Głód. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 14

Автор:
Серия:
Издательство:
Głód - Graham  Masterton

Скачать книгу

co mam na myśli, Edwardzie. Czy farma znajdowała się na krawędzi ruiny?

      Wstał, zamykając okładki notesu

      – Czasami trzeba mówić coś takiego, co wywoła zamierzony efekt na ludziach, z którymi rozmawiasz – odparł. – Cokolwiek działo się tutaj, gdy żył ojciec, jest już przeszłością i nie powinnaś się już tym martwić.

      – Jednak chcę wiedzieć.

      Popatrzył na nią uważnie.

      – Nie wiedziałaś, kiedy żył ojciec. Nie wtajemniczał cię w sprawy finansowe. Dlaczego ja miałbym to robić? Dlaczego teraz chcesz się dowiedzieć?

      – Bo był moim mężem. Bo chciałabym teraz zrozumieć przynajmniej część trosk, którym musiał stawiać czoło.

      Ed podniósł jedną z ksiąg rachunkowych i przekartkował ją.

      – Możesz sobie to wszystko przejrzeć. Przypuszczalnie nie zrozumiesz wszystkiego, co jest tutaj zawarte, ponieważ nigdy nie miałaś do czynienia z tego typu księgami. Myślę, że jeśli będziesz miała pytania, możesz zwrócić się do Henry’ego Pollocka. Był prawą ręką ojca i doskonale zna ich zawartość. Z grubsza ci tylko powiem, że liczby, jakie tu przeczytasz, dowodzą, iż przez ostatnie lata w South Burlington szafowano nieuzasadnionymi wydatkami, nietrafnymi inwestycjami, część sprzętu się zdekapitalizowała, a żadnych planów, preliminarzy, w zasadzie nie konstruowano.

      Ursula Hardesty powoli pokiwała głową.

      – Nic z tego nie rozumiem. Był tak dobrym farmerem.

      – Tak, oczywiście. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. System irygacyjny naszej farmy jest wciąż jednym z najlepszych w kraju. Wiesz, co ludzie o nim mówili? „Potrafi zasiać i zebrać pszenicę na parkingu!” Ale za bardzo zawierzał swojemu nosowi i ludziom, którzy okadzali go pochlebstwami. W dniu, w którym umarł, sytuacja finansowa farmy była krytyczna. Właśnie dlatego Michael musiał jechać do banku w tę noc przed pogrzebem.

      – Czy chcesz przez to powiedzieć, że twój ojciec zabił swego własnego syna?

      – Mamo, nie pleć bzdur. Michael zginął w strasznym i tragicznym wypadku samochodowym.

      – Nie wypieraj się, Edwardzie. – Ursula Hardesty uczepiła się swojej myśli. – Gdyby farma była finansowo stabilna, Michael nie musiałby jechać tej nocy do Wichita. Gdyby twój ojciec prawidłowo zarządzał farmą i nie poczynił nadmiernych wydatków, twój brat, a mój syn, wciąż byłby wśród żywych.

      – Mamo, na miłość boską! Nie mów w ten sposób.

      Starsza pani dumnie uniosła głowę.

      – To jest mój dom i mogę w nim mówić, co mi się podoba.

      Ciszę, jaka po tych słowach nastąpiła, niespodziewanie przerwał łagodny, lecz stanowczy głos Season.

      – Nie, Ursulo. To nie jest twój dom. Teraz już nie. I nigdy już nim nie będzie. A jeśli chcesz być w nim mile widzianym gościem, musisz powściągać tu swoje wybuchy.

      Season stała przy końcu korytarza, w drzwiach sypialni. Miała na sobie długą, koronkową podomkę. Pani Hardesty dotknęła dłonią czoła, jakby zaatakował ją niespodziewanie silny ból głowy, po czym odwróciła się i bez słowa poszła do swojego pokoju. Season stała w miejscu, czekając, aż Ed coś powie.

      – Jutro pojadę do Wichita, do doktora Bensona – odezwał się wreszcie. – Skoro mam starać się o ekstra odszkodowania, myślę, że powinienem dowiedzieć się o tej zarazie wszystkiego, co tylko jest możliwe.

      – Oczywiście – stwierdziła Season. W jej głosie brzmiała dziwna, smutna nuta.

      – Chcesz pojechać ze mną? – zapytał Ed. – Mogłabyś zrobić jakieś zakupy w centrum handlowym.

      – To zależy od tego, o której godzinie tam pojedziesz. O jedenastej muszę wsiąść w samolot do Los Angeles. Startuje z Wichita Midcontinental Airport.

      – Season? – zawołał ją nagle niecierpliwym, natarczywym głosem. Odwróciła się jednak i zamknęła za sobą drzwi sypialni. – Season? – powtórzył, wiedząc jednak, że nie może go już usłyszeć.

      ROZDZIAŁ V

      Senator Jones powrócił do swojego wielkiego salonu, urządzonego z przepychem w stylu marokańskim. Cała podłoga wyłożona była różnokolorowymi płytkami, okna zasłaniały północnoafrykańskie draperie, a stoły miały blaty z brązu. Senator stał przez chwilę nieruchomo, po czym zapalił cygaro.

      – No i co?

      To pytanie zadała rudowłosa dziewczyna ubrana w jedwabną, szmaragdowozieloną suknię. Dziewczyna siedziała wygodnie na wielkiej otomanie.

      – Co no i co? – mruknął senator, rozpalając hawańskie cygaro.

      – Któż to telefonował do ciebie, na tyle ważny, że zdecydowałeś się przerwać na tak długo rozmowę z twoją ulubioną dziennikarką? Zwykle, kochanie, nie ma cię w takich chwilach nawet dla prezydenta.

      – Prezydent jest demokratą – warknął senator Jones. – A poza tym cholernym, tępym półgłówkiem.

      – Aha, a więc teraz telefonował republikanin. Na dodatek inteligentny.

      – Gdybym powiedział ci, kto to był i dlaczego do mnie zatelefonował, nie oglądając się na nic, pobiegłabyś do tej swojej gazety i natychmiast to wydrukowała.

      – Śmierdzi skandalem.

      – Nie jest to ani odrobinę bardziej skandaliczne niż wszystko, co dzieje się w amerykańskiej polityce. Wymień mi jakiekolwiek ważne wydarzenie w polityce od siedemdziesiątego szóstego roku, które nie miało otoczki skandalu. To właśnie skandale uczyniły ten naród wielkim.

      Senator umieścił swoje potężne cielsko w szerokim, rzeźbionym dębowym fotelu, przykrytym derką przypominającą kapy zakładane na grzbiety wielbłądów. Założył nogę na nogę, pomagając sobie przy tym prawą ręką, po czym przez kilka długich chwil palił w milczeniu cygaro. Od urodzenia był człowiekiem potężnej budowy. U góry, w jego gabinecie, znajdowały się fotografie prezentujące go jako obrońcę w zespole piłkarskim Washbum University. Patrzył z nich poważny, silny młody człowiek o grubych wargach i brwiach, które wyglądały, jakby ktoś po prostu przejechał grubym czarnym pisakiem w poprzek fotografii. Równie atletycznie wyglądał wówczas, gdy pracował w firmie prawniczej swego ojca, w Topeka. Kiedy jednak w 1956 roku, w czasach prezydentury Eisenhowera, został jednym z najmłodszych w historii kraju członkiem Izby Reprezentantów, szybko nauczył się korzystać z owoców politycznego sukcesu. Podobnie szybko nauczył się wcinać niezliczone ilości steków, homarów i trufli i pijać doskonałe wina najlepszych roczników. Kiedy kadencja Ike’a dobiegała końca, Jones miał już dwieście pięćdziesiąt funtów żywej wagi i kpiarze z Waszyngtonu mówili o nim: „Shearson Jones, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością”. Słynne było jego zdjęcie w „Timesie”, przedstawiające go jako przewodniczącego posiedzenia jakiegoś komitetu, z brzuchem tak obwisłym, że fotografię zatytułowano: „Reprezentant z

Скачать книгу