Dom orchidei. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dom orchidei - Lucinda Riley страница 14
Chłodny wiatr kąsał jej twarz, postawiła więc kołnierz, by ochronić się przed zimnem. Szła przed siebie, rozkoszując się tym, że jest zupełnie sama na zalanym z obu stron wodą wąskim pasie ziemi – jak gdyby znalazła drogę ucieczki od świata.
W końcu zatrzymała się, odwróciła i zeszła z cypla w kierunku wody, która falowała niespokojnie zaledwie kilka kroków od jej stóp. W tym miejscu była głęboka. Wystarczająco głęboka i zimna, by można się było w niej utopić; zwłaszcza że silne podwodne prądy z łatwością porwałyby ją z daleka od brzegu. Rozejrzała się na boki, jak gdyby chciała mieć pewność, że dookoła nie ma żywej duszy.
Gdyby rzuciła się do wody, nikt nie przyszedłby jej z pomocą…
…i w końcu przestałaby cierpieć.
W najgorszym wypadku zasnęłaby na wieki. W najlepszym – znowu byliby razem.
Julia niepewnie zamachała stopą nad krawędzią wody.
Mogła to zrobić teraz…
Teraz…
Co ją powstrzymywało?
Spojrzała w dół na szare wody, ponaglając i zachęcając się do skoku, ale…
Nie mogła tego zrobić.
Zerknęła bezsilnie na białe zimowe słońce, odrzuciła do tyłu głowę i wydała z siebie niemal zwierzęcy wrzask.
DLAAACZEEEGOOO!!!?
Osunęła się na kolana pośród topniejącego śniegu i wyjąc z rozpaczy, zaczęła okładać gołymi pięściami zmarzniętą ziemię.
– Dlaczego oni?! Dlaczego oni?! – powtarzała raz za razem, aż w końcu zmęczona, uspokoiła się i zaczęła szlochać.
Leżała na ziemi z rozrzuconymi rękami, a jej łzy mieszały się z wilgocią traw. Łzy, które powstrzymywała przez siedem długich miesięcy, wartkimi strumieniami toczyły się po jej policzkach.
W końcu nie miała już siły płakać i leżała na ziemi: nieruchoma, cicha i pusta. Chwilę później uklękła jak do modlitwy i przemówiła do nich.
– Muszę… żyć! Nie wiem jak, ale muszę żyć bez was… – zakwiliła. Rozłożyła ręce i wyciągnęła je do nieba. – Pomóżcie mi, proszę, pomóżcie mi… – Przygarbiła się, ukryła twarz w dłoniach i oparła je na kolanach.
Jedyne, co słyszała, to rytmiczny plusk otaczającej ją wody. Skupiła się na nim i odkryła, że uspokaja ją. Czuła na plecach wątłe ciepło zimowego słońca i powoli ogarniał ją wewnętrzny spokój.
Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, zanim w końcu dźwignęła się z ziemi. Przemoczona, z nogami jak z waty i dłońmi skostniałymi z zimna powlokła się z powrotem do domu.
Dotarła do chaty, drżąc z wysiłku, wciąż zamroczona nagłym uwolnieniem emocji. Naciskała klamkę, by otworzyć drzwi, kiedy usłyszała, jak ktoś woła ją po imieniu.
– Julia!
Spojrzała w dół i zobaczyła Kita Crawforda, który wąską dróżką piął się w górę zbocza.
– Cześć – rzucił, stając obok niej. – Wpadłem się z tobą zobaczyć, ale nie było cię w domu. W skrzynce na listy zostawiłem wiadomość.
– Och! – rzuciła zdezorientowana i nieprzygotowana na rozmowę z żywym człowiekiem.
Kit popatrzył na nią uważnie.
– Jesteś przemoczona. Na Boga, coś ty robiła? – Spojrzał w niebo, jakby spodziewał się, że znajdzie tam odpowiedź. – Przecież nie padało, prawda?
– Nie. – Julia otworzyła drzwi, depcząc złożony starannie kawałek papieru, który Kit wrzucił przez otwór na listy. Natychmiast pochyliła się, by go podnieść.
– Zostawiłem swój numer telefonu. Ale skoro przyszłaś, może porozmawiamy?
Julia nie wydawała się zachwycona tym pomysłem. I nie starała się tego ukryć. Jakby tego było mało, zaczynała szczękać zębami.
– Chyba muszę wziąć kąpiel – odparła z nadzieją, że to wystarczy, by go zniechęcić.
Tymczasem Kit zdawał się nie rozumieć aluzji i wszedł za nią do domu.
– Tak, twoje cenne palce są dosłownie niebieskie. Nie możemy przecież pozwolić, by najwybitniejsza brytyjska pianistka młodego pokolenia nabawiła się odmrożeń. – Zamknął za sobą drzwi i zadygotał. – A niech mnie, ale tu zimno. Posłuchaj, idź na górę i weź ciepłą kąpiel, a ja napalę w kominku i zaparzę kawę.
Julia odwróciła się i spojrzała na niego.
– To może trochę potrwać. Muszę się dobrze wymoczyć.
– Nie spieszy mi się – odparł uprzejmie. – No idź już.
*
Julia leżała w kąpieli, próbując rozgrzać zarówno skostniałe stopy, jak i myśli, i zastanawiając się nad wizytą Kita. Nie była przyzwyczajona do tego, że niespodziewani goście tak po prostu pojawiali się na progu jej domu, i nie była pewna, czy jej się to podoba.
A jednak… rozmyślając nad brzegiem morza, zrozumiała, że nie może dłużej tkwić w tym samym miejscu i że musi postąpić tak, jak wszyscy jej radzili. Musi żyć dalej.
Nie potrafiła umrzeć.
Wybrała życie.
Włożyła dżinsy, stary wełniany sweter i zeszła na dół. Kit siedział na sofie; na jego kolanach leżała niewielka paczuszka. Płonący w kominku ogień trzaskał radośnie, przypominając jej, że bez względu na to, jak bardzo się starała, nie potrafiła tak rozpalić.
– Jak właściwie mnie znalazłeś? – spytała, stając przy kominku.
– Dzięki Belli, mojej siostrze – wyjaśnił Kit. – Ona zna wszystkich. To znaczy, stara się znać wszystkich w okolicy, a jeśli kogoś nie zna, to zna kogoś, kto na pewno go zna. W tym konkretnym przypadku tym kimś jest twoja siostra Alicia. Dzwoniłem do ciebie, ale chyba w ogóle nie włączasz komórki.
Julia pomyślała zawstydzona o siedmiu wiadomościach, których nie odsłuchała, kiedy ostatni raz ładowała komórkę.
– Mamy tu kiepski zasięg.
– Nie szkodzi. Po pierwsze, chciałem cię przeprosić za tamten dzień.
– To znaczy?
Kit