Głód. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 16
Senator pokiwał głową.
– Dobrze. Mam nadzieję, że poinformowałeś mass media, co zamierzasz zrobić, tak? Świetnie. Z tego, co słyszałem, ten pasożyt jest cholernie niebezpieczny. Zgniły już setki akrów pszenicy i farmerzy nic nie mogą poradzić.
– I to się ciągle rozszerza – wtrącił Alan. – Jak do tej pory zanosi się na najgorsze plony w ciągu ostatnich dziesięciu lat, nawet jeśli do połowy przyszłego tygodnia uda się zahamować proces gnicia.
– Do mnie też dotarły takie słuchy – stwierdził Shearson. – Jednak chyba nie dzieje się nic takiego, co mogłoby zanadto nadwerężyć federalne rezerwy zboża. Mamy więcej tego cholerstwa w magazynach, niż bylibyśmy w stanie przeżreć przez najbliższe dziesięć lat, szczególnie od czasu, gdy przestaliśmy sprzedawać je Rosjanom. Jeśli o mnie chodzi, nie obawiam się, że coś złego spotka farmerów. Po prostu Matka Natura daje im trochę po dupie i sprawia, że może będą wdzięczniejsi za te wszystkie subsydia, które od nas otrzymują.
– Do czego zmierzasz, Shearson? – zapytał Alan ostrożnie.
– Jeszcze nie wiesz? – Z ironicznym uśmiechem na ustach senator Jones zaczął wyjaśniać. – Ta klęska jest spektakularna, groźna i przez jakiś czas będzie się znajdowała w czołówkach mass mediów. A to znaczy, że sytuacja wyzwoli w niektórych kręgach mocną, emocjonalną retorykę. Wiesz, o czym myślę. Usłyszysz, jak to wspaniali farmerzy co roku ryzykują całym swym dobytkiem, żeby naród miał co żreć; jak przerażająca zaraza stawia pod murem ogromną liczbę małych farmerów; jak oczywista jest potrzeba utrzymania, ba, podniesienia gwarantowanych cen, żeby wspaniali, szlachetni… i tak dalej, pozostali w tym interesie, bo inaczej naród nie będzie miał co jeść.
– Nie bardzo widzę w tym sens – stwierdził Alan.
– Och, zaraz zobaczysz, jeszcze chwilę. Reagując na taką gadaninę, my zaproponujemy utworzenie specjalnego funduszu ratunkowego, może nazwiemy go Pomoc dla Dotkniętych Zarazą Zbożową. Przegłosujemy w Izbie jakieś skromne pieniądze od rządu, na początek, powiedzmy – dziesięć milionów dolarów – a następnie zwrócimy się z gorącym apelem o wsparcie do prywatnych przemysłowców. Wykupimy całe stronice w „Fortune” i zamieszczać będziemy takie ogłoszenia: „Wdzięczni farmerzy z Kansas dziękują następującym osobom i instytucjom za pomoc…”. Zastosujemy standardowe sztuczki zmiękczające serca wyborców. To się spodoba zwykłym ludziom, rządowi, przemysłowcom, ba, nawet farmerom.
– Kupuję to – stwierdził Alan. – Ale jaki, do cholery, ty masz w tym interes?
Shearson odchrząknął, niezadowolony.
– Wolno dziś myślisz, Alan. Interes jest taki, że ty i ja zarządzać będziemy tym funduszem; będziemy mieli legalną i nieograniczoną władzę nad tymi pieniędzmi. My decydować będziemy o ich podziale. Oczywiście przyznamy sobie za to jakieś skromne pensje, w końcu włożymy w to wiele pracy. Poza tym będziemy mieli wiele poważnych wydatków – być może niezbędne okaże się nawet kupienie dosyć dużych obszarów ziemi, żeby na nich prowadzić badania; zdaje się, że zawsze marzyłeś o kawałku ziemi i własnej stadninie na starość, prawda? Widzisz, teraz możesz to osiągnąć, jednocześnie służąc wielkiemu narodowi amerykańskiemu!
Po drugiej stronie słuchawki przez długą chwilę trwała cisza. Wreszcie Alan się odezwał:
– I to wszystko legalnie? Jesteś pewien?
– Pod względem prawnym wszystko przygotuje Joe Dasgupta. Zapewne zażąda sporo forsy, ale gra jest warta świeczki.
– A jeśli w laboratoriach szybko sobie z tym poradzą i powstrzymają zarazę, zanim wyrządzi zbyt dużo szkód? Co wtedy?
– Alan, przyjacielu, nie bądź naiwny. To my decydujemy, co dzieje się w federalnych laboratoriach badawczych Departamentu Rolnictwa.
– To znaczy, że nawet jeśli rozpoznają zagrożenie, nie pozwolimy im tego ogłosić.
– Właśnie. Pozwolimy zarazie rozszerzać się tak długo, jak długo będzie to dla nas wygodne. Oprócz naszych laboratoriów pracuje nad tym jedynie stanowy zespół w Wichita, a wiesz, jak ograniczone środki mają na prowincji. Krowiego gówna nie rozpoznaliby pod mikroskopem – roześmiał się z własnego dowcipu.
– No cóż – powiedział Alan w zamyśleniu. – Zdaje się, że wszystko przewidziałeś. Co teraz zamierzasz robić?
– Skontaktował się ze mną pewien farmer – odparł Shearson. – Farmer, którego pszenica jest tak czarna jak Sammy Davis junior. Znałem jego ojca, dopóki nie opuścił tego świata; nasza stara przyjaźń jest dobrym tematem na czołówki gazet. Tak urobię tego farmera, że własnymi ustami będzie wypowiadał moje myśli w Kansas i Północnej Dakocie. Jest bardzo przekonujący i za kilka dolarów dodatkowej subwencji jest w stanie zrobić bardzo wiele w naszym interesie, wcale o tym nie wiedząc. Nie widziałem go jeszcze osobiście, ale jeśli nie wygląda jak Quasimodo, nie stworzy nam absolutnie żadnych problemów.
Znów nastąpiła długa cisza i znów przerwał ją Alan.
– W porządku, Shearson. Gram z tobą. Bądź przez cały czas ze mną w kontakcie. Nie chciałbym, żebyś przypadkiem nadużył mojego autorytetu do czynów, pod którymi nie mógłbym się podpisać.
– Alan – powiedział Shearson ciepło. – Czy ty kiedykolwiek byś coś takiego zrobił?
– Tak – odpowiedział Alan i odłożył słuchawkę.
Della siedziała nieruchomo, obserwując Shearsona z mieszaniną zaskoczenia i respektu.
– Zdziwiłem cię? Dlaczego? Widzisz, ja tylko wykonuję moją pracę.
– Czyli twoja praca polega na defraudowaniu środków, które zostaną przeznaczone na pomoc dla farm dotkniętych kataklizmem.
Shearson zdecydowanie potrząsnął głową.
– Nie. Ona polega na uszczęśliwianiu ludzi, którzy na mnie głosowali. Dobrze to chyba robię, skoro regularnie, co cztery lata, od nowa zdobywam ich głosy. A fundusz, który stworzę, uszczęśliwi także tych kongresmanów, którzy co jakiś czas występują za zwiększeniem dotacji dla rolnictwa; uszczęśliwi prywatnych ofiarodawców, którzy wpłacą na ten fundusz pieniądze i następnie znajdą swoje nazwiska w gazetach; uszczęśliwi farmerów i uszczęśliwi wszystkich obywateli, którzy zauważą w ten sposób, że ktoś bardzo poważnie dba o to, żeby w kraju nie zabrakło chleba.
Della wstała i przeszedłszy przez perski dywan, zbliżyła się do Shearsona Jonesa. Jej luźna sukienka zadarła się i przez chwilę senator łakomie wpatrywał się w przejrzyste, nylonowe majteczki dziewczyny. Po chwili podniósł wzrok i zobaczył, że Della się uśmiecha.
– Nie zapomnij o sobie – powiedziała. – Z nich wszystkich najszczęśliwszy będziesz ty.
– Chyba nie zazdrościsz mi tej odrobiny satysfakcji? Małej finansowej rekompensaty za wysiłek, jaki włożę w rozwiązywanie sprawy o ogromnym znaczeniu dla całego kraju.
– Wciąż mnie zadziwiasz – powiedziała. – Żeby tak poważną sprawę