Arabski książe. Tanya Valko

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Arabski książe - Tanya Valko страница 13

Arabski książe - Tanya Valko Arabska żona

Скачать книгу

złudnego podobieństwa jest to jego znak rozpoznawczy – cierpliwie tłumaczy Sajf. – Tak jak twoja myszka na powiece. Może kiedyś będziesz zmuszony ją usunąć? – Snuje przepowiednie, nie wiedząc jeszcze, że wszystkie się sprawdzą. – Kto wie?

      Gdybym nie był tak napalony, tak zazdrosny o Darin i wściekły i zauważyłbym ten detal podczas pojedynku, kiedy byłem przekonany, że zabijam samego Sajfa al-Islam Kaddafiego, to teraz nie gniłbym w lochach Abu Salim, konstatuje ledwo żywy torturowany. Terrorysta stara się sobie przypomnieć, czy choć raz zahaczył wzrokiem o lewą rękę wroga, z którym walczył na śmierć i życie. Jakże mógł tego nie zauważyć?! Co za roztargnienie! W młodości mogło mu się to zdarzać, ale teraz? Takiemu staremu wydze, doświadczonemu, zaprawionemu w bojach i oszustwach? Zabił nie tego, kogo powinien, i teraz zbiera owoce swojego błędu. Głupiec!, wyrzuca sobie. W Londynie na wiele rzeczy dawał się nabierać, ale tam dopiero zdobywał szlify. Był kadetem, którego można było zbajerować. Nie miał na przykład pojęcia, jak wyglądają imprezy u saudyjskich książąt czy emirackich szejków. No bo i skąd miał mieć? Był zwykłym chłopaczkiem, trochę we wczesnej młodości radykalizującym, trochę krnąbrnym, rozdartym między arabską sławną matką a brytyjskim nijakim ojcem. Sam nie wiedział do końca, kim jest. Lecz już niedługo miał się o tym przekonać.

      – Słuchaj, czy ten twój sekretarz to w ogóle mówi po angielsku? Bo jeśli jedynie charczy po arabsku, to od razu wyrzuć go z roboty – doradza doświadczony Sajf, gdy prowadzi za rękę swoich dwóch młodszych kolegów, bawiąc się tym, że wprowadza ich w elegancki, bogaty świat.

      – Ależ oczywiście, że mówi – zapewnia Anwar, choć w rzeczywistości nie ma o tym pojęcia, bo nie on zatrudniał faceta. – Jeśli go ze mną wysłali do Londynu, to jakżeby inaczej?

      – No nie wiem. Dostałem parę telefonów od znajomych, którzy narzekali, że jakiś arabski prymityw zdobył ich numery i na dokładkę w moim imieniu zapraszał ich na imprezę. Chcieli mnie ostrzec o precedensie. Twierdzili, że za cholerę nie byli w stanie dogadać się z gościem, a jedyne, co rozumieli, to słowo „party” i imię Sajf al-Islam.

      Test przygłupiego, potężnego jak jego pracodawca Saudyjczyka, przebiega bardzo szybko. Trzej organizatorzy próbują z nim porozmawiać po angielsku. Mają z tym więcej zabawy niż pożytku, bo gość zna góra dziesięć zwrotów, wliczając w to „dzień dobry” i „do widzenia”.

      – Do czego tutaj jesteś? Sekretarz od czego? – Sajf bawi się wyjątkowo groteskową konwersacją.

      – Sekretarz księcia Anwara – odpowiada tamten, patrząc tępym wzrokiem bawołu na rozbawioną, a zarazem zszokowaną twarz Libijczyka.

      – Od jakich spraw?

      – Od księcia Anwara.

      – Czym się masz zajmować?

      – Księciem Anwarem.

      – Co masz robić dla księcia Anwara?

      – Księcia Anwara – idiotycznie ripostuje chłopek, a Jasem mu wtóruje, naśladując głupią minę jełopa i powtarzając to co on.

      Koniec końców Anwar niechętnie podnosi się ze swojego wygodnego fotela, podchodzi do swojego sekretarza do spraw nijakich na odległość ręki i od niechcenia strzela go w durną łepetynę. Facet pada jak pod gwałtownym podmuchem wiatru. Kiedy do pomieszczenia wbiegają dwaj ochroniarze, książę wskazuje na leżące nieruchomo cielsko.

      – Zabrać. Odesłać do Rijadu! – Saudyjczyk podnosi tubalny głos, aż szyby drżą w oknach. – Zadzwonić do kraju i zażądać nowego pracownika. Nie debila. Nie mięśniaka. Kogoś, kto mówi po angielsku i ma przynajmniej jedną szarą komórkę. Sprawną. Już! – wrzeszczy tak głośno, że słychać go chyba w Pałacu Westminsterskim.

      – Minąłeś się z powołaniem, mój kolego – oznajmia Jasem spokojnym głosem.

      – Co?! – Anwar jest wściekły jak rozjuszony byk, którego ugryzł giez, więc kieruje się w stronę kumpla, jakby jego też chciał uderzyć.

      – Może powinieneś być tenorem w operze, bo twój głos wywołuje ból w uszach i dudnienie w płucach. Drugi Caruso!

      – Ech! – Saudyjczyk pogodnieje jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gradowa chmura spowijająca jego czoło znika, a jej miejsce zajmuje dobre, pogodne oblicze. – Ależ mnie wkurwił. – Jeszcze trochę posapuje, a jego dwaj koledzy podsumowują, że trzeba uważać na nadprzyrodzoną siłę ich Obeliksa, który w każdej chwili może się przeobrazić z potulnego jagniątka w dzikie zwierzę.

      – Śpiewaj, chłopie, rób, co chcesz, byleś nigdy nie zaczął uprawiać sztuk walki – żartuje Sajf.

      – Tak, to mogłoby być groźne – zgadza się Jasem.

      – Dla kogo? – dziwi się naiwniak, który rzadko reaguje tak spontanicznie, jak przed chwilą. – Nie zrobiłem mu chyba wielkiej krzywdy? – Jest przerażony i od razu chce biec sprawdzić.

      – Wszystko w porządku. Musnąłeś go tylko.

      – Mój Boże! Nie powinienem był…

      Koledzy ponownie zaczynają żartować, aż w końcu sprawa rozchodzi się po kościach.

      Wszystkie szczegóły przyjęcia, które planują wspólnie wydać, ustalają między sobą. Żeby nie było żadnych nieporozumień. Po dwóch dniach przylatuje nowy sekretarz księcia wraz z jego zaprawionym w balowaniu kuzynem, więc organizacja party rusza z kopyta.

      – Najlepiej zamówić modelki z agencji. To są sprawdzone dziewczyny. – Kuzyn Abbas jest obleśną, oślizgłą kreaturą, ale wie, co robi, bo tego typu zabawy aranżuje nawet najwyżej urodzonym książętom, i to na terenie wahabickiej Arabii Saudyjskiej.

      – Pod jakim kątem sprawdzone? – Anwar ma coraz większego stracha, bo pomysł zorganizowania tej imprezy wcale mu się nie podoba. Bynajmniej nie ze względu na pobożność, bo nie przestrzega prawa szariatu i nie modli się pięć razy dziennie, ale dlatego, że nie chce zadawać się z opłaconymi dziwkami. Jego uśpiona potencja jeszcze nie daje mu się mocno we znaki, więc póki co wytrzymuje bez stosunków seksualnych. Teraz boi się, że wszyscy się dowiedzą, iż jest prawiczkiem, i będą mieli z niego ubaw. – Przez lekarzy? Pod kątem zwykłych chorób wenerycznych czy HIV?

      – Jaśnie panie, to nie burdel! Modelki to piękne dziewczyny do towarzystwa, które niekiedy dorabiają sobie tym i owym – wyjaśnia oględnie Abbas, a w jego przebiegłych oczach błyszczy rozbawienie, bo już wie, że młody książę jest laikiem w tej dziedzinie. – Prawda, panie Kaddafi? – zagaduje eleganta, który ma opinię Don Juana obytego z libacjami, szukając w nim wsparcia.

      – Tak, tak… Oczywiście. – Sajf nie wygląda jednak na zadowolonego. Pluje sobie w brodę, że zadaje się z gówniarzami, a teraz w dodatku taka wesz się do nich przykleiła.

      – Jak chcecie, możemy razem się wybrać do właścicielki agencji. Niedaleko ma biuro. Zobaczycie zdjęcia, sami zorientujecie się w sytuacji – proponuje pojednawczo Saudyjczyk, choć jak do tej pory

Скачать книгу