Cicha noc. Małgorzata Rogala

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cicha noc - Małgorzata Rogala страница 10

Cicha noc - Małgorzata Rogala

Скачать книгу

      – Ale co ty opowiadasz, jaką robotę? Dziś świętujemy do upadłego. – Ryszard usiadł na drugiej kanapie ze swoją szklanką wypełnioną do połowy ciemnym płynem. – Zarobiliśmy mnóstwo pieniędzy – cieszył się, sącząc alkohol. – Szykujemy drugą edycję programu, będzie jeszcze bardziej gorąco. – Umilkł na chwilę i skupił spojrzenie na swoim gościu. – W sumie może miałbym dla ciebie pewną ofertę. – Zrobił nieokreślony gest i znów pociągnął ze szklanki.

      – Dziękuję, ale mam teraz inne plany i nie wiem, czy znajdę czas na coś dodatkowego.

      – Bywa. – Urbaniak rozłożył ręce. – Interesy w pierwszej kolejności.

      – Właśnie – potwierdził gość. – Słuchaj, Ryszard, mógłbyś mi coś przechować? Sprawa nietypowa, długo by opowiadać. Tylko do jutra. Rano się zgłaszam i zabieram.

      – Jasne, żaden problem.

      Gość poszedł do przedpokoju i wrócił ze skórzaną teczką. Zamek niefortunnie odskoczył i zawartość aktówki wysypała się na podłogę.

      – Cholera! Szlag by to! Możesz wziąć tę szarą kopertę? Pozbieram resztę papierów.

      – To jest pakunek, który mam przechować? – spytał Urbaniak.

      – Tak. Jutro odbiorę.

      – Jeżeli mam to u siebie trzymać, wolałbym wiedzieć, co jest w środku – powiedział.

      – W takim razie sprawdź, jeśli to ma cię uspokoić. – Gość spakował dokumenty, które wypadły, i upił łyk wina.

      Ryszard otworzył kopertę, zajrzał i znieruchomiał z uniesionymi ze zdumienia brwiami.

      – Odbiło ci? – Włożył rękę do środka i wyjął kilka banknotów. Obejrzał je z wyrazem niedowierzania na twarzy i z powrotem schował. – Przecież tam jest co najmniej kilkadziesiąt tysięcy?

      – Trochę więcej. Ktoś ma kłopoty i potrzebuje gotówki. Jutro rano. Nie mogę nic więcej powiedzieć, obowiązuje mnie dyskrecja.

      – A ten ktoś słyszał o czymś takim jak przelew na konto?

      – Z kilku powodów to niemożliwe. Pomożesz mi, czy mam poprosić kogoś innego?

      – Nie, no jasne. – Urbaniak włożył kopertę do komody. – Jutro odbierasz?

      – Tak. Sprawdzę tylko najpierw, czy wstałeś po imprezie. – Rozmowę przerwał dźwięk dzwonka. – Chyba idą następni goście.

      Ryszard poszedł do przedpokoju, a po chwili w mieszkaniu rozległ się kobiecy śmiech wspomagany barytonem jednego z mężczyzn.

      – Stary, wiem, że zamówiłeś świetne żarcie, więc masz tu trochę napitków i startujemy. Szkoda czasu!

      Ponownie zabrzmiał dzwonek i do obecnych dołączyły kolejne osoby. Świętowanie spektakularnego sukcesu Nowego życia można było zacząć.

      19 grudnia 2015 (sobota)

      ROZDZIAŁ 4

      Lidia Galik zazdrościła ludziom, którzy mogą długo spać po imprezie mocno zakrapianej alkoholem i mającej swój kres nad ranem. Ona, jeśli wypiła zbyt dużo i trafiała do łóżka po północy, co prawda natychmiast odpływała w objęcia Morfeusza, ale po kilku godzinach budziła się z piaskiem pod powiekami i karuzelą w głowie. Teraz było podobnie, tylko że znajomym symptomom dodatkowo towarzyszyło parcie na pęcherz i rytmiczne pulsowanie w potylicy. Lidia usiadła na sofie, zbyt wąskiej i miękkiej, by podczas snu nie zafundować jej bólu w odcinku szyjnym i lędźwiowym kręgosłupa, i znieruchomiała.

      – Nigdy więcej takiego chlania – szepnęła do siebie, gdy pociemniało jej przed oczami.

      Przyłożyła dłonie do twarzy i poczekała, aż odzyska ostrość widzenia, a potem ostrożnie wstała, owijając się kocem. W pokoju unosiła się woń niestrawionego jedzenia i alkoholu, która przyprawiała ją o mdłości. Na podłodze przy ścianie, przykryci pledami, leżeli pogrążeni w głębokim śnie Julian i Maurycy. Pierwszy z nich właśnie przekręcił się na wznak i zachrapał. Lidia wyszła z pokoju i skierowała się do łazienki. Mijając sypialnię pana domu, zauważyła, że jego szerokie łoże zajęły Klementyna i Elżbieta. Pomyślała, że gospodarz wspaniałomyślnie odstąpił kobietom swoje miejsce wypoczynku i pewnie zajął kanapę w salonie. Przytrzymując się ściany, dotarła wreszcie do toalety. Później w poszukiwaniu pasty do zębów zajrzała do łazienki, gdzie opłukała twarz i ręce zimną wodą. Pulsowanie w czaszce było nie do zniesienia. Musiała napić się kawy. Natychmiast. I wziąć kilka tabletek przeciwbólowych.

      Ruszyła w stronę salonu połączonego z kuchnią. W obszernym pomieszczeniu, w którym odbyła się impreza, na meblach walały się brudne naczynia: talerze, miski i szklanki, a na podłodze można było dostrzec resztki jedzenia. W pokoju świeciły kinkiety, a na sięgającej sufitu choince, przystrojonej w różnokolorowe ozdoby, wciąż migotały lampki. Widać Ryszard, nietrzeźwy jak jego goście, nie zadbał, żeby przed spaniem wyłączyć światła.

      – Rany, jaki fetor – mruknęła Lidia, próbując nie oddychać zbyt głęboko, i weszła do salonu, żeby otworzyć drzwi balkonowe.

      Wtedy go zobaczyła. Urbaniak leżał skulony na podłodze w pobliżu bożonarodzeniowego drzewka, z twarzą we własnych wymiocinach. Lidia zasłoniła usta i nos rąbkiem koca i, z uczuciem niedowierzania, omiotła spojrzeniem postać reżysera. Na jego spodniach widniała plama, która sugerowała, że mężczyzna nie zdążył dotrzeć do toalety. Zawiesiła wzrok na jego ustach i zdała sobie sprawę, że Ryszard nie oddycha. W blasku choinkowych ozdób wyglądał jak upiorny gwiazdkowy dar.

      Lidia nabrała powietrza do płuc i zaczęła krzyczeć.

      * * *

      Telefon dzwonił uporczywie, ale Agata nie reagowała. Z racji soboty miała wolne i chciała się wyspać. Ostatnio odczuwała większą potrzebę snu. Borys leżał na poduszce tuż przy jej twarzy i gdy na dźwięk dzwonka policjantka na chwilę uniosła powieki, napotkała jego migdałowe spojrzenie, jak zwykle pełne wyrzutu. W robieniu min wzbudzających u niej poczucie winy zwierzak osiągnął perfekcję.

      – Po pierwsze nic na to nie poradzę, że komuś brakuje taktu, a po drugie mógłbyś się wreszcie zdecydować, czy wolisz rano rozrabiać, czy zalegać na mojej pościeli. – Górska wygłosiła oświadczenie i z powrotem zamknęła oczy.

      Telefon przestał dzwonić, ale po chwili sypialnię znów wypełnił dźwięk Cinema Paradiso, który jakiś czas temu Agata ustawiła w swojej komórce. Pomyślała, że można znienawidzić najbardziej ulubioną melodię, gdy jej dźwięk natarczywie wwierca się w mózg w niewłaściwym momencie.

      – Do cholery, lepiej, żeby to było ważne – rzuciła, odbierając telefon bez patrzenia na wyświetlacz.

      – Niestety jest. – Przy jej uchu zabrzmiał głos oficera dyżurnego. – Mamy wezwanie, jesteś pierwsza, do której się dodzwoniłem. Żart – dodał szybko.

      –

Скачать книгу