Nie!. Stanisław Cat-Mackiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nie! - Stanisław Cat-Mackiewicz страница 8

Жанр:
Серия:
Издательство:
Nie! - Stanisław Cat-Mackiewicz

Скачать книгу

polskich żołnierzy. Odjechali wszyscy na wschód, by przejść reorganizację i stworzyć z wojskami przybyłymi z Rosji silny korpus. Pozostał tylko karpacki pułk ułanów, w którym służyłem. Tymczasem w Egipcie działo się źle. Szedł Rommel, szedł jak nigdy dotąd, godząc wprost w Aleksandrię i w deltę. Opinia zdążyła wprawdzie już się przyzwyczaić do przebiegu tych ofensyw pustynnych, które regularnie, jak przypływ i odpływ morza, przenosiły linie frontu spod Sidi Barani poza Bengazi i na odwrót. Tym razem jednak sytuacja przedstawiała się naprawdę groźnie. Rozumieli to wszyscy i rozumiał premier Wielkiej Brytanii, gdy opisując w parlamencie bitwę pod „Rycerskim Mostem”, powiedział te proste a tragiczne słowa: „Rano mieliśmy tam 300 czołgów, a po południu już tylko 70”. Niemcy triumfowali. Świat patrzył i wstrzymywał oddech. Zajęcie Kanału Sueskiego byłoby klęską, a do kanału było już niedaleko. Polskiej jednostce nie przypadła walka. Staliśmy o 100 mil od Kraju jako obrona przeciwko ewentualnemu desantowi. Chroniliśmy niezmiernie ważne mosty i zapory na Nilu, przy miasteczku od nich zwanym El Baragges. Nazwę tę przekręcali nasi ułani na bardziej swojską i pełną skojarzeń: Zbaraż. Nie dochodziły do nas bezpośrednie odgłosy bitwy. Mieliśmy jednak doskonały wgląd w jej przebieg z naszych stanowisk biegnących wzdłuż toru kolejowego i szosy, którymi to drogami odbywała się ewakuacja, ciągnęły posiłki, no i byłby wykonywany odwrót. Sam El Baragges był spokojny. Nil płynął cichym, głębokim nurtem, przesuwały się po nim od czasu do czasu leniwie ociężałe łódki o lekko wzdętych żaglach, przyczepionych do dużych niezgrabnych masztów. Tak być musiało i temu lat tysiąc. Ni śladu Rommla, ni śladu Niemców. Wsłuchiwaliśmy się więc w szosę. Ta tętniła życiem, dygotała ruchem, jako prawdziwa arteria wielkiego frontu.

      Po paru dniach poczęliśmy już dobrze rozumieć mowę szosy. Nie była to mowa wesoła. Ciągnęły długie kolumny ciężarówek, ewakuujących warsztaty wojskowe, ciągnęły auta prywatne, unosząc życie, a często i mienie swych właścicieli. Ruch był prawie jednostronny: na wschód, za kanał, do Palestyny. Udało mi się pewnego dnia wyrwać do Kairu na parogodzinną przepustkę. Miały odbyć się tego dnia wyścigi, ale zamiast koni oglądałem alianckie poselstwa ścigające się na trasie do Jerozolimy. (Nasze zajęło doskonałe miejsce). Wielką stolicę już ewakuowano. Tylko ambasada brytyjska zachowała spokój. Nawet więcej, bo oto lady Lampson była jak zwykle na popołudniowym spacerze w parku klubu „Gezira” i zapraszała z miłym uśmiechem gości na weekend do Aleksandrii, której upadek Niemcy zapowiadali z godziny na godzinę.

      W Kairze spoglądano na mój mundur z dużą sympatią. Miejscowa ludność miała wiele zaufania do polskich żołnierzy, wsławionych niedawnymi bojami libijskimi. Pytano z nadzieją, patrząc na mego orzełka: „Czy wracacie?”. Nie mogłem niestety na to szczere i ufne pytanie odpowiedzieć bez naruszenia elementarnych przepisów o tajemnicy wojskowej. Wieczorem Kair był jeszcze więcej wzburzony. Mówiono, że Niemcy wkroczą za parę godzin. Ale oto gdy sprzedawcy gazet na placu Mohamed Ali wykrzykiwali tragiczne tytuły wydawnictw wieczornych, nad dachami miasta przeleciało kilkadziesiąt bombowców amerykańskich. Był to nie tylko znak bezpośredniej pomocy, ale też i pierwszy widziany w Egipcie znak potęgi wielkiego alianta.

      Do jednostki wracałem autem przez Mena Camp, koło piramid. Było późno i drzemałem. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Jakiś odległy hałas. Hałas rósł. Z ciemności poczęły wyłaniać się auta, było ich dużo. Cała kolumna. Długa, niekończąca się kolumna. Jechali na zachód, na front. Szosa przemówiła wreszcie inaczej. Była to przerzucona z Syrii nowozelandzka brygada gen. Freyberga, która miała za parę godzin zatrzymać niemiecką ofensywę.

      Front zakrzepł pod Alamain. Myśmy pozostali bezczynni. Na Bliski Wschód poczęły przybywać ogromne posiłki, gromadziła się armia gen. Montgomery’ego. Codziennie koło naszych stanowisk jechały pociągi, ciężkie pociągi, wioząc na front setki czołgów, dział, carrierów. Wiedziało się, że będzie ofensywa, tym razem już ostateczna ofensywa aliancka. Nie było nam jednak dane w niej wziąć udział. Odjeżdżaliśmy na wschód do armii w Iraku. Nie podjęliśmy laurów tej pustynnej wojny, która nas przedtem tyle krwi kosztowała.

      Notatki polemiczne

      Jedność i czyn. Ktoś może nam powiedzieć, że jednak polskie komunistyczne wydawnictwa w Wielkiej Brytanii mogą się ukazywać tylko w charakterze jednodniówek pod zmienianymi tytułami, jak „Trybuna Polska”, „Jedność i Czyn” itd. Ale w tym kraju nie brak także periodycznych wydawnictw, które by uprawiały obronę tez sowieckich. Poza tym właśnie w naszych polskich interesach leży, aby taka „Jedność i Czyn” była regularnym wydawnictwem periodycznym, tygodnikiem czy chociażby dziennikiem. Ależ prosimy o to, pod jednym warunkiem, aby nam było wolno swobodnie z nią polemizować i w tej polemice odsłaniać wszelkie znane nam fakty, daty i cyfry. W całej sprawie stosunków polsko-sowieckich my, Polacy, nie mamy nic do ukrywania, nic do zatajenia. Wszelkie rewelacje, wszelkie odsłaniania faktów mogą nam tylko korzyść przynieść. Toteż nikomu nie chcemy ust zamykać. Prosimy tylko o prawo do rzeczowej odpowiedzi.

      À propos „Jedności i Czynu”. Ostatni zeszyt tego wydawnictwa cytuje artykuł, rzekomo w 1941 roku napisany przez p. Szczyrka, obecnego członka Rady Narodowej w Londynie. W artykule tym p. Szczyrek miał pisać:

      Dlatego też musi się stać dla narodu polskiego oczywistością, że i pod względem ustosunkowania się do sprawy niepodległości polskiej ZSRS nie ma absolutnie nic wspólnego z polityką carskiej Rosji, że wszelkie wielkorosyjskie tendencje zostały tam tak samo gruntownie wytępione, jak z korzeniem wykarczowano społeczne i ekonomiczne podstawy carskiej Rosji.

      …że walka z caratem łączyła się z walką o niepodległość Polski… Polacy muszą wiedzieć i pamiętać, że Związek Radziecki jest spadkobiercą tej właśnie wspaniałej karty dziejów narodu rosyjskiego. Jest nie tylko ich spadkobiercą. Jest tych dziejów przez swych pionierów współtwórcą.

      Dotychczas p. Szczyrek nie zaprzeczył powyższemu. Czyżby istotnie kiedyś wypisywał podobnie ahistoryczne bzdury? Ano, gdyby nawet tak było, to byłby także dla nas argument dodatni. Świadczyłoby to, że Polacy tak gorąco chcieli współpracy ze Związkiem Sowieckim w wojnie z Niemcami, że gotowi byli mu wszystko wybaczyć i zapomnieć aż do utraty przytomności, a jednak Sowiety zerwały z nami stosunki dyplomatyczne.

      Pod stieńkę. Zwracamy także uwagę komu należy na artykuł w „Jedności i Czynie”, na artykuł prof. Chwistka pt. Granice i honor. Ten prof. Chwistek to wyraźny sabotażysta i warto go jak najprędzej postawić pod stieńkę. Zauważcie bowiem, co pisze:

      Był jeden jedyny król polski, który nosił przydomek Wielkiego. Cóż on zrobił dla naszej Ojczyzny? Oddał naszym zaciętym wrogom najstarsze polskie prowincje, żeby uzyskać możność pracy kulturalnej nad swoim narodem i odciąć się od wyniszczającej wojny.

      Jeśli ktoś zechce nazywać nas, żądających oddania NIE NASZYCH (podkreślenie autora) prowincji, i nie wrogom, ale ich prawym właścicielom – jeśli ktoś odważy się nazwać nas zdrajcami, to my odpowiemy mu słowami jednego z naszych natchnionych poetów:

       Wielkość ludowi przekazywał nasz testament i pójdziemy dalej swoją drogą.

      …A potem co miałby do powiedzenia na ten temat Tadeusz Kościuszko, Adam Mickiewicz, Słowacki, Mochnacki, Mierosławski, Traugutt i bohaterowie walki z caratem z 1905 roku?

      Dobór osób, do których apeluje prof. Chwistek, nosi wyraźne cechy „wrieditielstwa” [szkodnictwa] i sabotażu. Bo jakże! Tadeusz Kościuszko był urodzony w Mereczowszczyźnie, dzisiejszym powiecie kosowskim województwa poleskiego, a więc za

Скачать книгу