Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa страница 9
Spoglądam na jego dłonie. Na żadnym palcu nie ma paznokcia. Jeszcze nie wiem, że jestem pomyłką natury, wściekłą bestią, która za kilkanaście lat zacznie zabijać.
Byłem jedynie chłopcem, dla którego liczyło się, że przyszło Boże Narodzenie, a z nim ojciec leżący w odświętnym ubraniu w trumnie. Ma oczy zamknięte, wygląda na śpiącego, a jego ręka jest zimna. Patrzę na niego i czekam, aż się obudzi, uśmiechnie i mnie przytuli, mówiąc: „No i co tam u ciebie słychać, tygrysie?”.
Nigdy już go nie usłyszałem, a wraz z jego śmiercią coś we mnie pękło.
11
Leży na śniegu, sztywna, na plecach. Przekrzywiona głowa wpatruje się w niebo szeroko otwartymi oczyma. Ma krągłe piersi i twarz nieprzeciętnej urody. Grzesik patrzy na pełne sine usta, niewielki nos, starannie wyregulowane brwi. Miejsce, w którym były włosy, jest teraz tylko krwawym śladem. To kłuje go w oczy najbardziej.
– Kto ją znalazł?
– Ludzie.
– Przecież nie krasnoludki! Jacy, do ciężkiej cholery?
– Tędy ludzie z PKP chodzą. Znaleźli ją rano. Pewnie jak z nocki wracali – odpowiada Dobrowolski.
– Kto znalazł? Konkretnie!
– Anonim był.
– Telefoniczny?
– No przecież nie gołębiem pocztowym.
Grzesik patrzy na krew. Jest jej więcej niż przy poprzednich zabójstwach. W ułożeniu ciała widzi coś nietypowego. Ofiara ma łokcie powyżej ramion, przedramiona opuszczone wzdłuż ciała. Jej nogi są uniesione, rozłożone szeroko i zgięte w kolanach leżą płasko na ziemi.
– Robota prawie zrobiona – mówi technik. – Oględziny skończone. Ślady sfotografowane, opisane, zimno jak skurwysyn.
– A prorok?
– Czekamy.
– Lekarz?
– To samo – wtrąca Dobrowolski. Niski rudy policjant wciąż czuje się dotknięty uwagą o Sosnowcu. Zawsze drażnili go ci wszyscy uważający się za lepszych tylko dlatego, że mieszkają w Katowicach, Rudzie albo w Bytomiu. – Niedziela jest – dodaje. – Wszyscy pijani albo na kacu. Dobrze, że wczoraj nie piłem za dużo. Wątroba nie daje.
Pojawiają się słabe uśmiechy. Wiedzą, że dyżur domowy w niedzielę od rana nie należy do przyjemności. Zwłaszcza kiedy zamiast siadać do klusek z roladą, trzeba jechać na trupa.
– Ja nie piję – mówi Grzesik.
– To chyba ciężko było oficerem zostać? – pyta technik, błyskając fleszem.
– Za picie gwiazdek nie dają. I wątrobę mam zdrową.
Patrzą na policjanta z Katowic. Przemyka im przez myśl, że z tym grubym oficerzyną nie będzie łatwo.
– Czy on wyłamał jej kości ze stawów? W biodrach?
– Na to wygląda. Tak przecież nie można ułożyć zdrowych nóg – odpowiada Dobrowolski, spoglądając na miednicę zamordowanej. – Tak bardzo ją chciał zgwałcić, że aż jej nogi z bioder wyrwał.
– To nie takie proste, ale widać, że skakał jej po miednicy. – Technik wskazuje ślad na skórze. – Jest siniak.
– To już coś – komentuje Grzesik.
– Tak czy inaczej, jak już się lekarz i prokurator zjawią, będzie można ją zabrać. Po co z województwa pana do tego ściągnęli? – dodaje podejrzliwie Dobrowolski. – I to w niedzielę.
– Widać trzeba. Niestety.
– Mówił pan, że nazwisko znajome? – drąży rudzielec. – To grubsza afera?
– Po to tu jestem.
– Więc jednak?
– Nie wiem. Zobaczymy. – Grzesik kuca przy głowie zamordowanej. Ogląda kość czaszki. Jest roztrzaskana, pomiędzy jej fragmentami widać krwawobiaławą breję. – Wygląda na to, że skalp jej zerwał?
– No, komisarzu – odpowiada policjant z aparatem. – To nie western.
– Nie, ale tak to wygląda.
– No tak, tak. – Ten wzrusza ramionami. – Nie jestem lekarzem, nie znam się na tym. Mówię, co widzę.
– I co pan widzi?
– Czaszka rozpierdolona jak u skoczka – odpowiada, kładąc numerek i przymiar liniowy obok kurtki denatki. – I tyle.
Gliniarz z Katowic kiwa głową w zamyśleniu.
– Powiedział pan, że nic nie czuła?
– Powiedziałem, że można umrzeć bez bólu.
– To nie to samo?
– Założyliśmy, że najpierw ją zabił, a potem obdarł ze skóry. Znaczy się: oskalpował. Już nie czuła bólu.
– A pan powiedział – Grzesik zwraca się do Dobrowolskiego – że to tutaj ją zaatakowano.
– Tak myślę. Na to wygląda.
– To znaczy na co? Konkretnie.
– Konkretnie – odpowiada zniecierpliwiony Dobrowolski – to ona ma ranę na potylicy. Widać jak byk. Więc ktoś przypierdolił jej czymś ciężkim. Wszystko.
Grzesik podciąga spodnie. Nie ma wątpliwości. Zabójstwo jest dziełem tego samego człowieka, który zabił w Bytomiu i Dąbrowie. Policjant zakłada gumowe rękawiczki i otwiera znaleziony przy ofierze dowód. Jest bez zdjęcia.
– Zabezpieczamy to miejsce. Do odwołania. Pan jest za to odpowiedzialny – zwraca się do Dobrowolskiego nieco zbyt obcesowo. – Postaram się ściągnąć ZOMO z Katowic. I zrobi pan poszukiwania.
– Poszukiwania czego?
– Nie wiem. Śladów, narzędzia zbrodni, czegokolwiek, kurwa. Zobaczymy, może pies na coś trafi, a może zomowcy.
– Nie ma już ZOMO, komisarzu, to raz. A dwa...
– Nie mądrujcie się, kurwa! – przerywa Dobrowolskiemu Grzesik. – Rok temu zapierdalaliśmy w milicji, a teraz mówicie mi, że ZOMO nie ma?
– Czasy się zmieniły. I proszę mi nie prze...