Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah Harkness страница 32
– Myśli o Benjaminie. – Jeśli tak, nic dziwnego, że szukał odmiany.
Fernando skierował na mnie chłodne spojrzenie.
– Im więcej Matthew rozmyśla o swoim synu, tym częściej wraca do czasów, kiedy nie lubił siebie albo wyborów, których dokonał.
– Matthew nie rozmawia często o Jerozolimie. Pokazał mi swój znak pielgrzyma i opowiedział o Eleanor. – Niewiele, zważywszy na to, ile czasu musiał tam spędzić. I te najstarsze wspomnienia rzadko ujawniały się w czasie mojego pocałunku czarownicy.
– A, piękna Eleanor. Jej śmierć była kolejnym błędem, któremu można było zapobiec. – W głosie Fernanda brzmiała gorycz. – Po pierwsze, Matthew nie powinien za pierwszym razem w ogóle jechać do Ziemi Świętej, nie mówiąc już o drugim. Polityka i rozlew krwi to za dużo dla młodego wampira, zwłaszcza takiego z szałem krwi. Tyle że Philippe potrzebował każdych rąk do walki, jeśli chciał wygrać w Outremar.
Średniowieczna historia nie była moją specjalnością, ale wzmianka o koloniach krzyżowców przywołała mgliste skojarzenia z krwawymi konfliktami i oblężeniem Jerozolimy.
– Philippe marzył o założeniu tam królestwa manjasang, ale tak się nie stało. Po raz pierwszy w życiu nie docenił chciwości ciepłokrwistych, nie wspominając o ich religijnym fanatyzmie. Powinien był zostawić Matthew w Kordobie w Hugh i ze mną, bo on nie mógł mu pomóc w Jerozolimie, w Akrze czy innych miejscach, do których go posyłał. – Fernando kopnął pniak, odrywając kępkę mchu, który porastał stare drewno. – Szał krwi może być atutem, kiedy chce się być zabójcą.
– Nie sądzę, żebyś lubił Philippe’a – zauważyłam.
– Z czasem zacząłem go szanować. Ale lubić? – Fernando pokręcił głową. – Nie.
Ostatnio zdarzały mi się napady niechęci do Philippe’a. Ostatecznie to on przydzielił Matthew rolę rodowego zabójcy. Czasami patrzyłam na mojego męża stojącego samotnie w wydłużających się letnich cieniach albo na tle światła padającego w okna i widziałam ciężar tej odpowiedzialności na jego ramionach.
Matthew wbił słupek w ziemię i podniósł wzrok.
– Potrzebujesz czegoś?! – zawołał.
– Nie. Tylko przyszłam po wodę.
– Niech Fernando ci pomoże. – Matthew wskazał na puste wiadro. Nie podobało mu się, kiedy kobiety w ciąży nosiły ciężary.
– Oczywiście – rzuciłam na odczepnego, a mój mąż wrócił do pracy.
– Nie masz zamiaru mi pozwolić, żebym niósł wiadro. – Fernando położył dłoń na sercu w geście udawanego przerażenia. – Ranisz mnie. Jak będę mógł przy de Clermontach trzymać głowę wysoko, jeśli nie będę cię stawiał na piedestale, jak zrobiłby to prawdziwy rycerz?
– Jeśli powstrzymasz Matthew przed wynajęciem walca do wyrównania podjazdu, pozwolę ci nosić lśniącą zbroję przez resztę lata. – Cmoknęłam Fernanda w policzek i odeszłam.
Niespokojna i zmęczona upałem zostawiłam puste wiadro w kuchennym zlewie i poszłam szukać ciotki. Nie było trudno jej znaleźć. Sarah nabrała zwyczaju przesiadywania w bujanym fotelu mojej babki w saloniku i wpatrywania się w hebanowe drzewo wyrastające z kominka. Wracając do Madison, musiała stawić czoło stracie Emily w zupełnie nowy sposób. Stała się przygaszona i nieobecna.
– Za gorąco na sprzątanie – stwierdziłam. – Wybieram się do miasta na zakupy. Chcesz jechać ze mną?
– Nie, dobrze mi tutaj – odpowiedziała Sarah, kołysząc się w przód i w tył.
– Znowu dzwoniła Hannah O’Neil. Zaprosiła nas na imprezę składkową z okazji Lughnasadh.
Od naszego powrotu wciąż telefonowali do nas członkowie covenu z Madison. Sarah powiedziała najwyższej kapłance Vivian Harrison, że czuje się dobrze i że opiekuje się nią rodzina. Potem odmawiała wszelkich rozmów.
Teraz zignorowała moją wzmiankę o zaproszeniu Hanny i nadal gapiła się na drzewo.
– Duchy w końcu muszą wrócić, nie sądzisz?
Od naszego powrotu dom był wolny od spektralnych gości. Matthew winił za to Corrę, ale Sarah i ja wiedziałyśmy swoje. Emily odeszła tak niedawno, że duchy wolały trzymać się z daleka, żebyśmy nie nękały ich pytaniami, jak ona sobie radzi.
– Jasne, ale pewnie trochę to potrwa – powiedziałam.
– Dom jest bez nich taki cichy. Nigdy nie widziałam ich tak jak ty, ale czułam, że są. – Sarah zakołysała się energiczniej, jakby mogła w ten sposób je sprowadzić.
– Już postanowiłaś, co zrobisz z Przeklętym Drzewem?
Drzewo czekało na Matthew i na mnie, kiedy wróciliśmy z roku 1591. Sękaty czarny pień wypełniał większą część komina, a korzenie i gałęzie sięgały na pokój. Choć wydawało się pozbawione życia, od czasu do czasu rodziło dziwne owoce: kluczyki do samochodu, obraz chemicznych zaślubin wydarty z Ashmole’a nr 782. Ostatnio dało nam przepis na kompot rabarbarowy z roku 1875 i sztuczne rzęsy z roku mniej więcej 1973. Fernando i ja uważaliśmy, że trzeba je usunąć, naprawić komin, uzupełnić boazerię i ją pomalować. Sarah i Matthew nie byli przekonani do tego pomysłu.
– Jeszcze nie wiem – powiedziała Sarah z westchnieniem. – Przyzwyczajam się do niego. Zawsze możemy udekorować je na święta.
– Śnieg będzie wlatywał przez pęknięcia, kiedy przyjdzie zima – ostrzegłam, sięgając po torebkę.
– Czego cię uczyłam o magicznych obiektach? – zapytała Sarah swoim dawnym ostrym tonem.
– Nie dotykaj ich, dopóki ich nie zrozumiesz – odpowiedziałam, naśladując głos sześciolatki.
– Ścięcie magicznego drzewa z pewnością kwalifikuje się jako dotykanie, zgadzasz się? – Sarah spędziła Tabithę z pieca, na którym kocica siedziała i wpatrywała się w korę. – Potrzebujemy mleka. I jajek. Fernando mówił o jakiejś wymyślnej odmianie ryżu. Obiecał, że zrobi paellę.
– Mleko. Jajka. Ryż. Rozumiem. – Z troską popatrzyłam na ciotkę. – Powiedz Matthew, że niedługo wrócę.
Deski we frontowym holu skrzypiały, kiedy szłam do drzwi. Zatrzymałam się jak wrośnięta w podłogę. Dom Bishopów był znany z tego, że wyrażał swoją opinię w wielu sprawach, od tego, kto ma prawo go zajmować, po aprobatę nowego koloru farby na żaluzjach.
Ale teraz nie reagował. Czekał podobnie jak duchy.
* * *
Nowy samochód Sarah stał zaparkowany przed frontowymi drzwiami. Jej starą hondę civic spotkało nieszczęście w drodze powrotnej z Montrealu, gdzie ja i Matthew ją zostawiliśmy. Jeden z pracowników de Clermontów dostał