Dom orchidei. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dom orchidei - Lucinda Riley страница 17
Usiadła na sofie i wzięła do rąk pamiętnik z nadzieją, że zajmie czymś myśli. Otworzyła pierwszą stronę, ale nie była w stanie skupić się na słowach. Utkwiła więc wzrok w ogniu.
Jest bardzo atrakcyjny, nie uważasz…?
Julia westchnęła. Komentarz Alicii i jej własna przesadzona reakcja dały jej do myślenia.
Owszem… dziś rano, na cyplu, pogodziła się z tym, że musi żyć dalej i że nie ma wyboru. Jednak najmniejsza nawet wzmianka o tym, że w pewnym momencie „dalszego życia” z pewnością pojawi się jakiś mężczyzna, była kroplą, która przepełniała czarę. Mroczny świat, w którym mieszkała od kilku miesięcy, nie niósł obietnic przyszłości.
Nic dziwnego, skoro przyszłość przepadła.
Julia wstała i poszła do kuchni. Otworzyła lodówkę pełną rozmaitego jedzenia i wyciągnęła gotowe danie z makaronem, zastanawiając się, czy go nie sfotografować i nie pokazać Alicii; może wtedy przestałaby ją nękać.
Wracając z talerzem do salonu, odkryła, dlaczego tak naprawdę wścieka się na Alicię. Czuła się… winna. Winna ponieważ – wbrew sobie – było jej dobrze w towarzystwie Kita. Ona również uważała, że jest przystojny.
Po kolacji sięgnęła po pamiętnik, jednak była zbyt rozkojarzona, by zabrać się do czytania. To był długi dzień pełen emocji. Powlokła się na górę do sypialni. Po raz pierwszy, odkąd jej świat runął siedem miesięcy temu, Julia spała spokojnym snem bez koszmarów.
*
Następnego dnia już o ósmej krzątała się w kuchni. Filiżanka herbaty, tym razem z mlekiem, i miska muesli umocniły ją w przekonaniu, że po raz kolejny musi się zmierzyć z życiem. Wyciągnęła z szuflady telefon komórkowy, włączyła go i wróciła na górę do łazienki – jedynego miejsca w domu, w którym był zasięg.
Miała dziewiętnaście nieodsłuchanych wiadomości głosowych, najstarsze pochodziły sprzed dwóch miesięcy, najnowsze zostawili Alicia, ojciec, Kit i Olav, jej agent.
Jej gosposia z Francji prosiła, by pilnie się z nią skontaktowała. Z tego, co zrozumiała, wynikły jakieś problemy z domem, jednak Agnes tak szybko mówiła po francusku, że Julia nie mogła zrozumieć, co i gdzie właściwie przecieka. Usiadła na brzegu wanny i zrobiła listę pozostałych osób, które próbowały się z nią skontaktować. Na myśl, że będzie zmuszona porozmawiać z dawnymi znajomymi, drżała jej ręka.
Dziś zadzwoni do gosposi i agenta. Reszta może zaczekać.
Wróciła na dół, opadła na sofę i zamknęła oczy. Niechętnie przywołała obraz porośniętego winoroślą tarasu i uroczego domu przycupniętego na szczycie wzgórza w prastarej wiosce Ramatuelle. Tuż za domem, daleko w dole skrzyły się granatowe wody Morza Śródziemnego.
Westchnęła, wiedząc, że jeśli ma zacząć żyć od nowa, będzie musiała stawić czoło wspomnieniom, od których tak długo i uparcie uciekała. Poza tym może powinna zapamiętać te cenne chwile i zamknąć je w swym umyśle niczym największe skarby, zamiast je z niego wypierać…
*
Patrzę, jak słońce powoli schodzi za horyzont; jego płomienna złotoczerwona tarcza sprawia, że wody wyglądają jak morze ognia. Na tarasie słychać III Koncert fortepianowy Rachmaninowa; jego apogeum przypada na chwilę, gdy słońce z wdziękiem stacza się do morza.
To moja ulubiona pora dnia, kiedy przyroda wstrzymuje oddech i w milczeniu obserwuje ten codzienny spektakl. Kiedy potężna siła, dzięki której wszystko rośnie i rozkwita, kładzie się do snu.
Jesteśmy tu krócej, niżbyśmy chcieli, co czyni te chwile jeszcze bardziej cennymi. Słońce już zaszło, tak więc mogę zamknąć oczy i słuchać, jak Xavier gra. Grałam ten koncert setki razy. Tym bardziej zaskakują mnie drobne różnice, niuanse, które cechują jego interpretację. Jest mocniejsza, bardziej męska, czyli dokładnie taka, jaka powinna być.
Jestem „po służbie”, co znaczy, że aż do połowy przyszłego tygodnia nie mam żadnych zobowiązań. Niestety Xavier koncertuje jutro w Paryżu, więc to nasza ostatnia wspólna noc. Wiem, że kiedy skończy grać, pojawi się na tarasie z kieliszkiem wina rosé z miejscowej winiarni. Będziemy siedzieć, rozmawiać o wszystkim i o niczym i rozkoszować się rzadkimi chwilami spokoju, kiedy jesteśmy zupełnie sami.
Serce naszego domu, energia, która nas łączy, jest wewnątrz domu. Kiedy kąpałam naszego syna Gabriela i kładłam go do snu, uklękłam przy jego łóżeczku, patrząc, jak zasypia i jak napięcie odpływa z jego twarzy.
– Bonne nuit, mon petit ange – szepnęłam, wychodząc na palcach i delikatnie zamykając drzwi.
Cieszę się, że kolejne dni spędzę razem z nim. Niektóre matki mają ten przywilej, że mogą patrzeć na swoje pociechy dwadzieścia cztery godziny na dobę, być świadkiem każdego uśmiechu i każdej nowej umiejętności nabytej w drodze do dorosłego życia. Zazdroszczę im tego, ponieważ nie mam tego luksusu.
Patrząc na ciemniejące niebo, rozmyślam nad pytaniem, które krąży mi po głowie od dnia, w którym przyszedł na świat. Zastanawiam się, czy powinnam odłożyć karierę na później i poświęcić się wychowywaniu syna. Myśli przerywa pojawienie się Xaviera, który wychodzi na taras z obiecanym kieliszkiem rosé i miseczką świeżych oliwek.
– Brawo – mruczę, kiedy całuje mnie w czubek głowy, i podnoszę rękę, żeby pogłaskać go po policzku.
– Merci, ma petite – odpowiada.
Rozmawiamy po francusku. Jego kiepska znajomość angielskich czasowników wydaje się jeszcze gorsza niż mój francuski akcent.
Poza tym francuski to język miłości.
Siada na krześle obok mnie i kładzie na stole swe długie nogi. Jego włosy – jak zwykle, kiedy kończy grać – są nastroszone, przez co wygląda jak olbrzymi dzieciak. Wyciągam rękę, żeby poskromić sterczące kosmyki. Chwyta ją i całuje.
– Jutro wyjeżdżam. Może w przyszłym roku zrobimy sobie wakacje i spędzimy razem całe lato.
– Bardzo bym chciała – odparłam, zerkając kątem oka na wschodzący księżyc, Królową Nocy, która zastępowała na tronie płomiennego Króla Dnia.
Blada skóra Xaviera w świetle księżyca robi się niemal zupełnie biała. Uwielbiam na niego patrzeć. Jest taki wyjątkowy. Podczas gdy ja jestem istotą dnia – słońca – z moją śniadą cerą i ciemnymi oczami, on jest stworzeniem nocy, dzieckiem księżyca.
Jego drapieżne, orle rysy twarzy odziedziczone po matce Rosjance nie są klasycznie piękne. Ma zbyt długi nos, a oczy – tak niebieskie, że aż zimne – wydają się za blisko osadzone. Pobrużdżone czoło jest wysokie, a gęste włosy przypominają w dotyku