Arabski książe. Tanya Valko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Arabski książe - Tanya Valko страница 20
– Rób tak całe życie. – Matka kształtuje charakter dziecka, nie wiedząc, że perfekcja w jego profesji okaże się zabójcza dla wielu, w tym dla niej samej. – Zobaczysz, jeszcze kiedyś zaśpiewam z Luciano Pavarottim w Londynie, a twój ojciec będzie siedział na widowni i pluł sobie w brodę, że tak nieładnie z nami postąpił – wypowiada wieszcze słowa kobieta.
– Co to znaczy „pluł w brodę”? Da się tak? – Chłopiec wykrzywia usta i usiłuje sobie napluć na małą bródkę.
– „Więc pijmy na chwałę miłości”68. – Śpiewaczka zaczyna chodzić po małym pokoju syna. Odpychając się od mebli, nabiera werwy i wiatru w płuca. – „Libiamo, libiamo ne’ lieti calici che la belleza infiora” – śpiewa już pełnym głosem i macha ręką, jakby trzymała kryształowy kielich i stukała się nim z uczestnikami balu z pierwszego aktu opery.
Maluch siedzi jak zaczarowany w swoim łóżeczku i pożera rodzicielkę wzrokiem. Po piętnastu latach był tak samo zafascynowany jej niezaprzeczalnym talentem, ale bardziej zdegustowany strojem, stylem bycia i nowoczesnością, a do tego niezdrowo zazdrosny. Natomiast po następnych piętnastu latach…
– Grzesznica! Trzeba ją ukamienować! Niech będzie przeklęta! – Podniecony tłum Rakki wyje, ucieszony kolejnymi publicznymi igrzyskami. Tym razem pokaz jest naprawdę z górnej półki. Wierny dżihadysta kamienuje swoją matkę, która chciała zbrukać szczytne idee rządzące w prawowiernym kalifacie. Wszyscy powinni iść za jego przykładem! – Allahu akbar! – drą się biedacy. – Allahu akbar… – załamującym się głosem dołączają wzruszeni dewoci.
Ekstaza opanowuje motłoch. Jasem pierwszy podnosi kamień, mały, szutrowy, biały i zimny. „Cieszmy się winem i śpiewem, piękną nocą i śmiechem; niech nowy dzień zastanie nas w raju”. Tekst libretta Traviaty słyszał zarówno wtedy, w Syrii, w stolicy kalifatu, jak i teraz w Abu Salim. Schyla się po kolejny kamień. „Godiamo, la tazza, la tazza e il cantico la notte abbella e il riso; in questo, in questo paradiso ne scopra il nuovo dì”. Włoską oryginalną wersję zna jeszcze lepiej od arabskiego czy angielskiego tłumaczenia. Słyszał ją przecież milion razy przez całe dzieciństwo i młodość.
– Jasem! Gdzie są moje nuty? – Munira pragnęła pomocy syna, który również miał muzyczny talent, i angażowała go w początki swej muzycznej kariery.
– Zagraj mi na fortepianie wstęp, proszę.
– Jasem, poddaj mi górne C. Z twoim dziecięcym głosikiem jak skowronek nie powinieneś mieć z tym żadnych problemów.
– Jasem, co sądzisz?
– Jasem, czy dobrze śpiewam? Czy ładnie?
– Jasem, synku…
W Rakce ten sam Jasem zamierza się drugim kamieniem, tym razem sporym kawałkiem ukruszonej czerwonej cegłówki, celując w swą nieszczęsną matkę. La bella… La bianka… Jego rysy twarzy nie wyrażają żadnych emocji. Mimika jest martwa. Jakby nosił maskę. Nawet jeden mięsień nie drgnie mu w policzku. Jest przecież panem życia i śmierci. Już nikt nie będzie grał na strunach jego uczuć. Ukochany, rozpieszczany chłopiec, a potem nieoczekiwanie odrzucony nastolatek, przekazywany z rąk do rąk, jak znajda, do końca życia będzie miał kompleksy, będzie się czuł niechciany i zdradzony.
Melodia Traviaty zagłusza wszystkie jego myśli, wszystkie odczucia. Twarz kobiety, zakopanej po pachy w ziemi, okryta pierwotnie białą, a teraz krwistoczerwoną chustą, skłania się ku dołowi. Materiał się zsuwa i ukazuje rezultat mordu, kaźni i sadyzmu. Wybite oko, rozłupana czaszka, głęboka szrama na czole. Szpakowate włosy są zlepione krwią, wymieszaną z papką z kości i ciała. Jeden policzek jest przebity i rozdarty. Zapadł się do środka, a przez dziurę w nim wyzierają zaciśnięte z bólu, zdrowe trzonowe zęby.
– Synku… Jasem… – słychać jeszcze słowa w tunelu między niebem a ziemią, w przejściu do nieśmiertelności, do raju.
– Mamo, mamusiu… – Mały chłopiec, który tkwi w ciele każdego dorosłego mężczyzny, bezgłośnie płacze, wyje do zimnego księżyca, w ciemności, która ogarnia jego duszę i serce. Do końca swoich dni Jasem Alzani nie zapomni opery Verdiego ani wyrazu twarzy matki – nie jako młodej, uśmiechniętej kobiety, lecz tej, z której została krwawa miazga. Tragicznie zbezczeszczona ziemska powłoka zawsze będzie wracała do niego dniem i nocą. Szczególnie nocą.
Co za drań zabija własną matkę?! Nie raz zadaje sobie to pytanie, ale dopiero tutaj, w Abu Salim. Jaki człowiek?! Magluje sam siebie podczas długich bezsennych nocy. Nie, to nie człowiek, to zwierzę, dzika bestia, która pasjonuje się muzyką klasyczną. Nigdy nie przebrzmi ta melodia. Ona gra mi w duszy. Niech to szlag!, klnie po wielekroć. Te przeklęte wspomnienia piękna, które skalałem i które własnoręcznie zabiłem, w końcu rozsadzą mi czaszkę. Jasem zdaje sobie sprawę ze swojego postępującego opętania.
– Wyłączcie prąd! – krzyczy na głos. – Wyłączcie ten adapter! Zmieńcie, kurwa, płytę!
– Do szpitala z nim. Nie można pozwolić mu umrzeć. – Do ofiary dochodzi jakiś nowy męski podniesiony głos. – Jeszcze nie!
– A niby czemu? – pyta jeden z katów. – To po co się tak męczyliśmy? I jego?
– Nie mam pojęcia. Takie były wytyczne. A teraz są inne.
– Ma żyć?
– Ma żyć i koniec.
– Ale on już prawie trup. Zgnilizna ludzka. Czujesz, jak śmierdzi trupem?
– Trudno. Gorsze gówno w życiu się wąchało.
– Smród truchła jest najgorszy.
– Nie gadaj po próżnicy! Teraz trzeba z niego zrobić sprawnego i zdrowego gościa.
– Myślisz, że wtedy w końcu przestanie podśpiewywać? Jak jeszcze raz usłyszę to jego mruczando, wyjdę z siebie – wyznaje zmęczony oprawca.
Mam żyć… Tylko to dociera do chwilowo oprzytomniałego Jasema Alzaniego, zanim znów wpada w bezpieczną czarną otchłań. Niechże mnie w końcu piekło pochłonie!
Jasem zostaje przeniesiony do lazaretu w przyziemiu więzienia. Nadal jednak jest odizolowany. Podczas terapii, kiedy przykuty do metalowego łóżka pacjent jest już przytomny, pojawia się zadowolony, wymuskany i wypachniony Musa Kusa.
– Czy ty przypuszczasz, że ja wam coś powiem podczas tych przesłuchań? – szydzi Alzani.
– Skądże. Przecież o nic cię nie pytamy.
– Właśnie. Dlaczego?
– Bo my już wszystko, mój drogi, o tobie wiemy.
– Spodziewałem się,
68
Fragment