Głód. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 7

Автор:
Серия:
Издательство:
Głód - Graham  Masterton

Скачать книгу

podszedł i zatrzymał się za nią tak, że mogła w lustrze widzieć jego twarz.

      – Nie muszę pytać. Wiem, że się strasznie nudziłaś.

      Odłożyła klipsy i zaczęła rozpinać jedwabny kostium. Była pod nim zupełnie naga, jeśli nie liczyć malutkich białych majteczek, które na udach podtrzymywały jedynie cienkie sznureczki. Miała figurę, której nie powstydziłaby się żadna modelka. Małe, kształtne piersi udekorowane były szerokimi brodawkami, a kształtne uda zdawały się sięgać do samej szyi. Wyjęła szpilkę z włosów i rozpuściła kok, po czym starannie zaczęła je rozczesywać. Kostium pozostawiła na podłodze; Dilys później go podniesie.

      – Rzeczywiście – powiedziała. – Nudziłam się. Ale nie tak strasznie. Dzień przyniósł mi trochę rozrywek.

      – Na przykład?

      – Przyszedł mężczyzna, aby wyczyścić dywan w hallu. Był bardzo miły i doskonale znał się na swojej pracy. Poza tym, powiedział mi, że ma ośmioro dzieci.

      – Nic więcej? – zapytał Ed. Jego twarz pozostawała bez wyrazu.

      – Telefonowała pani Lydia Hope Caldwell. Chciała, żebym wstąpiła do organizacji Córek z Kansas. Dwadzieścia minut uświadamiała mnie, jaki to jest zaszczyt i jak rzadko proponuje się coś takiego nowo przybyłym kobietom.

      – Co jej odpowiedziałaś?

      – Że mam za dużo pracy na farmie, aby jeszcze wstępować do jej organizacji, oczywiście.

      Ed obserwował w lustrze nagie ciało Season. Zastanawiał się przez chwilę, czy to tylko jej nagość zawsze wzbudza w nim tak silne pożądanie, czy też nagość połączona z krytycyzmem, złośliwością i niewątpliwie silną osobowością. Zrobił krok ku niej, położył ręce na jej ramionach i delikatnie pocałował w skraj czoła. Season nie przerywała szczotkowania włosów, jakby Eda w ogóle za nią nie było.

      – A później, oczywiście, zatelefonowałaś do swojej siostry w Los Angeles – powiedział.

      – Tak.

      Przebiegł dłońmi po jej delikatnie zaokrąglonych plecach i wśliznął palce pod materiał majteczek. Obiema dłońmi ujmował teraz jej pośladki. Końcami palców prawie dotarł do sromu.

      – Zatelefonowałaś do swojej siostry w Los Angeles i powiedziałaś, jak strasznie nudzi cię ta cholerna farma. Te wszystkie akry pszenicy i nudni, prości ludzie. Wszystkie te traktory i maszyny. Po czym zaprosiłaś się na kilka tygodni do Beverly Hills, zupełnie ignorując fakt, że Sally musi wrócić do szkoły, a ja będę potrzebował cię w tym miesiącu na farmie bardziej niż kiedykolwiek do tej pory.

      Season znieruchomiała, jakby udając jakąś statuę. Twarze ich obojga odbijały się w lustrze, jedna obok drugiej, jednak żadna nie zdradzała w tej chwili ich myśli. Znów grali swoją zwykłą grę, polegającą na podpytywaniu, denerwowaniu i drażnieniu partnera, w oczekiwaniu, czyj lodowaty chłód runie pierwszy. W Nowym Jorku robili to dla zabawy, i to bardzo rzadko. Tutaj, w Kansas, od przebiegu tej gry zależały ich wzajemne stosunki, a na dłuższą metę – przyszłość ich małżeństwa.

      Dłonie Eda ciągle znajdowały się pod majtkami Season.

      – Nie wymyśliłam tego nagle – powiedziała Season. – Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Miałam wiele czasu, żeby to przemyśleć.

      – Nic mi nie wspominałaś, że chcesz wyjechać.

      – Oczywiście, że ci wspominałam. A co, do cholery, robimy co noc, odkąd tu przyjechaliśmy? Trykamy się głowami, żeby zobaczyć, jak to boli? Ed, kochanie, już mi bokiem wychodzi to South Burlington. Mam dość Wichita! Mam dość całego tego okropnego stanu! Boże, ja muszę wyrwać się stąd choćby na chwilę!

      – O to tylko chodzi? Naprawdę tak bardzo się tu nudzisz?

      Delikatnie sięgnęła za siebie i odepchęła jego ręce. Następnie podeszła do łóżka i usiadła na nim. Na nocnym stoliku leżała srebrna papierośnica. Season wyciągnęła z niej jednego papierosa i wetknęła go do kącika ust, dokładnie tak, jak przed laty czynił to Humphrey Bogart.

      – A czy to nie wystarczy? – zapytała. – A teraz czuję się jak chłopka z obrazów A. B. Frosta.

      – Kto to jest, do cholery, A. B. Frost? – zawołał Ed. – Na miłość boską, to właśnie jest typowe dla ciebie. Narzekasz, jesteś niezadowolona, a kiedy człowiek po ludzku pyta cię dlaczego – odpowiadasz, że dlatego, ponieważ zmusiłem cię do życia przypominającego jakąś cholerną osobę z jakiegoś cholernego obrazu jakiegoś cholernego, nieznanego, podrzędnego artysty. A. B. Frost, na miłość boską!

      – A. B. Frost to znany i ceniony malarz. Pod koniec ubiegłego wieku wędrował przez Kansas i Iowę, malując farmerów. Pobożnych, bogobojnych, pracowitych farmerów – powiedziała Season, zapalając papierosa.

      – Wielkie cnoty brzmią w twoich ustach jak ciężkie choroby.

      Season wydmuchnęła dym.

      – Nie chodzi mi o to. Po prostu sielankowa egzystencja w tym stylu doprowadza mnie do szaleństwa. Muszę stąd wyjechać.

      – Wiedziałaś, jak to będzie wyglądało. Rozmawialiśmy o tym wystarczająco dużo.

      – Oczywiście, wiedziałam, jak to będzie. Wszystko wyłożyłeś mi jak na dłoni. Ale przecież ty tego chciałeś, prawda? Nawet gdybym ci powiedziała, że mułami mnie tutaj nie zaciągniesz, znalazłbyś sposób, żeby zabrać mnie do South Burlington.

      Ed patrzył na nią przez długą chwilę. Nocna lampka delikatnie oświetlała jej ciało, podkreślając doskonałe kształty. Jasne włosy lśniły, a okrągłe piersi rzucały cień na ścianę.

      – Naprawdę tak bardzo nienawidzisz tej farmy? – zapytał.

      Strząsnęła popiół z papierosa i wzruszyła ramionami.

      – Nie wiem. Być może kiedyś się do niej przyzwyczaję.

      – Chcesz, żebym z niej zrezygnował?

      – Jak możesz teraz z niej zrezygnować? Podpisałeś te wszystkie papiery, pobrałeś pożyczki i uczyniłeś siebie odpowiedzialnym za życie i pracę setek ludzi.

      – Mogę wszystko sprzedać – powiedział.

      – Och, pewnie, że możesz sprzedać. I resztę życia spędzić narzekając, że pozbyłeś się jedynej rzeczy, na której ci w życiu zależało. Spójrz prawdzie w oczy, Ed. Ta farma jest twoim przeznaczeniem od chwili, gdy przyszedłeś na świat. Urodziłeś się po to, żeby siać, orać, zbierać plony. Urodziłeś się farmerem!

      Podszedł i usiadł obok niej. Nie patrzyła na Eda, tylko z zacietrzewieniem paliła papierosa, jakby zależało jej, żeby jak najszybciej go skończyć.

      – O mnie także ci chodzi, prawda? – zapytał. – Nie tylko o South Burlington.

      Wciąż patrzyła gdzieś w pustkę.

      – Nie

Скачать книгу