Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah Harkness страница 31
– Jest bezpieczny tam, gdzie jest, Diano – zapewnił mnie Matthew.
– Na razie.
– Czy na świecie nie ma gdzieś jeszcze dwóch luźnych stron? – zapytał Marcus. – Moglibyśmy najpierw ich poszukać.
– Może ja bym pomogła – zaoferowała się Phoebe.
– Dzięki, Phoebe. – W okrągłej Wieży widziałam narzeczoną Marcusa w działaniu. Byłabym szczęśliwa, mając jej umiejętności do swojej dyspozycji.
– A Benjamin? – przypomniała Ysabeau. – Wiesz, co miał na myśli, kiedy mówił, że nauczył się cenić czarownice?
Matthew pokręcił głową.
Szósty zmysł czarownicy mówił mi, że znalezienie odpowiedzi na pytanie Ysabeau może być kluczem do wszystkiego.
Sol w Lwie
Ta, która się urodziła, kiedy słońce było w Lwie,
będzie z natury subtelna, bystra i spragniona wiedzy.
Cokolwiek usłyszy albo zobaczy, przyswoi natychmiast
bez żadnej trudności, jeśli tylko będzie chciała.
Nauki magiczne bardzo się jej przydadzą.
Pozna książąt i będzie przez nich kochana.
Jej pierwsze dziecko będzie dziewczynką, drugie chłopcem.
W czasie swojego życia zazna wielu kłopotów i niebezpieczeństw.
Anonimowy angielski dziennik, c. 1590.
Gonçalves, MS 4890, f. 8.
Rozdział 7
Stałam w destylarni Sarah i patrzyłam przez zakurzone, pofalowane szyby. Cały dom wymagał porządnego wietrzenia. Sztywna mosiężna zasuwa na skrzydle okiennym początkowo stawiała mi opór, ale napęczniała framuga w końcu ustąpiła i okno wystrzeliło w górę, drżąc z oburzenia na to brutalne traktowanie.
– Pogódź się z tym – rzuciłam zirytowana, odwróciłam się i rozejrzałam po pokoju.
Miejsce, w którym moje ciotki spędziły dużą część życia, a ja tak niewielką, było jednocześnie znajome i obce. Sarah zostawiała swoje bałaganiarstwo na progu. Tutaj wszystko zostało uporządkowane, powierzchnie były czyste, słoje do zapraw ustawione równo na półkach, drewniane szuflady posiadały opis zawartości.
Jeżówka, złocień maruna, ostropest, tarczyca, sadziec, krwawnik, podejźrzon.
Choć składniki używane przez Sarah nie były ustawione alfabetycznie, wiedziałam, że ich rozmieszczeniem rządzi jakaś czarodziejska zasada, ponieważ moja ciotka zawsze potrafiła od razu sięgnąć po właściwe zioło czy nasiono.
Sarah zabrała ze sobą grymuar Bishopów do Sept-Tours, ale teraz księga wróciła na swoje miejsce, czyli na to, co zostało ze starego pulpitu, który Em kupiła w jednym ze sklepów z antykami w Bouckville. Ona i Sarah odpiłowały nóżkę i teraz pulpit stał na starym kuchennym stole, który pojawił się tutaj razem z pierwszymi Bishopami pod koniec osiemnastego wieku. Jedna z nóg stołu była wyraźnie krótsza od pozostałych – nikt nie wiedział dlaczego – ale dzięki nierównym deskom podłogowym blat wydawał się zaskakująco równy i solidny. Jako dziecko myślałam, że to magia. Jako dorosła wiedziałam, że zwykły traf.
Blat roboczy Sarah otaczały stare sprzęty i sfatygowany rozgałęźnik. Był wśród nich wolnowar w kolorze awokado, wiekowy ekspres, dwa młynki do kawy i mikser. Tak wyglądały narzędzia współczesnej wiedźmy, choć ze względu na stare czasy Sarah trzymała przy kominku wielki kocioł. Moje ciotki używały wolnowaru do przygotowywania kadzideł i suszenia ziół, a ekspresu do warzenia naparów. W rogu stała lśniąca biała lodówka z czerwonym krzyżem na drzwiach, niepodłączona i nieużywana.
– Może Matthew znajdzie coś bardziej nowoczesnego dla Sarah – powiedziałam.
Palnik bunsenowski. Może kilka alembików. Nagle zatęskniłam za dobrze wyposażonym szesnastowiecznym laboratorium Mary Sidney. Podniosłam wzrok, mając nadzieję, że zobaczę przedstawiające procesy alchemiczne piękne freski, które zdobiły ściany w zamku Baynard.
Zamiast nich na sznurze rozciągniętym między wyeksponowanymi belkami wisiały suszone zioła i kwiaty: napęczniałe strąki czarnuszki, pełne małych nasionek; kłujący ostropest, dziewanna o długich łodygach i jasnożółtych kwiatach, od których wzięła się ich inna nazwa, czyli świece czarownicy; koper włoski. Sarah znała je wszystkie po wyglądzie, dotyku, smaku i zapachu. Za ich pomocą rzucała zaklęcia i wyrabiała talizmany. Suszone rośliny były szare od kurzu, ale wiedziałam, że nie wolno mi ich ruszać. Ciotka nigdy by mi nie wybaczyła, gdyby przyszła do swojej destylarni i znalazła same badyle.
Destylarnia kiedyś była kuchnią. Jedną ścianę zajmował ogromny kominek z szerokim paleniskiem i dwoma piekarnikami. Nad nimi znajdował się stryszek, na który wchodziło się po rozchwianej drabinie. Spędziłam na nim wiele deszczowych popołudni, kiedy skulona nad książką słuchałam, jak krople bębnią o dach. Teraz siedziała tam Corra i z leniwym zainteresowaniem łypała na świat jednym okiem.
Westchnęłam, wprawiając w ruch drobiny kurzu. Trzeba było wody – i dużo wysiłku – żeby to pomieszczenie znowu stało się przyjemne. A jeśli moja matka wiedziała coś, co pomogłoby nam zdobyć Księgę Życia, właśnie tutaj mogłam to znaleźć.
Usłyszałam ciche dzwonienie. Potem następne.
Pani Alsop nauczyła mnie, jak odróżniać nici wiążące świat i pociągać za nie, żeby tkać zaklęcia niezamieszczone w grymuarze. Nici otaczały mnie przez cały czas, a kiedy ocierały się o siebie, było słychać coś w rodzaju muzyki. Wyciągnęłam rękę i chwyciłam kilka pasm na palce. Niebieskich i bursztynowych, kolorów łączących przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Widziałam je już wcześniej, ale tylko w kątach, żeby niczego niepodejrzewające byty nie zostały wplecione w wątek i osnowę.
Moje ciało było wilgotne od potu, choć jedyne, co zrobiłam, to przeniosłam trochę kurzu i brudu z jednego miejsca w inne. Zapomniałam, jak gorąco potrafi być w Madison o tej porze roku. Podniosłam wiadro pełne brudnej wody i pchnęłam drzwi destylarni. Nawet nie drgnęły.
– Przesuń się, Tabitho – powiedziałam, pchając drzwi jeszcze raz. Miałam nadzieję, że kotka się przesunie.
Tabitha miauknęła. Nie zamierzała wejść do destylarni. To było królestwo Sarah i Em, a ona uważała mnie za intruza.
– Napuszczę na ciebie Corrę – zagroziłam.
Kotka Sarah powoli uniosła jedną łapę, potem drugą. Nie miała ochoty walczyć z moją towarzyszką, ale godność nie pozwalała jej na pośpieszną ucieczkę.
Otworzyłam tylne drzwi. Na zewnątrz powietrze wypełniało brzęczenie owadów i niesłabnący łomot. Wylałam