Konferencja ptaków. Ransom Riggs

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Konferencja ptaków - Ransom Riggs страница 3

Konferencja ptaków - Ransom Riggs Osobliwy dom pani Peregrine

Скачать книгу

Jego kabura zwisała na wysokości naszych oczu. Spojrzałem w górę, nie ruszając głową. Facet był mocno zbudowany i miał na sobie ciemny garnitur.

      – Leo nas zamorduje, jak jej nie znajdziemy – wymamrotał Bowers.

      – Przyniesiemy mu martwego upiora – zauważył drugi. – To już coś.

      Zamarłem ze zdumienia i nadstawiłem uszu. Martwy upiór?

      – Był martwy, kiedy go znaleźliśmy – burknął Bowers.

      – Ale Leo nie musi o tym wiedzieć – roześmiał się pierwszy.

      – Szkoda, że sam go nie załatwiłem – westchnął Bowers.

      Dotarł do końca ślepego zaułka z naszej prawej strony i ponownie odwrócił się w naszą stronę. Światło latarki przesunęło się po nas i zatrzymało na akwarium przy mojej głowie.

      – Pokop se jego trupa, lepiej się poczujesz – zaproponował trzeci.

      – Raczej nie. Ale chętnie skopałbym dziewuchę – warknął Bowers. – I nie tylko. – Ruszył w kierunku pozostałych. – Widzieliście, jak pomagała upiorowi?

      – To tylko dzikuska – zauważył pierwszy. – Jeszcze nie wie, co i jak.

      – Dzikuska, no właśnie! – przytaknął drugi. – Dalej nie kumam, po co marnujemy na nią tyle czasu. Tylko żeby dodać jeszcze jednego osobliwca do naszego klanu?

      – A dlatego, że Leo nie wybacza i nie zapomina – wyjaśnił pierwszy.

      Poczułem, że Noor drgnęła, a potem odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić.

      – Zostawcie mnie z nią sam na sam – wycedził Bowers. – Pokażę wam, jaka jest wyjątkowa.

      Doszedł do naszej kryjówki, po czym powoli obrócił się dookoła, oświetlając ściany i podłogę. Nie spuszczałem wzroku z jego kabury. Snop światła z latarki przesunął się po akwarium z lewej strony i spoczął na nas, parę centymetrów od naszych nosów. Nie zdołał przeniknąć ciemności Noor.

      Wstrzymałem oddech, modląc się, żebyśmy byli dobrze ukryci i żeby nie wystawał nam nawet włos. Bowers miał kwaśną minę, jakby próbował coś zrozumieć.

      – Bowers! – krzyknął ktoś z głębi alejki.

      Odwrócił się, ale snop światła nadal padał na ciemność.

      – Spotkamy się na zewnątrz, kiedy skończysz. Po Fungu przeczeszemy wszystko w promieniu trzech ulic.

      – Wybierz ze dwa tłuste kraby – dodał inny głos. – Przyniesiemy kolację. Może dzięki temu Leo będzie w lepszym humorze.

      Snop światła ponownie padł na akwarium.

      – Nie wiem, jak ludzie mogą to jeść – wymamrotał Bowers pod nosem. – Morskie pająki.

      Reszta wyszła i zostaliśmy sami z bandziorem. Stał półtora metra od nas, krzywiąc się do zbiornika z wodą. W końcu ściągnął marynarkę i podwinął rękawy koszuli. Teraz pozostało nam tylko czekać. Już za kilka minut...

      Rozdygotana Noor ścisnęła moje ramię.

      Najpierw myślałem, że nie daje sobie rady przez stres, ale kiedy trzy razy z rzędu szybko wciągnęła powietrze do ust, uświadomiłem sobie, że próbowała nie kichnąć.

      – Błagam – wyszeptałem bezgłośnie, choć wiedziałem, że i tak mnie nie widzi. – Nie rób tego.

      Typek sięgnął ostrożnie do najbliższego akwarium i mięsistą łapą próbował wymacać kraba, jednocześnie powstrzymując odruchy wymiotne.

      Noor zamarła. Słyszałem, jak zgrzyta zębami, żeby nie kichnąć.

      Bowers nagle zaskowytał i wyrwał rękę z wody. Klnąc, wymachiwał nią bez opamiętania w powietrzu, a z jego palca zwisał pokaźny niebieski krab.

      W tym momencie Noor wstała.

      – Ej – odezwała się. – Dupku?

      Opryszek odwrócił się w naszym kierunku. Zanim jednak zdążył wypowiedzieć choćby słowo, Noor kichnęła.

      To była wstrząsająca eksplozja. Całe światło, które wcześniej połknęła Noor, rozbryzgało się na podłodze, przeciwległej ścianie i twarzy Bowersa. Otoczyła go promieniująca zielenią mgiełka, tworząc jaskrawą kulę. Nie była na tyle jasna, żeby go skrzywdzić, a już na pewno nie mogła go poparzyć. Zamarł na chwilę ze zdumienia, jego usta zaś utworzyły idealne jajowate O.

      Niewielka czarna pustka, która nas otaczała, błyskawicznie zniknęła. Bowers krzyknął i na moment wszyscy zamarliśmy, jakby pod wpływem zaklęcia – ja kucałem na podłodze, Noor stała przy mnie, zasłaniając dłonią nos i usta, a Bowers wyciągał przed siebie rękę, z której nadal dyndał ruchliwy krab. W następnej chwili zerwałem się na równe nogi i czar prysnął. Bandzior się przesunął, żeby zablokować nam drogę, a wolną ręką sięgnął po broń.

      Rzuciłem się na niego, zanim zdołał jej użyć, i powaliłem go na plecy. Zaczęliśmy się szarpać o pistolet. Nagle oberwałem łokciem w czoło. Przeszył mnie ostry ból. Noor podeszła z tyłu i uderzyła Bowersa w rękę metalowym prętem, który walał się w pobliżu, ale facet ledwo to zauważył. Oparł obie dłonie na mojej piersi i odepchnął mnie na bok.

      Podbiegłem do Noor, żeby ją od niego zabrać, jednak kiedy się tam znalazłem, Bowers dwukrotnie wystrzelił. Niesamowity huk zabrzmiał jak grom. Pierwsza kula odbiła się rykoszetem od ściany, druga roztrzaskała akwarium obok Bowersa. W jednej chwili było całe, a w następnej rozpadło się na okruchy. Podłoga zapełniła się krabami, wodą i rozbitym szkłem. Ułamek sekundy później stające wyżej zbiorniki przechyliły się i runęły. Akwarium na samej górze eksplodowało w wyniku uderzenia o kolumnę zbiorników naprzeciwko, a pozostałe się porozbijały, spadając na Bowersa. Każde z nich musiało mieścić setki litrów wody, które teraz wylały się na ziemię. Wystarczyły trzy sekundy, żeby Bowers padł, przygnieciony i podtopiony. Tymczasem reakcja łańcuchowa posłała na ziemię niemal wszystkie akwaria w alejce, powodując ogłuszający wybuch szkła. Uwolnione skorupiaki płynęły wraz z wysoką falą cuchnącej i tak rwącej wody, że zwaliła nas z nóg.

      Krztusiliśmy się i dławiliśmy obrzydliwą cieczą. Wzdrygnąłem się, spojrzawszy na Bowersa. Jego poorana odłamkami twarz świeciła na zielono. Był martwy, choć podrygiwał od drobiących po nim krabów. Odwróciłem się szybko i brnąłem przez pobojowisko w kierunku Noor, którą zmyło w głąb alejki.

      – Nic ci nie jest? – zapytałem, pomagając jej wstać i szukając ran na jej ciele.

      Przyjrzała się sobie w słabym świetle.

      – Ręce i nogi mam na swoim miejscu. A ty?

      – Też – odparłem. – Lepiej chodźmy. Reszta tych gości wkrótce wróci.

      –

Скачать книгу