Głód. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 4

Автор:
Серия:
Издательство:
Głód - Graham  Masterton

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Willard skinął głową i pojechał kilka stóp do tyłu, zanim ruszył przed siebie powoli, szerokim kołem okrążając skraj brunatnej pszenicy. Ed sięgnął do kieszeni swojej czerwonej koszuli i wyciągnął paczkę małych cygar. Jedno z nich wetknął sobie do ust, nie częstując nim współpasażerów. Wiedział, że ani Willard, ani Jack nie palą; Willard raczej znany był z tego, że czasami nieco przesadzał, gdy dorwał się do butelki dobrej whisky.

      – To musi być jakiś rodzaj grzyba rozsiewanego przez wiatr – Jack przerwał ciszę. – W innym przypadku nie przenosiłby się tak cholernie szybko. Jedyne pytanie brzmi: dlaczego, do cholery, pojawił się właśnie tutaj? I skąd to cholerstwo tutaj przyleciało?

      – Czy miałeś informacje z innych części farmy na ten temat? – zapytał Ed.

      – Jak dotąd nie. Ale praktycznie przez cały dzień nie można było się skomunikować. Moje walkie-talkie nawalało przez cały dzień i właśnie dziś rano oddałem je do naprawy.

      – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli jutro o świcie wsiądziemy w helikopter i rozejrzymy się po polach – stwierdził Ed. – Jeśli to się rozszerza tak szybko, jak mówisz, będziemy w stanie zebrać tylko połowę zasiewów, oby nie mniej.

      Odwrócił się do Jacka, który siedział z tyłu. Jack posłał mu słaby, niepewny uśmiech, jakby cała ta zaraza spowodowana została przez niego.

      – Wziąłeś jakieś próbki, mam nadzieję? – zapytał Ed.

      Jack skinął głową.

      – Zebrałem ze dwadzieścia, trzydzieści kłosów, kiedy Willard popędził, aby pana tu przywieźć. Zostawię sobie kilka i spróbuję przeprowadzić jakieś analizy, a resztę przekażę doktorowi Bensonowi ze Stanowego Laboratorium Rolniczego.

      – Myślisz, że Benson będzie zdolny do stwierdzenia, co to jest?

      – Jeśli nie on, to nikt inny. Facet jest trochę ekscentryczny, ale jeśli chodzi o pracę, to nie można mu niczego zarzucić. Jest najlepszy.

      – W porządku. – Ed pokiwał głową. – Ale nie chcę czekać tygodnia, zanim facet odrzuci wszystkie swoje wariackie teorie i dojdzie do rzeczywistej przyczyny zarazy. Pamiętasz, tak było ostatnio z tym dodatkiem do nawozu.

      – Powiem mu, że nam się bardzo śpieszy.

      – Powiedz mu też, żeby nie pił, kiedy pracuje.

      – Jasne.

      Dotarli do szczytu lekkiego wzniesienia i teraz spoglądali w świetle bladego księżyca na rozciągający się przed nimi pięciomilowy pas pszenicy, ciągnący się aż do granicy South Burlington Farm, do brzegu Mystic River, będącego granicą farmy. Niedaleko Mystic River wpadała do South River, a ta z kolei kończyła swój bieg w South Ninnescah. Gdy do Eda dotarło znaczenie tego, co zobaczył, poczuł, jak cierpnie mu skóra na plecach. Rdza wyraźnie była widoczna na srebrnych łanach zboża. Brunatny pas szeroki był co najmniej na milę, odchodził na milę w bok na wschód, a na zachodzie jego gra-nica znajdowała się tak daleko, że była niewidoczna.

      Ed dotknął ramienia Willarda i szepnął:

      – Zatrzymaj samochód.

      Kiedy jeep stanął, Ed wyskoczył na pole i stanął bez ruchu w pszenicy. Patrzył na nią tępym wzrokiem, jak człowiek, który jest świadkiem potwornego wypadku i nie ma możliwości złagodzić jego skutków.

      Willard i Jack patrzyli, jak Ed klęka i uważnie bada rosnącą wokół niego pszenicę. Niektóre kłosy były brązowe, niektóre wciąż jeszcze czyste. Lecz kłosy ciemniały w oczach. Niewiarygodne, ale w przeciągu minut rdzą zachodziły nawet te, które Ed trzymał akurat w rękach.

      Ed powstał z kolan, stał jeszcze przez chwilę na polu, po czym wrócił do jeepa.

      – Posłuchaj, a może wypalimy ziemię wokół zarażonych obszarów? – powiedział do Willarda. – Może powinniśmy je odizolować?

      – Powinniśmy spróbować – stwierdził Willard. – W takim razie wróćmy na farmę i ściągnijmy tu trochę ludzi.

      – Nie – odezwał się Jack. – Jeśli zaraza przenoszona jest przez wiatr, a myślę, że tak właśnie jest, żadne wypalanie nic nie pomoże. Wiatr jest dzisiaj porywisty i dość zmienny, od zachodniego po północno-zachodni. Sądzę, że rozsieje grzyba na całej farmie, zanim zrobimy coś rozsądnego.

      Ed popatrzył na niego uważnie.

      – A masz jakiś lepszy pomysł? – zapytał. Starał się panować nad swoim głosem, ale było to bardzo trudne. Ojciec uczył go, że zawsze lepiej jest coś zrobić, niż nie robić nic. A Jack właśnie to sugerował. Usiąść na dupie i czekać na wyniki testów laboratoryjnych. A tymczasem całe osiemdziesiąt pięć tysięcy akrów pszenicy dookoła może sczernieć.

      – Wydaje mi się, że powinniśmy czymś to obsypać. Proponuję D-24, to powinno być dobre – powiedział Jack.

      – Tak, tak, a znasz samobójcę, który wsiądzie w samolot w nocy? Poza tym, co powiesz władzom, gdy wyda się, że w naszej pszenicy jest dziesięć procent środka grzybobójczego więcej niż u innych? Z równym powodzeniem moglibyśmy od razu podpalić to wszystko albo pozwolić temu sczeznąć!

      – Ed, proszę cię, nie denerwuj się, nie pora na to – powiedział Willard łagodnie. – Spróbujemy wszelkich sposobów, jakie nam zlecisz. Jednak najlepiej będzie, jeżeli poczekamy do rana. Nawet jeśli dopiero wtedy przystąpimy do działań, nie zmieni to specjalnie globalnej wartości tego, co stracimy. A wydaje mi się, że aby przedsięwziąć jakąś akcję, powinniśmy przede wszystkim wiedzieć, z czym walczymy.

      – A jeśli nikt tego nie rozpozna? Nawet ty, Jack, albo twój ekscentryczny doktor Benson?

      Willard nerwowo pociągnął za swoje wąsy.

      – Kto, jeśli nie oni? Wiesz, Ed, ja im ufam. Poza tym zbyt wiele życia spędziłem na South Burlington Farm, aby teraz spokojnie patrzeć, jak zbiory całego roku trafia szlag i Jack najlepiej o tym wie. Prawda, Jack?

      – Opanujemy sytuację, nie martw się – odparł Jack. – Wiem, że sytuacja jest cholernie poważna, ale nie wpadajmy w panikę. Jak tylko znajdę się u siebie, usiądę nad tym zgniłym zbożem. A rano, jak tylko się obudzę, wyślę Kerry’ego do Wichita z próbkami.

      Ed spojrzał jeszcze raz na rozciągające się przed nim łany zgniłej pszenicy.

      – Naprawdę uważasz, że ogień nic tu nie pomoże? – zapytał Jacka cicho, jakby mówił sam do siebie.

      – Tak, tak uważam – stwierdził Jack. – Straciłby pan wiele energii, siły ludzkiej i pieniędzy na próżno.

      Ed zamknął oczy.

      – A więc, zgoda – powiedział. – Wracajmy. Zatelefonuję do Charliego Warburga i wybadam go, czy będziemy mogli starać się o jakieś odszkodowanie za to, co stracimy. Myślę, że powinienem też poinformować Henry’ego Pollocka.

      Pojechali z powrotem w kierunku drogi. Księżyc stał

Скачать книгу