wiele dni. O ile nie znajdziemy jakiegoś dowodu tożsamości.

      – Trochę za wcześnie na żeńskie zaimki, skoro jeszcze nie ustaliliśmy płci, nie sądzi pani? – zauważył Conrad, gromiąc ją wzrokiem.

      Nawet na tym małym kawałku twarzy Ward nieschowanym pod maską i kapturem dało się zauważyć rumieniec. Może to zwykłe przejęzyczenie, ale nie powinno się było przytrafić prowadzącej śledztwo.

      – Może pan określić, ile czasu w przybliżeniu minęło od zgonu? – zapytała szybko, próbując zatrzeć złe wrażenie po wpadce.

      – Nie, nie mogę – odparł patolog, nie podnosząc głowy. – Może pani nie słyszała, ale mówiłem, że zwłoki są zmumifikowane.

      Tym razem twarz Ward pociemniała nie ze wstydu, a z wściekłości. Conrad miał jednak rację. Na tym poziomie wysuszenia ciała wszelkie zmiany fizyczne postępowały tak wolno, że praktycznie niezauważalnie. Zdarzało się, że ludzkie szczątki, które uległy naturalnej mumifikacji, zachowywały się na setki lat, a nawet dłużej.

      – Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś ukrył tu ciało, kiedy szpital jeszcze normalnie działał – zauważył Whelan, przerywając niezręczną ciszę. – To musiało być już po zamknięciu.

      – A kiedy go zamknięto? – zapytałem.

      – Jakieś dziesięć, jedenaście lat temu. Wzbudziło to powszechne niezadowolenie.

      – No dobra, to górna granica, ale niewiele nam to daje – powiedziała Ward. – Jaki jest najkrótszy czas, w którym ciało mogłoby ulec mumifikacji w takim stopniu? Wystarczyłoby mniej niż dziesięć lat?

      – W odpowiednich warunkach owszem

Скачать книгу