Wołanie grobu. Simon Beckett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wołanie grobu - Simon Beckett страница 16
– Powiem, jak dojdziemy na miejsce.
– Zapamiętałeś jakiś charakterystyczny punkt? – wtrąciła pośpiesznie Sophie. Terry rzucił jej poirytowane spojrzenie, ale się nie odezwał. – Jakiś duży kamień, kępę roślin, cokolwiek?
Monk popatrzył na nią.
– Nie pamiętam.
Wainwright prychnął z lekceważeniem.
– No takich rzeczy chyba raczej się nie zapomina – powiedział.
Jego niski głos znów poniósł się daleko w wilgotnym powietrzu. Monk obrócił głowę.
– A pamiętasz cokolwiek, Jerome? – dopytywała Sophie. – Gdybyś spróbował…
Tym razem Terry jej przerwał:
– Dobra, koniec z tym. Chodź, pokaż nam.
Sophie miała wściekłą minę, ale wszyscy ruszyli już we wskazanym kierunku, charakterystyczna postać Monka w otoczeniu funkcjonariuszy.
– To jakaś farsa – mruknął Wainwright, gdy człapaliśmy za policjantami, a buty chlupotały w grząskiej ziemi. – Nie wierzę, że ta kreatura chce nam cokolwiek powiedzieć. Robi z nas głupców.
– Byłoby lepiej, gdyby przestał go pan prowokować – powiedziała wciąż poirytowana Sophie.
– W stosunku do takich potworów nie można okazywać słabości. Muszą wiedzieć, kto rządzi.
– Naprawdę? – spytała złowieszczo słodkim głosem. – Umówmy się tak: pan mi nie będzie mówił, jak mam wykonywać swoją pracę, a ja nie będę panu mówić, jak kopać doły w ziemi.
Profesor wbił w nią lodowate spojrzenie.
– Nie omieszkam podzielić się pani przemyśleniami z nadinspektorem Simmsem – odparł i przyśpieszył kroku.
– Kutas – rzuciła Sophie półgłosem, ale nie na tyle cicho, aby Wainwright nie usłyszał. Spojrzała na mnie. – No co?
– Przecież nic nie mówię.
Uśmiechnęła się kwaśno.
– Nie musisz.
Wzruszyłem ramionami.
– Skoro zamierzasz pokłócić się z każdym w tej ekipie, to nie oczekuj, że będę cię powstrzymywał.
– Przepraszam, ale to cholernie frustrujące. Po co mnie wezwali, jeśli nie mogę należycie wykonywać swojej pracy? A jeśli chodzi o Terry’ego Connorsa… – Westchnęła i pokręciła głową. – Źle to wszystko rozegrali. Monk wodzi nas za nos, nie powinniśmy na to pozwalać. Trzeba było zmusić go, aby podał jakieś wskazówki, które pomogłyby nam zlokalizować te miejsca. Jak je odnajdzie, skoro niczego nie pamięta?
– Myślisz, że kłamie? – spytałem.
– Ciężko powiedzieć. Raz wydaje się zdezorientowany, kiedy indziej pewny swego. Teraz zachowuje się tak, jakby wiedział, dokąd idziemy, ale to cholernie daleko od drogi. Ktoś niósłby zwłoki aż taki kawał? – Zmarszczyła brwi wpatrzona w łysą głowę Monka sterczącą wśród wianuszka ciemnych mundurów. – Przejdę się trochę dokoła. Dogonię was później.
Ruszyła z powrotem ścieżką w stronę Czarnego Twardzielca. Rozumiałem jej wątpliwości, ale nie mogłem nic poradzić. Marsz stawał się trudniejszy, im dalej zapędzaliśmy się na wrzosowiska. Przesiąknięty deszczem torf oblepiał nam buty, wysoka trawa oplątywała łydki. Nawet Monk zmagał się bardziej niż zwykle, zadając kłam mitowi, że na bezludziu Dartmoor czuje się jak w domu. Poślizgnął się i potknął kilka razy, warcząc na strażników, gdy go podparli, by nie stracił równowagi.
Zauważyłem, że Roper został w tyle i rozmawia teraz przez krótkofalówkę. Mówił półgłosem, ale kiedy się zbliżyłem, wiatr przywiał strzępy słów w moją stronę:
– …nie jestem pewny, szefie… tak… będę informował… bieżąco.
Zobaczył mnie i szybko zakończył rozmowę. Słowo „szef” zabrzmiało złowieszczo. Nie trzeba było być geniuszem, by się domyślić, że składał meldunek Simmsowi. Zastanawiałem się, czy Terry o tym wie.
– Miły spacer, doktorze Hunter? – spytał z uśmiechem, gdy się zrównaliśmy. – Zrobiła się z tego niezła wędrówka, co?
Było w nim coś, co mnie odstręczało. Uznałem, że trudno mieć do niego pretensje o szczurze zęby, ale uśmiech wydawał się dyżurny, zbyt przymilny, aby mógł wzbudzać zaufanie.
– Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
Przechylił głowę i zachichotał, jakbym opowiedział świetny kawał po sutym obiedzie.
– Trochę go za dużo jak dla mnie – odparł. – No ale tak mamy. To co pan myśli o Monku? Niezłe zjawisko, co? Twarz jak namalowana przez cholernego Picassa.
Sam też nie przypominasz arcydzieła malarstwa, pomyślałem.
– Skąd u niego te otarcia i siniaki? – spytałem. – Doszło do bójki?
– Niezupełnie. – Roper uśmiechnął się jeszcze szerzej, wpatrzony czujnie w idącego z przodu Monka. – Któregoś wieczoru dostał szału i trzeba go było poskromić. Niewiele brakowało, a musielibyśmy odwołać operację. Podobno to jeden z jego popisowych numerów. Po zgaszeniu świateł dostaje małpiego rozumu. Dlatego strażnicy nazywają go „zgrywusem”. Bo najwyraźniej to wszystko bardzo go bawi, choć nie bawi nikogo innego. Ej, a co tam się dzieje?
Z przodu powstało zamieszanie. Owczarek niemiecki, trzymany przez przewodnika na napiętej smyczy, szczekał na grupę otaczającą Monka. W pierwszej chwili nie widziałem, co się stało, ale potem dwaj funkcjonariusze z kordonu przesunęli się na bok.
Monk upadł. Leżał w błocie i trawie, usiłował się dźwignąć. Policjanci i strażnicy więzienni otoczyli wielkoluda, nie wiedząc, czy powinni postawić go na nogi.
– Odpierdolcie się ode mnie, kurwa!
Próbował nieporadnie wstać, tymczasem jego adwokat natarł na Terry’ego.
– Jest pan zadowolony? To nie do przyjęcia!
– Nic mu się nie stało – odparł Terry, ale był przygaszony, jakby w defensywie.
– Oby, bo jeśli jest inaczej, pan będzie za to odpowiedzialny. Nie ma żadnego powodu, żeby mój klient wciąż miał kajdanki na rękach. Nie zachodzi żadna możliwość ucieczki, a w tych warunkach może sobie zrobić coś złego.
– Nie rozkujemy go – rzekł Terry.
– W takim razie proszę nas odprowadzić do furgonu. Skończyliśmy.