Wiedźma. Anna Sokalska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wiedźma - Anna Sokalska страница 11

Wiedźma - Anna Sokalska

Скачать книгу

powiedziała i wstała z ławki.

      – Idziesz? – powtórzył, przyglądając się jej badawczo.

      – Tak, ale nie odchodzę. Jeszcze nie – odpowiedziała i uśmiechnęła się krzywo. Miał rację. W głębi serca już wiedziała.

      – Jakby co, to ostatnio często się tu kręcę po okolicy. Możesz mnie też szukać w najbliższym kinie.

      Nina uśmiechnęła się do niego serdecznie, pomachała na pożegnanie ręką i ruszyła dalej przed siebie, po drodze rozmyślając o tym, co uwięziony w Międzyświecie chłopak mógł robić przez te wszystkie lata poza chodzeniem na darmowe seanse.

      Pod akademik wróciła dopiero po tygodniu. Nie chciała oglądać reakcji swoich znajomych na wiadomość o jej śmierci. Tym bardziej nie miała sił odwiedzać rodzinnego domu ani nawet zbliżać się do cmentarza w czasie uroczystości pogrzebowej. Tak jak mówił spotkany w parku chochlik, czuła do tego swoisty dystans – zwłaszcza do własnego, materialnego ciała, które zostało złożone do zimnej ziemi. Myśl o rodzicach i Karolinie napełniała ją frustracją – z jednej strony pogodziła się z faktem, że dzieli ją od nich nieprzenikalna bariera, ale z drugiej czuła, że ich widok mógłby okazać się nieznośnie przykry. I byłaby gotowa pójść do biura dyżurnego anioła śmierci, gdyby nie jedna myśl, chodząca za nią krok w krok jak cień, którego już nie miała.

      Nie mogąc się uwolnić od gniotącego ją jak niewygodny element ubrania uczucia, Nina poszła ostatni raz zobaczyć Dawida. Ściemniało się już i kończył się ostatni wykład tamtego dnia. Nina czekała przy drzwiach wyjściowych, nieco z boku, aby nie wpadł na nią tłumek wychodzących studentów. Gdy dostrzegła Dawida, ostrożnie ruszyła za nim, a dogoniła go po kilkudziesięciu krokach, kiedy szedł już po ulicy całkiem sam. Skierował się do jednej z kawiarni, w której usiadł z rozłożonym laptopem, by uporządkować notatki, poprzeglądać internet i posłuchać muzyki przez słuchawki. Z jakiegoś powodu nie chciał wracać do akademika ani spotykać się ze znajomymi i Nina tylko mogła domyślać się, dlaczego tak było. Niezależnie od scenariuszy, jakie przychodziły jej do głowy, czuła się jednocześnie winna jego kłopotów i szczęśliwa, że może być z nim sam na sam, tak blisko i tak długo, jak tylko zechce.

      Nie dostrzegła, kiedy przekroczyła granicę. Obserwowanie życia Dawida wypełniło jej kolejne dni. Początkowo towarzyszyła mu tylko w miejscach publicznych, w kawiarniach i na uczelni, wyobrażając sobie, że się z nim koleguje, przyjaźni albo że jest z nim na randce. Szybko zaczęła do niego mówić, nie przejmując się tym, że jej nie słyszy i nie może odpowiedzieć. Wtrącała się do rozmów, które prowadził z innymi, nieraz wymyślając ludziom, o których prawdziwych intencjach i opiniach wiedziała. Z czasem pozwoliła sobie wchodzić do pokoju Dawida, a nawet powędrowała za nim do jego domu, do którego wrócił na jeden z weekendów.

      Czterdziestego dziewiątego dnia odnalazła poznanego w parku chochlika. Po śniegu nie było już śladu, słońce zbierało siły do nadchodzącej wiosny, a Nina, nie czując przenikliwego chłodu świata żywych, miała wrażenie, że od ich pierwszego spotkania minęły całe wieki.

      – A to kto? – zawołał chochlik beztrosko na jej widok. – Już myślałem, że nie żyjesz.

      Nina parsknęła, choć wcale nie była w najlepszym nastroju.

      – Jeszcze się jakoś trzymam – odpowiedziała.

      – Brzytwy? – podsunął z uśmiechem, ale spod wesołej miny prześwitywał ponury wyraz.

      Ruszyli ścieżką poprzez opustoszały park. Nigdy nie było tu zbyt wielu spacerowiczów, a pracowita pora dnia i wroga temperatura przegoniły i tych nielicznych chętnych do podziwiania nagich, zziębniętych drzew i zmrożonej trawy.

      – Zostaję... – wyznała Nina, jakby zdradzała wstydliwy sekret.

      – Wiem – odparł wprost chochlik, a gdy spojrzała na niego pytająco, dodał: – Masz to wypisane na twarzy. To zagubienie.

      Nina spuściła wzrok.

      – Dziwnie się czuję – wyjaśniła. – Coś nie daje mi spokoju, ale nie wiem co. Bez przerwy coś mnie złości. Rzeczy, które sprawiają mi radość, jednocześnie podskórnie doprowadzają mnie do szału.

      – Liżesz szybę, za którą zostawiłaś cukierki – zauważył chochlik bezwzględnie. – Czego się spodziewałaś?

      – Tak, wiem, ale jednocześnie chcę tego – odpowiedziała bez wahania. – Może powinnam odwrócić się, zapomnieć... Wiesz, co z oczu, to z serca. Ale nie mogę. Wolę to niż zapomnienie.

      – Czyli zostajesz – podsumował chochlik. – Cóż, nie mam ci czego gratulować, ale mimo wszystko cieszę się, że poznałem nową bratnią duszę. Jeśli chcesz, przedstawię ci kilkoro naszych. Może zrobimy jakąś imprezkę, mamy tu swoje drobne przyjemności.

      – Dzięki. Może za jakiś czas. – Uśmiechnęła się do niego niewesoło.

      – A, właśnie! Nie przedstawiłem ci się. Jestem chochlik Dżordż – oznajmił i wyciągnął do niej rękę.

      Nina zawahała się przez sekundę, po czym podała mu dłoń. Wymienili uścisk, a dziewczyna poczuła delikatne mrowienie w palcach. Zdziwiło ją to, bo już kilka tygodni temu nieprzyjemne wrażenia właściwe nowej powłoce zniknęły, ustępując całkowitemu brakowi czucia. Zastanawiała się, w jaki sposób widzi i słyszy, skoro opuściły ją zmysły smaku, powonienia i dotyku, ale po kilku prostych eksperymentach zrezygnowała z dalszych dociekań, godząc się ze świadomością, że prawa metafizyki Międzyświata pozostaną dla niej zagadką.

      – Dżordż? – powtórzyła z zaciekawieniem.

      – Ano, kumple zawsze tak do mnie mówili – wyjaśnił. – Mniejsza o to. Wypada jakoś określić twój smętny los. Wolisz być zmorą czy rusałką? Wybierz sobie. Tradycyjnie przyjęło się, że rusałki to dusze dziewic, które dużo z życia nie miały i zostają w Międzyświecie z żalu za zmarnowanym czasem, a z kolei zmory tak lubiły szaleć, że nie spieszy im się do nudnych Zaświatów. Krążą plotki, że pierwszym poprawia się od podglądania cudzego szczęścia, a drugim od patrzenia na niepowodzenia i kłótnie, ale w gruncie rzeczy to stereotypy. Prawdę mówiąc, wszyscy tutaj popadamy w takie same frustracje i takie czy inne tytuliki nie mają żadnego znaczenia.

      – Sama nie wiem. – Nina wzruszyła ramionami. – Zmora chyba bardziej do mnie pasuje.

      – Też mi się tak wydaje – zażartował Dżordż. – Słuchaj, może chcesz się w coś przebrać? Baba Jaga, jak ma trochę czasu, to przynosi do naszego wymiaru różne rzeczy. Ona się nami opiekuje, stara się nam pomóc odzyskać przynajmniej częściowy spokój, a przynajmniej pilnuje, żebyśmy się nie rozpłynęli w pustce.

      Nina energicznym ruchem głowy dała znać, że podoba jej się ta propozycja, i słuchając dalszych, nieraz pobieżnych wyjaśnień chochlika Dżordża, dała mu się poprowadzić. Wkrótce okazało się, że w mieście mieszka więcej zmór, chochlików i innych obywateli Międzyświata, niż przypuszczała, i sama nie mogła zrozumieć, jak w ciągu ostatnich tygodni mogła nie zwrócić na

Скачать книгу