Wołanie grobu. Simon Beckett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wołanie grobu - Simon Beckett страница 18

Wołanie grobu - Simon Beckett David Hunter

Скачать книгу

Tam właśnie teren opada łagodnie – ciągnęła. – To idealne miejsce dla kogoś, kto dźwiga zwłoki i chce dotrzeć na wrzosowiska. Teren jest ukształtowany w taki sposób, że prowadzi nas w naturalny sposób do tego poletka janowca. Łatwiej tam dotrzeć od dołu niż od góry, a wtedy znajdujemy się w niecce, która ciągnie się wprost tutaj. Do niewidocznego zagłębienia, w którym znajduje się przypadkiem ten garb wielkości grobu.

      Skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła wyzywająco na Terry’ego w oczekiwaniu na wskazanie luk w jej argumentacji. Inspektor spojrzał znowu na ziemię i drgnęła mu twarz.

      – To nonsens! – wypalił Wainwright, nie starając się nawet ukryć swojej niechęci. – Zaklinanie rzeczywistości, nie nauka!

      – Raczej logiczny sens, do którego sam pan się odwoływał – odparowała Sophie. – Wolę to niż ośli upór.

      Wainwright już się szykował do odpowiedzi, ale go uprzedziłem:

      – Nie ma sensu stać tutaj i się kłócić. Niech spanielka sprawdzi to miejsce. Jeśli coś znajdzie, trzeba kopać. Jeśli nie, zmarnujemy zaledwie kilka minut.

      Sophie posłała mi ciepły uśmiech, Wainwright zaś wyglądał, jakby dostał zatwardzenia. Nie mogłem się pohamować przed zadaniem głębszej rany.

      – Chyba że jest pan absolutnie pewny, że tu nic nie ma? – zwróciłem się do niego z pytaniem, starając się nie okazywać zbytniej radości z powodu jego zażenowania. – W końcu to pan jest ekspertem.

      – Świat się od tego nie zawali – stwierdził, jakby wszystko od początku było jego pomysłem.

      Terry popatrzył znowu na garb, po czym westchnął i wyszedł z niecki.

      – Chodźcie no tu! – krzyknął do Ropera i pozostałych, po czym odwrócił się do Sophie. – Pozwól na słówko.

      Oddalili się we dwoje poza zasięg głosu. Nie słyszałem, o czym rozmawiają, ale wyglądało to na ostrą wymianę zdań. Tymczasem Wainwright chodził wkoło garbu, szturchając ziemię stopą.

      – Rzeczywiście miękka – mruknął. Miał na biodrach gruby skórzany pas roboczy, jakich używają budowlańcy do noszenia narzędzi. Wyciągnął z pochwy cienki metalowy pręcik, który okazał się teleskopową sondą długości metra zakończoną szpikulcem.

      – Co pan robi? – spytałem.

      Marszcząc czoło w skupieniu, rozłożył krótkie uchwyty u góry. Pręt przypominał teraz cienkie stylistko do szpadla.

      – Sonduję, rzecz jasna.

      Spulchniona ziemia na ogół jest mniej zbita i często stanowi istotną wskazówkę. Moje pytanie miało jednak inny sens.

      – Jeśli coś tam zakopano, naruszy pan strukturę.

      – I tak musimy zrobić otwory, żeby pies mógł wąchać.

      Niby racja. Wprawdzie pies tropiący potrafi wywąchać zwłoki ukryte pod kilkumetrową warstwą ziemi, ale otwory pozwalają mu łatwiej wyczuć gazy powstające wskutek rozkładu. Jednak były mniej inwazyjne sposoby zrobienia otworów niż wbijanie sondy.

      – Nie wydaje mi się…

      – Dziękuję, doktorze Hunter, ale jeśli będę chciał pańskiej rady, to o nią poproszę.

      Chwyciwszy pręt za pękate uchwyty, Wainwright dźgnął mocno szpikulcem małe wzniesienie. Wiedziałem, że mnie nie usłucha, więc zacisnąłem usta. Wyrwał i wbił ponownie. Sondowanie to jedna z podstawowych technik, którymi posługuje się archeologia, lecz ma ono wady z punktu widzenia medycyny sądowej. Można odróżnić uszkodzenie kości spowodowane rozkładem tkanki od uszkodzenia spowodowanego metalowym szpikulcem, rodzi to jednak niepotrzebne komplikacje. Wainwright wiedział o tym równie dobrze jak ja.

      Ale potem to już miał być mój problem, nie jego.

      Sophie i Terry zakończyli rozmowę, bo zbliżyli się Roper i pozostali. Wszyscy mieli nieszczęśliwe miny. Terry podszedł wprost do Monka i jego adwokata. Stanęli na skraju niecki, żeby wyraźnie widzieć garb poniżej.

      – Kojarzysz coś? – spytał Terry.

      Więzień patrzył przed siebie, zwieszając luźno ręce po bokach. Usta wciąż miał wykrzywione jakby w ironicznym uśmiechu, ale w oczach dostrzegłem czujność.

      – Nie.

      – Więc tu nie ma zwłok?

      – Mówiłem, że są tam.

      – A skąd nagle ta pewność? Przed chwilą twierdziłeś, że nic nie pamiętasz.

      – Powtarzam, że to tam!

      Brodaty strażnik zacisnął Monkowi dłoń na ramieniu.

      – Nie podnoś głosu, zgrywusie. Wszyscy doskonale cię słyszą.

      – Pierdol się, Monaghan!

      – Chcesz mieć z powrotem kajdanki na łapskach?

      Wydawało się, że Monk się rozrasta, lecz zanim zrobił cokolwiek, odezwała się Sophie:

      – Przepraszam, Jerome!

      Uśmiechnęła się, gdy wielka głowa odwróciła się w jej stronę. Tym razem Terry milczał, domyśliłem się więc, że jej interwencja została z nim uzgodniona w trakcie rozmowy.

      – Nikt nie zarzuca ci kłamstwa. Ale chciałabym, żebyś się nad czymś zastanowił. Zakopywałeś zwłoki w nocy, prawda?

      Nietrudno było się domyślić – niewielu zabójców ma odwagę zakopywać zwłoki swoich ofiar w biały dzień. Lecz adwokat Monka nie zamierzał przysłuchiwać się temu z założonymi rękami.

      – Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz – wtrącił. – Zaznaczyłem już wyraźnie, że…

      – Zamknij się – warknął morderca, nawet na niego nie zerkając. Czarne ślepka świdrujące Sophie wydawały się zmącone. Po chwili przytaknął ruchem głowy. – Zawsze jest noc.

      Nie wiedziałem, co to znaczy. Sophie najwyraźniej też nie, bo zawahała się na moment, ale zaraz odzyskała pewność siebie.

      – W ciemności świat wygląda inaczej – stwierdziła. – Łatwo się pomylić, zwłaszcza potem, gdy człowiek próbuje sobie przypomnieć. Czy to możliwe, że przynajmniej jedno ciało zakopałeś tutaj? A może nawet obydwa?

      Monk przeniósł spojrzenie z Sophie na garb. Potarł dłonią łysy czerep.

      – Może…

      Przez chwilę wydawał się kompletnie zaskoczony. Lecz sekundę później odezwał się Terry i drogocenna szansa została zmarnowana:

      – Tracimy czas. Tak czy nie?

      Oczy

Скачать книгу