Córka gliniarza. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Córka gliniarza - Kristen Ashley страница 10
Chciałam sobie zrobić mocne espresso. Było jasne, że Lee nie wstanie tak szybko, z kanapy również nie dobiegały żadne odgłosy, więc mogłam mieć chwilę tylko dla siebie.
Skupiona na strużce życiodajnej radości, która napełniała kubek, wzdrygnęłam się zaskoczona, gdy ktoś podszedł do mnie od tyłu, położył dłonie na blacie po obu moich stronach i poczułam za sobą ciepło ciała.
To nie były dłonie Rosiego.
Zerknęłam przez ramię.
Tuż za mną stał Lee.
Ciemne włosy seksownie zmierzwione, oczy łagodne. Musiał mieć goły tors, bo dostrzegłam nagie ramiona.
Nie odważyłam się spojrzeć niżej.
Po dziesięciu latach treningu byłam w stanie (prawie) wyrzucić z głowy jego stylową fryzurę i zignorować (z trudem) widok nagiej piersi. Ale już nie zwracać uwagi na jego bliskość było piekielnie ciężko.
– Co robisz? – spytałam.
Zajrzał mi przez ramię.
– Parzysz kawę dla wszystkich, czy tylko dla siebie?
Są takie chwile, gdy szczerość jest najlepszym rozwiązaniem, choć w moim życiu nie zdarzają się one zbyt często. Gdy pojawia się jednak niebezpieczeństwo, że mogę zostać pozbawiona pierwszej kawy, natomiast brutalna szczerość może mi ją zapewnić, nie waham się ani chwili.
– Na razie tylko dla siebie.
Odwróciłam się do ekspresu. Uznałam, że chyba nie chcę znać odpowiedzi na swoje niedawne pytanie. Coś się działo, a ja miałam obniżony poziom kofeiny we krwi, nie mówiąc o braku snu. Nie byłam w stanie wybiegać myślą poza kolejny kwadrans, a już na pewno nie miałam siły rozkminiać, w co Lee właśnie sobie pogrywa. Pewnie się mocno wkurzył, że władowałam mu się z problemami w życie, i w ramach rewanżu postanowił się nade mną poznęcać. Rozumiem to. Być może zachowałabym się tak samo.
Ani drgnęłam, dopóki kubek się nie napełnił, wtedy ruchem profesjonalisty zastąpiłam go dzbankiem. Już miałam wziąć pierwszy łyk, zastanawiając się, czemu Lee wciąż tak tkwi, gdy właśnie się poruszył.
Jego jedna ręka zniknęła z blatu. Sekundy później poczułam, jak zgarnia włosy z mojego lewego ramienia i przekłada na prawe.
Drygnęłam, czując tak intymną pieszczotę, moje ciało zareagowało. Nie zamierzałam tego tłumić. I tak by się nie udało.
Tymczasem Lee oparł brodę tam, gdzie przed chwilą były włosy, przełożył rękę na mój brzuch i przycisnął do siebie.
Zastygłam.
– Musimy porozmawiać – szepnął mi do ucha.
Stałam tak, zesztywniała, z uniesionym kubkiem. Nadal nie ogarniałam, czemu to robi. Byłam w szoku.
Powiedziałam jedyną rzecz, jaką byłam w stanie z siebie wykrztusić:
– Potrzebne mi mleko.
Nie odsuwając się ode mnie, zabrał lewą rękę, usłyszałam skrzypnięcie otwieranej lodówki, potem chlupotanie płynu w plastikowym pojemniku, a potem lodówka się zamknęła. Lee postawił mleko przede mną, jego ręka wróciła na blat, przygważdżając mnie do miejsca.
Sprytne.
Znowu poczułam skurcz w żołądku.
– Dziękuję – odparłam uprzejmie, mrugając i zastanawiając się, czy nadal śnię.
Wlałam sobie mleka do kawy. Starałam się opanować drżenie ciała. Usiłowałam zachować spokój, ale byłam w totalnym szoku. Nigdy wcześniej Lee tak się nie zachowywał.
NIGDY.
Upiłam łyk kawy, żeby rozbudzić mózg.
– Zechciałbyś mi wyjaśnić, dlaczego przyciskasz mnie do blatu? – Miałam nadzieję, że w moim głosie brzmi dyplomatyczna uprzejmość, a nie histeria „jezucosietudzieje alenumer omatko”. To było trudne. Zawsze obok Lee musiałam być czujna i przytomna, żeby się nie zagapić i nie wyznać mu dozgonnej miłości. Znów napiłam się kawy.
A teraz byłam obok niego, i to bardzo, bardzo blisko. Robiło się groźnie.
Czekając, aż kawa zacznie działać, upiłam kolejny łyk i sparzyłam się w język.
– Auć!
Wtedy Lee odwrócił mnie do siebie i przysunął się jeszcze bardziej.
Nie wiem, jak mu się to udało, nie było zbyt wiele miejsca na manewry, zwłaszcza że trzymałam przed sobą kubek. Oparł dłonie po obu stronach mojego ciała.
– Dlaczego mnie unikałaś? – spytał.
Cholera.
Bezpośrednie trafienie. Nie owijał w bawełnę.
Jego oczy i twarz pozostały łagodne, chociaż był równie czujny jak ja. Łagodność brała się z czegoś innego.
O cholera, cholera. Jasna cholera.
Co tu się do w ogóle dzieje?
– Co?
– Słyszałaś.
To z kolei jeden z tych przypadków, gdy szczerość nie jest najlepszą opcją.
– Nie unikałam cię. – Znów napiłam się kawy. Uznałam, że powinnam dorzucić jeszcze ze dwie miarki do filtra.
– Kłamiesz. Gdy ostatnio jedliśmy razem kolację, zerwałaś się w samym środku popisowej fajity mamy i powiedziałaś, że musisz nakarmić kota.
Hm.
– No i co?
– Nie masz kota.
– Miałam, pod opieką – skłamałam.
Uśmiechnął się.
Uśmiechnął się tym swoim Uśmiechem.
Szlag, szlag, szlag.
Rany, wciąż umiał się uśmiechać.
– Dobra – rzucił. – Kończy mi się cierpliwość. Masz dwa wyjścia: albo powiesz mi, o co chodziło przez ostatnie dziesięć lat, albo ja ci powiem, jak będziesz spłacać tę wtopę z Rosiem.
– Jest trzecia opcja?
Pokręcił głową.
Zerknęłam w bok. Przygryzając