Głód. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 15
Współczynnik nie wykazywał, że im większa jest farma, tym większe osiąga zyski. Nie mógł też wykazać, oczywiście, że właściciele największych farm płacili Shearsonowi Jonesowi setki tysięcy dolarów łapówek, aby utrzymywał ich subsydia. Jak oceniał Jones, do końca 1973, kiedy to federalny program ochrony farm został w końcu zmieniony na mocy Aktu o Ochronie Rolnictwa i Konsumpcji, uzyskał on w ten sposób siedem milionów dolarów wolnych od podatku łapówek.
Mówiono, że kolejny milion uzyskał na nielegalnej sprzedaży ryżu do Północnego Wietnamu, ale dokładne śledztwo, przeprowadzone przez „Washington Post”, utknęło w martwym punkcie z powodu braku konkretnych dowodów. Shearson Jones powstał ze swego miejsca w Senacie i wyciągnął w górę pięści, wzywając Boga, aby go natychmiast ukarał, jeśli kiedykolwiek brał udział we frymarczeniu zbożem lub ryżem.
Obecnie Shearson Jones był potężnym, łysiejącym, energicznym, wręcz porywczym mężczyzną, znajdującym się u szczytu kariery. Kilkakrotnie wymieniano jego nazwisko jako ewentualnego kandydata na wiceprezydenta, jednak „The New York Times” z góry wykluczał możliwość objęcia przez niego najważniejszego urzędu. „Zbyt gruby w czasach, które wymagają skromnych bohaterów” – pisano.
Długą ciszę przerwała wreszcie rudowłosa dziewczyna.
– Co teraz będziesz robił? Pocałujesz mnie? Wykopiesz za drzwi? A może zamierzasz tak siedzieć i ssać to śmierdzące cygaro przez resztę nocy?
– Myślę – odparł Shearson.
– Och, myślisz? W samym środku tego romantycznego wieczoru zebrało ci się na myślenie?
Zignorował tę złośliwość.
– Zrób mi drinka – zarządził. – Muszę jeszcze gdzieś zatelefonować.
Wstała z otomany, podeszła do senatora i pocałowała go w sam środek łysiejącego czoła. Na rzęsach zebrały mu się błyszczące krople potu i wciąż czuć było od niego czosnkiem, którego nie pożałował sobie na lunch. Patrzył na nią przez chwilę i wydał z siebie aprobujące „uhm”, jednak nie wkładając w to nadmiaru entuzjazmu; był przyzwyczajony do tego rodzaju pieszczot ze strony młodych dziewcząt. Był bardzo bogaty i bardzo potężny, i mimo swej potężnej tuszy, o dziwo, bywał atrakcyjnym kąskiem dla najbardziej nawet wybrednych dziewcząt. Jedna z jego kochanek określiła chwile spędzone z nim w łóżku jako „coś pośredniego pomiędzy ujeżdżaniem Moby Dicka na wzburzonym morzu a podskakiwaniem na wielkiej puchowej poduszce”.
Dellę McIntosh poznał przed zaledwie czterema dniami. Widywał ją już wcześniej, oczywiście, ponieważ była szefową waszyngtońskiego oddziału „Kansas City Herald-Examiner” i gdziekolwiek by urządzał konferencje prasowe czy rozdawał nagrody albo przemawiał w Senacie – ona musiała tam być i go słuchać. Kiedyś nawet przeprowadziła wywiad z jego żoną Margaret na temat, który dokładnie określił nagłówek rozmowy: „Żyjąc u boku największego żołądka Senatu”.
Ale cztery dni temu Margaret szczęśliwie wyjechała do San Diego, do swojej siostry chorej na cukrzycę. I kiedy senator i Della znaleźli się niespodziewanie razem na balkonie eleganckiego domu senatora Karla Leidermana, w Georgetown, by zaczerpując świeżego powietrza podczas wieczornego przyjęcia, niemal natychmiastowy zwierzęcy pociąg zmusił ich do bliższego poznania się.
Della była malutka, miała zadarty nos, zielone oczy i oślepiająco rude włosy ostrzyżone na pazia. Mimo niskiego wzrostu jej piersi były niezwykle duże, z pewnością godne okładki „Playboya”. Po pierwszym spojrzeniu w jej dekolt Shearson Jones postanowił się nimi zabawić. Della ubrana była w krótką sukienkę koktajlową o kolorze elektryzującego błękitu. Na szyi zawieszony miała mały szafirowy krzyżyk. W półmroku balkonu senator pochylił się nad nią niczym wielki niedźwiedź i rzekł:
– Ten krzyżyk spoczywa w najbardziej ekscytującym miejscu w całej stolicy tego kraju.
Party opuścili osobno. Nie było możliwości, aby Shearson mógł opuścić jakiekolwiek miejsce niezauważony. Spotkali się godzinę później w restauracji „Le Faisan”, gdzie senator Jones potraktował Dellę obiadem i spektaklem ukazującym, co też potrafi zjeść podczas jednego posiłku. A wepchnął w siebie wiktuały następujące: zupę z żółwi, świeżego pstrąga, pieczone przepiórki, polędwicę z jagnięcia, boeuf en croute, różne sałatki, sery, a na koniec wypił gorącą czekoladę z kremem.
Toasty (milczące) wznosili winem Hospices de Beaune.
Teraz, stojąc przy barku urządzonym w afrykańskim stylu (grube drewno dębowe, kanty zwieńczone minaretami, całość upstrzona lusterkami), Della przyrządzała dwie wódki z tonikiem. Shearson podniósł z podłogi niepozorną brązową skrzyneczkę i wyciągnął z niej telefon.
– Jesteś pewien, że mi ufasz? – zapytała Della, wyciskając cytrynę.
Shearson wystukał odpowiedni numer na aparacie i odpowiedział:
– Nie, wcale ci nie ufam. Ale jeśli chociaż jedno słowo z tego, co tu usłyszysz, znajdzie się w „Kansas City Herald-Examiner”, z miejca zamknę całą tę cholerną gazetę.
– Ty? A jaką armią się posłużysz?
– Wystarczę ja i Wendell Oliver, który, tak się składa, jest przewodniczącym Western States Communications, a ponadto trzyma pakiet kontrolny akcji tego brukowca. I bywa u mnie na kolacji co najmniej dwa razy w miesiącu.
Popatrzyła na niego uważnie. Najwyraźniej nie żartował.
– Och – westchnęła jedynie i podała mu drinka. Następnie usiadła na skraju otomany. Jej szeroki dekolt rozchylił się na tyle, że światło dzienne ujrzały dwie duże piersi. Shearson Jones tymczasem spokojnie palił cygaro i czekał, aż zgłosi się wywołany numer.
– Alan? – zapytał wreszcie.
Ostrożny głos po drugiej stronie warknął:
– Z kim rozmawiam?
– Alan, to ja, Shearson. Wszystko w porządku. Wiem, że to trochę dziwna pora na telefon, ale zdaje się, że wydarzyło się coś cholernie interesującego.
– Co to znaczy „interesującego”? – zapytał czujny głos z drugiej strony. Był ponadto głęboki, głośny, słychać w nim było silny akcent rodem z Georgii.
Shearson zrobił rozbawioną minę.
– Dokładnie to. Politycznie