Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa страница 13

Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa

Скачать книгу

sucho, po czym kopie ją w żebra.

      Ból jest tak silny, że mdleje. Odzyskuje przytomność z policzkiem w błocie. Słyszy pobrzękujący na wietrze metal i skrzypienie drewna. Jej oko rejestruje cementową konstrukcję. Poznaje szyb Deutschlandgrube, budynek maszynowni i wieżę ciśnień w Kochłowicach. Wie, gdzie jest.

      – Nie rób, proszę, nie rób mi krzywdy.

      – Milcz!

      Ruiny maszynowni przypominają jej dekorację do filmu o upadku cywilizacji. Widok wybitych okien, szkła, poskręcanego żelaza nieczynnych suwnic i zardzewiałych torów w oparach snującego się po ziemi dymu sprawia, że dziewczyna czuje się jak w miejscu, gdzie wybuch bomby zniszczył wszystko, co żyje. Panicznie boi się śmierci i bardzo chce żyć. Z oczu płyną jej łzy.

      – Proszę cię, zostaw mnie. Jestem za młoda.

      – Zostałaś wybrana.

      – Skończyłam dziś siedemnaście lat. Zostaw mnie, zrobię dla ciebie wszystko.

      – Nie odwracaj się – ostrzega.

      Słyszy przyśpieszony oddech. Oliwia czuje deszcz na obnażonych pośladkach. Instynkt przetrwania podpowiada jej, że musi wierzyć, musi wierzyć bez cienia wątpliwości w szczęście, w zbieg okoliczności, w pomyślny los.

      – Nie chcesz mnie skrzywdzić, prawda?

      – Milcz!

      – Nie rób mi krzywdy. – Dziewczyna się odwraca.

      Widzi go stojącego nad nią w rozkroku z członkiem w ręce. Z jego ust wydobywa się para niczym z lokomotywy.

      – Powiedziałem – rzuca gardłowym głosem i wymierza jej kopniak.

      Tym razem jest jednak na to przygotowana i zasłania się rękoma. Uderzenie zatrzymuje się na skrzyżowanych przedramionach. Wyje z bólu. On uderza raz jeszcze. Dziewczyna słyszy trzask i mdleje. Resztka odchodzącej z jej umysłu świadomości chwyta się myśli, że właśnie złamał jej palce.

      – Ratunku! Ludzie, pomocy! – wrzeszczy z całych sił.

      Następny cios dostaje w żebra. Chwilę później wszystko przed jej oczyma przybiera żółty odcień. Wie, że trafił w wątrobę. Kuli się i milknie. Gdzieś w dali słyszy gwizd lokomotywy.

      – Powiedziałem, żebyś milczała. Oszczędzisz sobie cierpienia. Chyba chcesz tego, prawda?

      Wolno przesuwa się bokiem po ziemi. Byle dalej od niego, by jak najdłużej utrzymać się na powierzchni, przy życiu.

      – Nie słyszałaś?

      – Słyszałam.

      – Więc?

      – Masz rację, chcę tego.

      – Powiedz to.

      – Chcę oszczędzić sobie cierpienia – mówi, a jej zdrowa dłoń trafia na coś twardego.

      – To dobrze. Bądź grzeczna i połóż się na brzuchu.

      – A puścisz mnie po wszystkim? – prosi, ściskając kawałek cegły.

      Odpowiada jej histeryczny śmiech. Dziewczyna wie, że to jej szansa. Ciska cegłę z całej siły, celując w jego głowę. Kawałek szamotki trafia go nad lewym okiem. Mężczyzna chwieje się i kładzie dłoń na zranionym miejscu.

      – Nie zbliżaj się! – krzyczy dziewczyna.

      – Prosiłem – odpowiada, wpatrzony w krew na palcach. – Nie pozostawiłaś mi wyboru – dodaje z wyrzutem.

      Jej wzrok rejestruje długi przedmiot. Kopniak w brzuch odbiera jej oddech. Kuli się. Następny jest mniej dotkliwy, rozmywa się w nieświadomości. Za ciemną postacią nad sobą zauważa płomień nad koksownią. Widzi, jak napastnik bierze zamach, jak jego ręka wykonuje ruch w tył, a potem spada w jej kierunku.

      Mężczyzna ociera krew z łuku brwiowego i uderza jeszcze raz. Na wszelki wypadek. Dziewczyna już się nie rusza. Wystarczają dwa skoki i jej czaszka rozpada się niczym skorupa orzecha.

      – Dokonało się – mruczy. – W Twoje ręce oddaję jej ducha, Panie.

      Odwraca ciało brzuchem do ziemi. Wreszcie nie stawia oporu, za to bije od niej przyjemne ciepło. Zdejmuje jej spodnie do kostek, podciąga leżące wzdłuż ciała ramiona. Układa starannie. Łokcie do góry, przedramiona pionowo w dół. Staje w rozkroku i patrząc z dumą na swoje dzieło, bierze sterczący członek w dłoń.

      17

      Telefon w przedpokoju mieszkania Grzesika brzęczy, a policjant wie, co to oznacza. Wstaje z wersalki, na której leżał przed telewizorem, i idzie do aparatu.

      – O, cześć, tato. Stało się coś?

      – Tak.

      – Mów.

      – Nie ma czasu. Wychodź. Czekam na dole – mówi jego teść.

      Grzesik wychodzi przed swój wieżowiec. Obserwuje go starszy mężczyzna na parkingu. Siedzi za kierownicą w niemal nowym fordzie scorpio.

      – Wsiadaj – mruczy teść Grzesika, gdy ten podchodzi do srebrnego sedana. – Nie chciałem rozmawiać na drucie. Chuj wie, kto słucha.

      – Daj spokój. Teraz jest demokracja. Tamte czasy odeszły, nie ma się czego bać.

      – Czasy odeszły, ale zawsze jest się czego bać – mówi teść, nie patrząc na zięcia. – Ostrożność nie zawadzi. Bezpieka jest potrzebna, niezależnie, skąd wiatr wieje.

      Jest emerytowanym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa PRL. W jej szeregi wstąpił tuż po likwidacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, by potem przez ponad trzydzieści lat zajmować coraz wyższe stanowiska w strukturach SB, najpierw w Bielsku-Białej, potem w Gdańsku, aż wreszcie na szczeblu województwa katowickiego. Zakończył służbę w maju 1990 roku. Ojciec kobiety, której Grzesik założył obrączkę, nie przystąpił do weryfikacji. Odszedł na emeryturę jako pułkownik na etacie zastępcy dyrektora Biura Śledczego, zupełnie niezainteresowany dalszą służbą w Urzędzie Ochrony Państwa.

      – Zamordował kolejną.

      – Co?

      – Zabił czwartą.

      – Skąd wiesz?

      – Ja wszystko wiem – odpowiada zniecierpliwiony teść. – Zaraz do ciebie zadzwonią. Ty zrobisz normalnie swoją robotę.

      – I po to ten cyrk?

      – Jutro napiszesz raport do komendanta głównego – mówi teść ochrypłym głosem.

      – Po cholerę?

Скачать книгу