Wołanie grobu. Simon Beckett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wołanie grobu - Simon Beckett страница 17
Terry zrobił krok w jego kierunku. W pierwszej chwili myślałem, że zaatakuje, kopnie Monka w twarz. Zastygł jednak nieruchomo, całe ciało miał spięte i sztywne.
– Zadzwonić do szefa? – spytał Roper.
Gdybym nie słyszał jego wcześniejszej rozmowy z Simmsem, uwierzyłbym, że naprawdę chce pomóc. Jego sugestia przeważyła.
– Nie – odparł Terry z zaciśniętymi ustami. Skinął na policjanta. – Zdejmijcie mu to.
Funkcjonariusz zbliżył się i wykonał polecenie. Zachowując kamienną twarz, Monk dźwignął się w przemoczonym i ubłoconym ubraniu. Rozsunął do oporu dłonie, zaciskając i rozczapierzając palce jak szczypce.
– Zadowolony? – zwrócił się Terry do Dobbsa. Nie czekając na odpowiedź, podszedł do Monka. Niby byli równego wzrostu, ale morderca wydawał się dwa razy większy. – Chcesz mnie uszczęśliwić? To tylko spróbuj wykręcić jakiś numer. Bardzo proszę.
Więzień milczał. Usta wciąż miał wykrzywione w iluzorycznym półuśmiechu, ale czarne oczy patrzyły martwo.
– Nie wydaje mi się… – zaczął Dobbs.
– Cisza – warknął Terry, nie odrywając wzroku od Monka. – Jak daleko jeszcze?
Wielkolud potoczył wzrokiem po wrzosowiskach, lecz nagle dobiegło wołanie z oddali:
– Tutaj! Tutaj!
Wszyscy odwróciliśmy się w tamtą stronę. Na małym wzniesieniu stała Sophie, wymachując rękami nad głową. Pomimo mżawki i mgły jej podekscytowanie było aż nadto oczywiste.
– Znalazłam coś!
Po zakopanych zwłokach zawsze pozostają ślady. Najpierw ziemia jest usunięta, żeby powstał dół, potem nasypana z powrotem i wtedy tworzy się mały garb w miejscu pochówku. Jednak gdy proces rozkładu ciała postępuje, gleba wchłania ludzką materię, garb osiada, aż w końcu powstaje nawet wgłębienie.
Dobrą wskazówką może być także roślinność. Trawa i krzaki naruszone wskutek pochówku potrzebują czasu, żeby się na nowo zakorzenić, nawet jeśli zostały przywrócone na swoje miejsce. Z biegiem miesięcy ciało się rozpada, a wydzielane składniki odżywcze tworzą bogatsze środowisko dla rozwoju flory, co skutkuje szybszym rozrostem i większą bujnością niż dokoła. Różnice są subtelne, czasem prawie niedostrzegalne, wystarczy jednak wiedzieć, czego szukać.
Sophie stała obok małego wzniesienia pośrodku głębokiej niecki, około sześćdziesięciu metrów od ścieżki. Ziemię porastała trawa bagienna, a jej splątane żylaste źdźbła falowały na wietrze. Ruszyłem tam w towarzystwie Wainwrighta i Terry’ego, zostawiając Ropera i resztę policjantów z Monkiem.
– Myślę, że to może być tutaj – powiedziała Sophie z zapartym tchem, gdy zsunęliśmy się po stoku do niecki.
Miała słuszność – w tym miejscu rzeczywiście mogły zostać zakopane zwłoki. Albo i nie. Garb miał z półtora metra długości i pół szerokości, wystawał na czterdzieści centymetrów w najwyższym miejscu. Gdyby znajdował się na płaskim polu albo na łące, stanowiłby istotną wskazówkę. Ale tutaj rozciągały się wrzosowiska, nierówny teren pełen zagłębień i wybrzuszeń. Poza tym trawa nie różniła się niczym od innej w całej okolicy.
– Nie wygląda mi na to. – Terry spojrzał bez przekonania na Wainwrighta. – A ty co myślisz?
Archeolog wydął wargi, przyglądając się garbowi. To była bardziej jego dziedzina niż moja. I niż dziedzina Sophie, jeśli już o to chodzi. Dźgnął lekceważąco ziemię czubkiem buta.
– Myślę, że jak będziemy się podniecać każdą nierównością terenu, to nie przestaniemy szukać do końca świata.
Sophie poczerwieniała.
– Ja się nie podniecam – odparła. – I nie jestem idiotką. Wiem, czego szukać.
– Doprawdy…? – Wainwright włożył w to jedno słowo cały swój autorytet. Nie wybaczył jej wcześniejszego afrontu. – Śmiem się nie zgodzić. No ale opieram się tylko na trzydziestoletnim doświadczeniu archeologicznym.
Terry odwrócił się, żeby odejść.
– Nie mamy czasu na coś takiego – stwierdził.
– Zaraz, czekaj! – krzyknęła Sophie. – Może nie jestem biegła w archeologii…
– Wreszcie zgadzamy się w jakiejś sprawie – wtrącił Wainwright.
–…ale najpierw mnie wysłuchajcie. Dwie minuty, dobrze?
Terry skrzyżował ręce na piersi, miał zawziętą minę.
– Dwie minuty – syknął.
Sophie wzięła głęboki oddech, po czym zaczęła swój wywód:
– Monk prowadzi nas po omacku. Okazało się, że miejsce pochówku Tiny Williams znajduje się dokładnie tam, gdzie podejrzewałam…
– Łatwo teraz tak twierdzić, skoro wszyscy już wiemy, gdzie to jest – prychnął Wainwright.
Puściła jego słowa mimo uszu, skupiła się na Terrym.
– To niedaleko ścieżki – ciągnęła. – A więc miejsce, do którego stosunkowo łatwo dojść. Poza tym wybrane zgodnie z rzeźbą terenu, to znaczy każdy, kto zszedłby ze ścieżki, intuicyjnie skierowałby się właśnie tam. Zakopanie zwłok w tym miejscu miało sens.
– No i co?
– Monk nie wskaże nam pozostałych miejsc, prowadzi nas coraz dalej na manowce. Gdyby naprawdę zamierzał wskazać, oznaczałoby to, że niósł zwłoki bardzo daleko. W dodatku po ciemku. Nie obchodzi mnie, jak jest silny, pytanie, po co miałby to robić? Poza tym mówi, że nie pamięta żadnych punktów orientacyjnych, którymi mógłby się posłużyć, by wskazać nam groby.
Terry zmarszczył czoło.
– Do czego zmierzasz? – spytał.
– Spodziewałabym się, że zapamięta cokolwiek. Gdy ludzie coś ukrywają, wypatrują punktów odniesienia w przestrzeni, nawet jeśli nie są tego świadomi. Mam wrażenie, że Monk idzie na oślep. Albo wszystko zapomniał, albo celowo wprowadza nas w błąd.
– Albo to pani się myli – rzekł Wainwright. Z uśmiechem wyższości na twarzy odwrócił się do Terry’ego. – Znam metodę Winthropa, do której nawiązuje pani Keller. Sam jej czasem używałem, ale wolę zdrowy rozsądek, bo jest mocno przereklamowana.
– To raczej pan jej nie rozumie! – zripostowała Sophie. – Wróciłam na ścieżkę, żeby znaleźć najbardziej