Buntowniczka. Lisa Kleypas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 7
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Rhys wpatruje się w nią uważnie, śledząc każde drgnienie jej rysów, więc odwróciła się do niego plecami. Teraz miała przed oczami rzędy książek, katalogów, podręczników i ksiąg rachunkowych. Zamrugała i zaczęła odczytywać tytuły.
Ananasowate: wyczerpujący instruktaż prowadzenia oranżerii.
Storczykowate: rodzaje i gatunki.
Spis znanych orchidei.
Uprawa orchidei.
Książki o orchideach nie mogły się znaleźć przypadkiem w tym gabinecie.
Uprawa orchidei stała się pasją Helen od czasu, kiedy pięć lat temu umarła jej mama, zostawiając w spadku prawie dwieście orchidei w doniczkach. Ponieważ nikt z rodziny nie kwapił się do opieki nad kwiatami, ona je przejęła. Okazały się bardzo wymagające i Helen miała wrażenie, że każda z tych roślin ma swoją osobowość. Początkowo zajmowała się nimi jedynie z poczucia obowiązku, ale z czasem stała się pasjonatką tych pięknych kwiatów. Tak jak kiedyś powiedziała Kathleen, czasem trzeba pokochać coś, jeszcze zanim stanie się kochane.
Z wahaniem musnęła palcami złocony grzbiet, przesuwając je po ręcznie malowanym storczyku.
− Skąd masz te książki? – spytała.
Głos Winterborne’a wypłynął zza jej pleców:
− Kiedy podarowałaś mi orchideę w doniczce, musiałem się nauczyć, jak o nią dbać.
Parę tygodni wcześniej był na obiedzie w Ravenel House i Helen w nagłym odruchu podarowała mu jedną ze swoich orchidei – rzadką odmianę Blue Vanda, najcenniejszą i najbardziej chimeryczną z jej roślin. Nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego tym prezentem, ale podziękował jej i ostrożnie przejął kwiat. Jednak w chwili, kiedy ich zaręczyny zostały zerwane, odesłał go z powrotem. Ku swojemu zdumieniu Helen zobaczyła, że delikatna roślina pięknie się rozwinęła pod jego opieką.
− A więc osobiście się nią zajmowałeś – stwierdziła. – Nie przypuszczałam.
− Oczywiście, że tak. Nie chciałem oblać twojego sprawdzianu.
− To nie był sprawdzian, tylko prezent.
− Skoro tak mówisz…
Helen z desperacją obróciła się ku niemu.
− Byłam przekonana, że kwiat u ciebie nie przeżyje, a jednak byłam gotowa cię poślubić – zaznaczyła.
Zacisnął usta.
− A ja nie.
Milczała, usiłując wyważyć swoje myśli i uczucia przed podjęciem najważniejszej decyzji w życiu. Ale czy naprawdę ten krok jest tak poważny? Każde małżeństwo jest ryzykiem.
Nigdy nie wiadomo, jakim mężem będzie mężczyzna, którego poślubisz.
Po raz ostatni Helen rozważyła opcję rezygnacji. Wyobraziła sobie, jak wychodzi z tego biura, wsiada do rodzinnego powozu i wraca do Ravenel House przy South Audley. Świadoma, że to absolutny koniec. Odtąd jej przyszłość nie będzie się różniła od przyszłości wielu innych młodych kobiet w podobnej sytuacji. Zaliczy towarzyski sezon w Londynie; będzie chodziła na tańce i kolacje z ugładzonymi kawalerami – wszystko po to, żeby upolować mężczyznę, który nigdy nie będzie jej rozumiał, podobnie jak ona jego. I pewnie robiłaby wszystko, żeby zepchnąć w niepamięć tę chwilę wielkiej decyzji i nie musieć się zastanawiać, co by było, gdyby powiedziała „tak” panu Winterborne’owi.
Przypomniała sobie, jak dziś rano, przed wyjazdem, rozmawiała z ochmistrzynią, panią Abbott. Była to pulchna kobieta o gładko zaczesanych siwych włosach, która służyła w domu Ravenelów od niepamiętnych czasów. Kiedy usłyszała, że Helen chce wyjść w biały dzień − sama, bez przyzwoitki − zaczęła gwałtownie protestować:
− Pan nam urwie głowy!
− Gdyby się wydało, powiem lordowi Trenearowi, że wymknęłam się potajemnie, bez niczyjej wiedzy – uspokajała ją Helen. – Stangret nie miał wyjścia, bo mu zagroziłam, że jeśli mnie nie zawiezie, pójdę piechotą!
− Panienko, nie warto tak ryzykować!
A jednak kiedy Helen wytłumaczyła poczciwej kobiecie, że chce się zobaczyć z Rhysem Winterborne’em i starać się uratować zaręczyny, pani Abbott zmieniła front.
− Nie mogę cię winić, dziecko – rzekła, kręcąc głową. – Taki mężczyzna jak on…
Helen zaskoczył cień rozmarzenia, który przemknął po twarzy kobiety, na moment łagodząc jej rysy.
− Czyżbyś poważała pana Winterborne’a? – spytała.
− Tak, moja pani. Och, wiem, że w tych sferach uważają go za arywistę. Ale dla prawdziwego Londynu – dla setek tysięcy ludzi, którzy harują dzień w dzień, usiłując wyszarpać od życia coś dla siebie – pan Winterborne jest legendą. Ośmielił się zrobić to, o czym inni nie śmią nawet pomarzyć. Był zwykłym pomagierem w sklepie, a teraz każdy, od żebraka do królowej, zna jego nazwisko. – Gospodyni uśmiechnęła się filuternie i dodała: − Do tego nikt nie zaprzeczy, że przystojny z niego gość, choć czarny jak Cygan. Nie ma takiej kobiety, wysoko czy nisko urodzonej, która by się za nim nie obejrzała!
Miała rację. Helen nie mogła zaprzeczyć, że osobisty urok pana Winterborne’a stał wysoko na liście jej preferencji. Mężczyzna w swoich najpiękniejszych latach, emanujący mocą i energią, niemal zwierzęcym magnetyzmem, przerażał ją i zarazem nieodparcie pociągał. Ale było w nim coś jeszcze… wabik silniejszy niż inne. Zdarzało się to w rzadkich chwilach czułości, na które sobie pozwalał wobec niej, kiedy Helen się wydawało, że głęboko ukryta i zamknięta na siedem spustów skrytka smutku w jej sercu zaraz się otworzy. Rhys Winterborne był jedyną osobą, która kiedykolwiek zbliżyła się do tajemnicy; jedyną osobą, która miała szansę sprawić, że ukryta samotność uleci, wreszcie uwalniając Helen od swojego brzemienia.
Gdyby za niego wyszła, mogłaby tego żałować. Jednocześnie wiedziała, że jeszcze bardziej będzie żałować niewykorzystanej szansy.
Nagle, jakimś cudownym zrządzeniem, chaos myśli w jej głowie zmienił się w porządek. Ogarnął ją spokój, a mgły rozwiały się, odsłaniając jasno wytyczoną ścieżkę.
Helen wzięła głęboki oddech i popatrzyła Rhysowi w oczy.
− Dobrze – powiedziała. – Przyjmuję twoje ultimatum.
Rozdział