Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah Harkness страница 27

Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah  Harkness

Скачать книгу

– Uniosłam brwi. – Jesteś gotowy poświęcić swoje członkostwo w All Souls, żeby zostać panem mamą? Czy zatrudnimy nianię, żeby zajęła się naszymi bez wątpienia niesfornymi dziećmi, podczas gdy ja wrócę do pracy?

      Milczenie Matthew wiele mówiło. Ta kwestia najwyraźniej nigdy nie przyszła mu do głowy. On po prostu założył, że jakoś będziemy bez problemu żonglować nauczaniem i opieką nad dziećmi. Typowe, pomyślałam.

      – Z wyjątkiem krótkiego momentu, kiedy w zeszłym roku popędziłeś do Oksfordu, żeby odegrać rolę rycerza w lśniącej zbroi, i tej chwili nerwów, którą ci wybaczam, razem stawialiśmy czoło kłopotom. Dlaczego sądzisz, że to się zmieni?

      Matthew patrzył na mnie w milczeniu tak długo, jakby stracił mowę. W końcu pokręcił głową.

      – Nigdy więcej. Po dzisiejszym dniu już nigdy nie popełnię tego błędu.

      – Słowa „nigdy” nie ma w naszym rodzinnym słowniku, Matthew. – Mój gniew wykipiał. Chwyciłam męża za ramiona. – Ysabeau mówi, że „niemożliwe to nie po francusku”? Ród Bishop-Clairmont nie mówi „nigdy”. Nie używaj go więcej. Jeśli chodzi o błędy, jak śmiesz…

      Matthew uciszył mnie pocałunkiem. Z całej siły zabębniłam pięściami w jego ramiona… i moja chęć stłuczenia go na miazgę osłabła. Mąż odsunął się ode mnie z krzywym uśmiechem.

      – Musisz pozwolić mi kończyć myśli, a przynajmniej spróbuj. Nigdy… – chwycił moją pięść, zanim dotknęła jego ramienia – nigdy więcej nie popełnię błędu niedoceniania ciebie.

      Matthew wykorzystał moje zdumienie, żeby pocałować mnie jeszcze mocniej.

      – Nic dziwnego, że Philippe zawsze wyglądał na zmęczonego. To bardzo wyczerpujące udawać, że rządzisz, kiedy w rzeczywistości rządzi twoja żona.

      – Hmm… – mruknęłam. Ta analiza dynamiki naszych relacji wydawała mi się trochę podejrzana.

      – Skoro już mam twoją uwagę, pozwól, że wyrażę się jasno: chcę, żebyś powiedziała Sarah o tym, że jesteś tkaczką, i o tym, co wydarzyło się w Londynie. – Ton Matthew był surowy. – Potem już nie będzie w domu czarów maskujących. Zgoda?

      – Zgoda. – Miałam nadzieję, że mąż nie zauważył moich skrzyżowanych palców.

      Na dole schodów czekał na nas Alain w czarnym garniturze i ze zwykłym wyrazem powściągliwości na twarzy.

      – Wszystko gotowe? – zapytałam.

      – Oczywiście. – Alain podał mi ostateczne menu.

      Przebiegłam je wzrokiem.

      – Doskonale. Wizytówki rozstawione? Wino przyniesione i zdekantowane? Znalazłeś srebrne pucharki?

      Usta Alaina drgnęły.

      – Wszystkie pani polecenia zostały wypełnione co do joty, madame de Clermont.

      – Tu jesteście. Już myślałem, że zamierzacie zostawić mnie lwom na pożarcie. – Wysiłki Gallowglassa, żeby ubrać się na kolację, ograniczyły się do przyczesania włosów i włożenia czegoś skórzanego zamiast znoszonych dżinsów. Kowbojki chyba też kwalifikowały się jako coś w rodzaju stroju wizytowego. Niestety miał na sobie T-shirt z napisem: „Zachowaj spokój i wsiadaj na harleya”. Koszulka odsłaniała również oszałamiającą liczbę tatuaży.

      – Przepraszam za ten T-shirt, cioteczko. – Gallowglass dostrzegł moje spojrzenie. – Matthew przysłał mi jedną ze swoich koszul, ale pękła na plecach, kiedy zapinałem guziki.

      – Wyglądasz bardzo stylowo. – Rozejrzałam się po holu za innymi gośćmi. Zamiast nich zobaczyłam Corre siedzącą na posągu nimfy niczym dziwny kapelusz. Cały dzień latała wokół Sept-Tours i Saint-Lucien w zamian za obietnicę dobrego zachowania następnego dnia, kiedy będziemy w podróży.

      – Co wy dwoje robiliście na górze przez tyle czasu? – Sarah wyszła z salonu i zmierzyła Matthew od stóp do głów podejrzliwym wzrokiem. Podobnie jak Gallowglass miała własny pogląd na strój wizytowy. Włożyła długą lawendową koszulę sięgającą za biodra i beżowe spodnie do kostek. – Już się zastanawialiśmy, czy nie wysłać ekipy poszukiwawczej.

      – Diana nie mogła znaleźć butów – gładko wyjaśnił Matthew.

      Posłał przepraszające spojrzenie Victoire, która stała obok z tacą napojów. Oczywiście zostawiła moje buty przy łóżku.

      – To niepodobne do Victoire. – Sarah zmrużyła oczy.

      Corra na potwierdzenie zaklekotała zębami i dmuchnęła przez nos, tak że na kamienną podłogę spadł deszcz iskier. Na szczęście nie było dywanu.

      – Szczerze mówiąc, Diano, nie mogłaś zabrać do domu z elżbietańskiej Anglii czegoś mniej kłopotliwego? – Sarah spojrzała na Corrę z kwaśną miną.

      – Na przykład? – spytałam. – Śnieżną kulę?

      – Najpierw z wieży polała się na mnie czarowoda. Teraz w moim holu jest smok ognisty. Tak to jest, jak się ma czarownicę w rodzinie. – Ysabeau zjawiła się w jasnym jedwabnym komplecie idealnie pasującym kolorem do szampana, którego kieliszek wzięła teraz od Victoire. – Są dni, kiedy nie mogę przestać myśleć, że Kongregacja ma rację co do rozdziału gatunków.

      – Drinka, madame de Clermont? – Victoire odwróciła się w moją stronę, ratując mnie przed koniecznością udzielenia odpowiedzi.

      – Dziękuję. – Na tacy stało nie tylko wino, ale również szklanki wody sodowej z kostkami lodu, niebieskimi kwiatami ogórecznika i liśćmi mięty.

      – Cześć, siostro. – Verin wyszła z salonu za Ysabeau.

      Była ubrana w wysokie do kolan czarne buty i wyjątkowo krótką czarną sukienkę bez rękawów, odsłaniającą więcej niż kilka cali jej perłowobiałych nóg i kawałek futerału na broń przypasanego do uda.

      Zastanawiając się, dlaczego Verin musi jeść kolację uzbrojona, sięgnęłam odruchowo do złotego grotu zawieszonego na moim dekolcie. Był jak talizman i przypominał mi o Philippie. Zimne spojrzenie Ysabeau również na nim spoczęło.

      – Myślałam, że ta strzała przepadła na zawsze – powiedziała cicho moja teściowa.

      – Philippe dał mi ją w dniu ślubu. – Zaczęłam zdejmować łańcuszek z szyi, sądząc, że należy do Ysabeau.

      – Nie. Philippe chciał, żebyś ty ją miała. – Yasbeau delikatnie zamknęła moje palce na naszyjniku. – Musisz jej pilnować, moje dziecko Jest bardzo stara i niełatwo ją zastąpić.

      – Kolacja gotowa? – zagrzmiał Baldwin, pojawiając się u mojego boku z szybkością trzęsienia ziemi i ze swoim zwykłym brakiem szacunku dla systemu nerwowego ciepłokrwistych.

      – Tak – szepnął mi do ucha Alain.

      – Tak – odpowiedziałam

Скачать книгу