Dom orchidei. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dom orchidei - Lucinda Riley страница 12
– Jak my wszyscy, tato – rzuciła rozpaczliwie Alicia.
– Najpierw śmierć waszej mamy, kiedy Julia miała jedenaście lat, a teraz… – George bezsilnie wzruszył ramionami. – To takie niesprawiedliwe.
– To straszne – przyznała. – Ciężko cokolwiek zrobić czy powiedzieć. Wiesz, jak bardzo Julia przeżyła śmierć mamy. Zupełnie jakby straciła trzy osoby, które były dla niej całym światem.
– Mówiła coś o powrocie na południe Francji? – spytał George. – Myślę, że powinna wrócić do domu, zamiast całymi dniami siedzieć w tej przygnębiającej chacie.
– Nie. Może nie czuje się na siłach, żeby stawić czoło wspomnieniom. Sama bym oszalała, gdyby ten dom zrobił się nagle… – Alicia zagryzła wargi – pusty.
– Czy ty masz dziewczynę, dziadku? – Nastroje poprawiły się, gdy ośmioletnia Kate usiadła George’owi na kolanach.
– Nie, skarbie – zachichotał George. – Nie widziałem świata poza twoją babcią.
– Ja mogłabym być twoją dziewczyną, gdybyś tylko chciał – zaproponowała ochoczo. – Musisz się czuć samotny, zupełnie sam w tym wielkim domu w Norwich.
Alicia się skrzywiła. Kate miała w zwyczaju mówić to, o czym wszyscy inni tylko myśleli.
– Nie jestem samotny, kochanie. – George pieszczotliwie zmierzwił włosy dziewczynki. – Mam Seeda, mojego pieska, i wszystkie rośliny, które dotrzymują mi towarzystwa. – Mówiąc to, uściskał wnuczkę. – Ale obiecuję, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebował dziewczyny, zadzwonię do ciebie.
Alicia zobaczyła zajeżdżający pod dom samochód Julii.
– Przyjechała, tato. Wyjdę do niej i zobaczę, jak się czuje.
– Dobrze, córeczko – zgodził się George, wyczuwając niepokój Alicii.
Alicia podeszła do drzwi i stanęła na progu. Czekając, aż Julia wysiądzie z samochodu, pomyślała, że choć od śmierci matki minęło ponad dwadzieścia lat, George nigdy nie zrobił tego, co większość mężczyzn, i nie szukał żadnego zastępstwa. Alicia pamiętała rozwódki, które – niczym sępy – krążyły wokół wciąż młodego i przystojnego George’a, jednak ojciec nigdy nie okazał żadnej z nich nawet odrobiny zainteresowania.
Niewykluczone, że od czasu do czasu w jego życiu pojawiała się jakaś kobieta. Jeśli tak było, Alicia nie miała wątpliwości, że chodziło wyłącznie o seks. Wątpiła, by od śmierci mamy ojciec zawracał sobie głowę sferą uczuciową. Najwyraźniej pogodził się z tym, że nikt nie jest w stanie zastąpić jego bratniej duszy, przyjaciółki i partnerki, z którą łączyło go zamiłowanie do roślin: jej matki Jasmine.
Być może ta pasja pozwalała mu zapełnić pustkę.
Jeśli rzeczywiście tak było, czy to samo nie powinno dotyczyć Julii?
Julia wysiadła z samochodu – miała na sobie o wiele za duży rozpinany sweter – i ruszyła ścieżką w stronę domu.
– Cześć, kochanie. Tata już jest.
– Wiem. Przepraszam za spóźnienie. Straciłam rachubę czasu – odparła przepraszająco.
– Już dobrze, wejdź. – Alicia spojrzała na prostokątną paczkę w ręku Julii. – Zdążyłaś oprawić obrazki?
– Tak.
– Julia! – zawołał ciepło Max i podszedł do niej. – Cudownie cię widzieć. – Uśmiechnął się i otoczył ramieniem przeraźliwie chude ramiona szwagierki. – Pozwól, że się tym zajmę – rzucił, wskazując prezent.
– Dzięki.
– Cześć, tato. Wszystkiego najlepszego. – Mówiąc to, pochyliła się, żeby go pocałować.
– Dziękuję, że przyszłaś, kochanie. – George uścisnął jej rękę.
– Skoro jesteśmy w komplecie, może otworzymy prezenty – zaproponowała Alicia.
– Mogę pomóc dziadkowi? – spytał dobiegający spod niskiego stolika piskliwy głosik.
– Myślę, że dziadek da sobie radę sam. – Max upomniał najmłodszego syna, podnosząc donicę i podając ją George’owi. – To od Howardów. Wygląda mi na ogromny kufel – zachichotał, wskazując na dwa wybrzuszenia, pod którymi znajdowały się uchwyty.
George zaczął zdejmować papier. Pomagała mu para małych rączek, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyłoniły się spod stolika.
– To bardzo duża doniczka, dziadku – oznajmił Fred, kiedy ostatnie kawałki papieru opadły na podłogę. – Podoba ci się?
George się uśmiechnął.
– Jest piękna. Dziękuję tobie, Alicii i dzieciakom. – Chwilę później spojrzał na córkę. – Mówiłaś, że kupiłaś ją w Wharton Park?
– Tak. – Alicia zerknęła na Julię. – Zamierzasz dać tacie swój prezent?
– Oczywiście. – Julia wskazała paczuszkę, którą położyła na stoliku do kawy. – Nie otworzysz?
Wyczekująco patrzyła, jak George rozrywa papier. Ramiarz, do którego zaniosła obrazki, wykonał kawał dobrej roboty. Użył płowego passe-partout i doradził Julii, by wybrała proste drewniane czarne ramki.
– No, no, no… – rzucił w zamyśleniu, oglądając kolejne obrazki. – One też pochodzą z Wharton Park? – spytał w końcu.
– Tak.
Przez chwilę siedział w milczeniu, jak gdyby próbował rozgryźć coś, co nie dawało mu spokoju. Oczy wszystkich skierowane były na niego.
– Nie podobają ci się? – Alicia jako pierwsza postanowiła przerwać milczenie.
George podniósł wzrok, jednak nie spojrzał na nią, tylko na Julię.
– Julio, ja… Są piękne. Tym bardziej że… – Uśmiechnął się i ukradkiem otarł łzę. – Jestem pewien, że zostały namalowane przez waszą mamę.
*
Lunch upłynął na rozmowach o tym, w jaki sposób obrazki Jasmine znalazły się na wyprzedaży w Wharton Park.
– Jesteś pewien, że mama je namalowała? – spytała Alicia.
– Kochanie – rzucił George, wkładając do ust kawałek wyśmienitej pieczeni wołowej, którą przygotowała jego starsza córka – jestem o tym przekonany. Kiedy pierwszy raz ujrzałem waszą mamę, siedziała skulona w kącie