Głód. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 5
Willard zatrzymał jeepa na asfaltowym dziedzińcu.
– Później do ciebie zadzwonię – powiedział do Eda. – Gdzieś około jedenastej. Jestem ciekaw, co Charlie będzie miał do powiedzenia.
– W porządku. – Ed skinął głową i odwrócił się do Jacka. – Ty też do mnie zadzwoń. Natychmiast, jak będziesz cokolwiek wiedział lub nawet coś nowego przypuszczał na temat tej zarazy. Zresztą, zatelefonuj nawet wtedy, gdy stwierdzisz, że zadanie cię przerasta.
– Zatelefonuję, nie martw się – odparł Jack.
– Cokolwiek się wydarzy – powiedział Ed – chciałbym, abyśmy spotkali się tutaj o szóstej rano. Ściągnijcie Dysona Kane’a z helikopterem, chyba nie jest jeszcze za późno. W czwórkę przelecimy nad całymi zasiewami.
– W porządku – powiedział Willard.
Ed wysiadł z jeepa i zatrzasnął za sobą drzwi. Przez chwilę patrzył jeszcze na Jacka, po czym powiedział:
– Powodzenia.
Willard zwolnił ręczny hamulec i ruszył w kierunku bramy. Ed spoglądał jeszcze przez chwilę, jak tylne czerwone światła jeepa znikają wśród kurzu drogi prowadzącej w kierunku wschodnim. Następnie odwrócił się i wolno zaczął iść w kierunku domu. Wkroczył na werandę i otworzył frontowe drzwi.
ROZDZIAŁ II
Season siedziała w salonie. Wygodnie ułożona na sofie, z podkurczonymi nogami, czytała jakiś stary egzemplarz „Vogue”. Telewizor nastawiony był na jakiś specjalny program poświęcony bliskowschodniej ropie naftowej, lecz głośność przyciszona była do ledwie słyszalnego poziomu. Nawet nie podniosła głowy znad magazynu, gdy do pokoju wszedł Ed. Ignorowała go nadal, gdy rozpinał skórzaną kurtkę i z głębokim westchnieniem zasiadał w wielkim wygodnym fotelu, który kiedyś należał do jego ojca. Season nazywała ten mebel „miejscem dla świadka” i kiedy tylko się tu wprowadziła, zapragnęła go wyrzucić. Dla Eda jednak możliwość zasiadania w fotelu, który tak wielką rolę odegrał w życiu ojca, była jednym z małych, lecz ważnych elementów objęcia South Burlington. Być cesarzem to żadna przyjemność, jeśli się nie posiada tronu.
Salon zdominowany był przez jasny błękit. Stały tu stylowe francuskie meble o ultramarynowej tapicerce. Wszędzie stały wysokie wazy pełne kwiatów. Na zgrabnym mahoniowym postumencie znajdowało się marmurowe popiersie Ralpha Waldo Emersona. Pokój był dokładnym odzwierciedleniem osobowości Season – chłodny, uporządkowany, stylowy i dyskretnie kosztownie umeblowany.
– Spóźniłeś się – powiedziała Season, przewracając kolejną kartkę.
Ed ściągnął buty.
– Czy Ben nie powiedział ci, że musiałem jeszcze pojechać na pole?
– Tak – odparła. – Ale fakt, że mi to powiedziano, nie zmienia tego, że się spóźniłeś. Przygotowałam rybę souffle i musiałam ją wyrzucić.
– Wyrzuciłaś moją kolację?
Season przerzuciła kolejną stronę.
– Zdaje się, że nie przepadasz za zimną rybą souffle, prawda? Chociaż, gdybyś mi powiedział, trzymałabym ją dla ciebie.
– Season…
W końcu uniosła wzrok. Była wysoką kobietą w wieku około trzydziestu lat, o owalnej twarzy i niesamowicie dużych niebieskich oczach. Jasne włosy miała zawinięte w wielki kok z tyłu głowy. Jedwabny japoński kostium o pastelowych kolorach krył teraz całe jej ciało, z wyjątkiem twarzy, dłoni i kolan. Była piękna i Ed zakochał się w niej zaledwie trzy minuty po tym, jak ją po raz pierwszy zobaczył.
Season onieśmielała wielu mężczyzn. Nie odważali się jej tknąć, czerwienili się, gdy z nią rozmawiali. Lecz Ed był od niej dobre cztery cale wyższy i zawsze emanował męską pewnością siebie. Poza tym był przystojny – miał gęste, ciemne włosy, krzaczaste, czarne brwi, głęboko osadzone zielone oczy, a gdy rozmawiał z Season, ciepła barwa jego głosu i głęboka wiara w to, co mówi, zawsze były skuteczną przeciwwagą wobec jej uszczypliwych docinków. A szafowała nimi na prawo i lewo.
– Poprosiłam Dilys, żeby przygotowała ci omlet.
– Zjesz ze mną?
– Nie jestem już głodna. Samo przygotowanie wystarczyło mi na dzisiaj.
– A wyrzucanie ryby na śmietnik?
– Również przyniosło mi wiele satysfakcji.
– A więc przybyłem do w pełni usatysfakcjonowanej żony.
– Na to wygląda.
– Mamy poważny problem na polach.
– Naprawdę? – zdziwiła się. – Nie mów mi, że znowu nawaliły komputery. A może tym razem jest to jakiś ludzki problem?
– Problem dotyczy zboża. Atakuje je jakaś śnieć. Dziś wieczorem na własne oczy widziałem, jak pszenica niszczeje z minuty na minutę.
– Co zamierzasz zrobić?
– Jeszcze nie jestem pewien. Nie wiem nawet, co to za zaraza.
– To prawdopodobnie klątwa rzucona przez twojego ojca.
– Season, na polach stoi dwadzieścia akrów zgniłej pszenicy i to wcale nie jest zabawne.
Season zgramoliła się z sofy i ruszyła w kierunku barku z alkoholem.
– Przepraszam cię – powiedziała. – Jestem zgryźliwa, gdy próbuję żartować na trzeźwo. Nalać ci jednego?
– Tak, szkocką poproszę – odparł Ed. Postawił buty obok fotela. Season popatrzyła na nie takim wzrokiem, jakby obawiała się, że za chwilę buty same zaczną chodzić po pokoju. Przyrządziła sobie mocnego drinka z daiquiri i soku ananasowego, a następnie nalała Chivas Regal z lodem Edowi.
– Proszę bardzo, mój panie i władco – powiedziała, wręczając szklankę Edowi.
– Czy Sally jest już w łóżku? – zapytał Ed. Przetarł usta wierzchem dłoni i dopiero potem pociągnął łyk alkoholu.
– Dopiero od pół godziny. Przez cały czas czekała na swojego ojca razem ze mną.
Ed westchnął ciężko.
– Posłuchaj – powiedział. – Przykro mi z powodu tej ryby. Ale Willard przyssał się do mnie jak nietoperz i nie miałem ani chwili, żeby zajrzeć do ciebie. Musiałem pojechać z nim spojrzeć na pszenicę. Season, to jest cholernie poważna sprawa. Jack dziś w nocy przeprowadzi testy, a jutro poślemy próbki również do Wichita. Musiałem jechać z Willardem, nie miałem żadnego wyboru, uwierz mi.
Season znów usiadła.
– W porządku – powiedziała nieco już łagodniejszym głosem. – Usprawiedliwienie przyjęto. Zdaje się, że nigdy nie