Dom orchidei. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dom orchidei - Lucinda Riley страница 15
– Ja… ja nie wiem. – Julia westchnęła. – Jak się domyślasz, nie czytałam gazet.
– To oczywiste. – Kit wydawał się skrępowany. – Przepraszam, Julio. To musiało być… to musi być straszne.
– Tak. – Szybko zmieniła temat. – W jakiej sprawie chciałeś się ze mną zobaczyć?
Twarz Kita pojaśniała.
– Znalazłem coś, co może zainteresować ciebie i twoją rodzinę.
– Naprawdę?
– Tak. Pamiętasz, jak mówiłem, że remontuję czworaki?
Julia pokiwała głową.
– Okazuje się, że mój nowy dom to stary dom twoich dziadków. Kiedy hydraulicy zrywali podłogi, znaleźli to. – Wskazał paczkę, która wciąż leżała na jego kolanach.
– Co to?
Julia patrzyła, jak Kit rozwija papier i ostrożnie wyjmuje oprawioną w skórę małą książkę.
– To pamiętnik – powiedział, machając znaleziskiem. – Zaczyna się w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku. Przejrzałem go pobieżnie. To wspomnienia jeńca wojennego z więzienia Changi.
Julia zmarszczyła brwi.
– To w Singapurze, prawda?
– Tak – odparł Kit. – Wielu angielskich żołnierzy, którzy walczyli wówczas na Malajach, trafiało do japońskich więzień. Czy twój dziadek był jeńcem wojennym?
– Dziadek Bill opowiadał często o Wschodzie, ale zwykle były to historie o rosnących tam pięknych kwiatach. – Julia się uśmiechnęła. – Nigdy nie wspominał o Changi.
– Nie sądzę, żeby chciał opowiadać o tym dzieciom, ale przypuszczam, że to jego pamiętnik – uznał Kit. – Poza tym mało prawdopodobne, żeby należał do kogoś innego, skoro twój dziadek całe życie mieszkał w tym domu.
– Mogę? – Julia wyciągnęła rękę i wzięła pamiętnik z dłoni Kita. Przewróciła pierwszą kartkę i zauważyła, że skórzana okładka skutecznie chroniła cienki papier. Pismo było staranne i czytelne. Czyjaś wprawna ręka napisała te słowa czarnym atramentem.
– To pismo twojego dziadka? – spytał Kit.
– Prawdę mówiąc, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała jego pismo. Zwykle moja mama zapisywała jego spostrzeżenia na temat orchidei, które hodował w szklarniach – odparła. – Może mój tata rozpozna jego pismo. Albo babcia. Ma ponad osiemdziesiąt lat, ale podobno wciąż jest w doskonałej formie. Zastanawia mnie tylko… jeśli to rzeczywiście jego pamiętnik – rozmyślała na głos – dlaczego go ukrył?
– Z tego, co czytałem o jeńcach wojennych, którzy trafili w ręce Japończyków, wiem, że przechodzili w obozach prawdziwe piekło. Może twój dziadek ukrył pamiętnik, żeby nie martwić babci. Chętnie bym go pożyczył, kiedy twoja rodzina go przeczyta. Relacje z pierwszej ręki są zawsze fascynujące.
– Tak, chyba tak – przyznała Julia. Miała wyrzuty sumienia, że tak niewiele wie o przeszłości dziadka Billa.
Kit wstał.
– Poza tym… chciałem prosić cię o przysługę. – Podszedł do stojącego przy kominku niskiego regału i wyciągnął książkę. – Myślę, że należy do mnie.
Trzymał w dłoni Dziecięcą księgę cudów, którą Julia kupiła za funta na wyprzedaży w Wharton Park.
– Nie może być twoja! Pochodzi z tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego roku.
– Zadziwiające, jak wiele mogą zdziałać operacje plastyczne – odparł z uśmiechem Kit. – Ale poważnie: należała do mojego dziadka. Myślę więc, że to uczciwa wymiana.
– Oczywiście.
– Dzięki. Posłuchaj, Julio. – Nagle wydał się jej zakłopotany. – Jestem głodny jak wilk i zastanawiałem się, czy nie moglibyśmy gdzieś wyskoczyć i… – W tej samej chwili odezwała się komórka. – Przepraszam, muszę odebrać. – Przyłożył telefon do ucha. – Halo? Cześć, Annie… – Słuchał przez chwilę, aż w końcu pokręcił głową. – Nie słyszę cię. Jest tu kiepski zasięg. Co? Niedobrze, nic nie słyszę. Rozłączę się i spotkamy się na miejscu. Dzięki, cześć.
– Przepraszam, Julio, muszę iść. – Wstał i ruszył w kierunku drzwi. Nagle zatrzymał się i spojrzał na nią. – Daj mi znać, co z pamiętnikiem, dobrze?
– Jasne i dziękuję, że specjalnie przyjechałeś, żeby go przywieźć.
– Żaden kłopot. A tak przy okazji, sprawdziłem szklarnie. Wciąż tam stoją, choć patrząc na ogród, Bóg jeden wie, w jakim są stanie. Zresztą sama zobacz. Wpadnij do Wharton Park, zanim majątek trafi w ręce nowego właściciela. Do widzenia, Julio. – Uśmiechnął się i zamknął drzwi.
5
Późne popołudnie zastało Julię w najbardziej zaskakującym miejscu – supermarkecie w pobliskim miasteczku Holt. Po wyjściu Kita przez jakiś czas snuła się po domu, próbując odpocząć. W końcu uznała, że jest głodna. Nie to, żeby miała ochotę wrzucić coś na ząb; po raz pierwszy od tygodni czuła, że umiera z głodu. Świeże powietrze i długi poranny spacer najwyraźniej zrobiły swoje, bo siedząc na parkingu, zjadła paczkę kanapek, dwa krokiety z mięsem i czekoladowy batonik. Przedtem miała bardzo zdrowe podejście do jedzenia. Wysoki metabolizm i intensywny tryb życia sprawiały, że traktowała jedzenie jak paliwo. Jadła, co chciała, i w ogóle nie tyła. Nie miała w domu wagi, ale sądząc po tym, jak wisiały na niej stare dżinsy, potrzebowała znacznie więcej kanapek, by odzyskać utracone kilogramy.
Rzuciwszy opakowanie na siedzenie pasażera, ruszyła w drogę powrotną do domu. Kiedy jednak dotarła do skrzyżowania na przedmieściach Holt, zatrzymała samochód. Teraz, kiedy zawieruszyła w pamięci wspomnienia o tym, co dokładnie robiła przez ostatnich siedem miesięcy, powrót do zimnej, ciemnej małej chaty wydawał się niezbyt zachęcający. Skręciła więc w prawo, kierując się w stronę przytulnego domu Alicii.
*
– Julia, co za wspaniała niespodzianka! – Twarz Alicii pojaśniała, gdy siostra weszła przez kuchenne drzwi. – Dzieciaki, zobaczcie, kto przyjechał! Ciocia Julia!
– Pomyślałam, że… wpadnę. – Nie wiedzieć czemu, nagle poczuła się nieswojo.
Alicia stała przy kuchence, nakładając kolację dla dzieci, które sprzeczając się, siedziały przy stole.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Chcesz trochę? To duszona fasola. – Zanurzyła palec w jednym z talerzy i podniosła go do ust. – Jest lepsza, niż może się wydawać.