Gniew Tiamat. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gniew Tiamat - James S.a. Corey страница 7

Gniew Tiamat - James S.a. Corey

Скачать книгу

jęczące i klikające przy każdym ruchu. W rękach trzymali miotacze ognia. Tak na wszelki wypadek.

      – Wkrótce użyjemy katalizatora. Chcę go sprawdzić – powiedziała Elvi w przestrzeń między strażnikami.

      Choć sama miała stopień wojskowy, wciąż często nie potrafiła dojść do tego, kto był najwyższym stopniem oficerem w danym pomieszczeniu. Brakowało jej kursu wprowadzającego na szkoleniu podstawowym i dziesięcioleci praktyki, która dla Lakończyków była czymś oczywistym.

      – Oczywiście, majorze – odpowiedziała ta po lewej. Wyglądała zbyt młodo, żeby być starszym oficerem, ale w przypadku Lakończyków było to częste. Większość z nich wyglądała za młodo na swoje stopnie. – Będzie pani potrzebować eskorty?

      – Nie – odpowiedziała Elvi. „Nie, zawsze robię to sama”.

      Młoda marine zrobiła coś na przedramieniu swojego pancerza i rozsunęły się drzwi za jej plecami.

      – Proszę nam dać znać, gdy będzie pani gotowa do wyjścia.

      Pokój katalizatora był sześcianem o boku czterech metrów. Nie miał łóżka, umywalki ani ubikacji, tylko twardy metal i zakratowane odpływy. Raz dziennie pokój przemywano rozpuszczalnikiem, który następnie odpompowywano do spalenia. Lakończycy mieli obsesję na punkcie procedur zakażenia wszędzie, gdzie w grę wchodziła protomolekuła.

      Węzeł, to, katalizator – kiedyś był kobietą po pięćdziesiątce. Jej nazwisko ani powód wybrania do zakażenia protomolekułą nie zostały zamieszczone w żadnej dokumentacji, do której Elvi miała dostęp, ale nie służyła w ich armii długo, gdy dowiedziała się o Stodole. Miejscu, gdzie wysyłano skazanych więźniów w celu świadomego zakażenia, żeby imperium dysponowało nieograniczonym źródłem protomolekuły do wykorzystania.

      Choć katalizator był szczególny. Dzięki efektom pracy Cortázara lub przypadkowej kombinacji czynników genetycznych kobieta była tylko nosicielką. Wykazywała wczesne objawy zakażenia – zmiany skórne i struktury szkieletu – ale w ciągu miesięcy, od kiedy została sprowadzona na pokład Jastrzębia, te zmiany w ogóle nie postępowały. I nigdy nie weszła w fazę, którą wszyscy nazywali „rzygającym zombie”, w której zakażeni wymiotowali materiałem biologicznym, próbując roznieść zakażenie.

      Elvi wiedziała, że jest doskonale bezpieczna, przebywając w jednym pokoju z katalizatorem, ale i tak za każdym razem, gdy tam wchodziła, przebiegał ją dreszcz.

      Zakażona kobieta popatrzyła na nią, miałą puste spojrzenie i poruszała wargami w bezdźwięcznym szepcie. Pachniała głównie rozpuszczalnikiem, którym myto ją codziennie, ale pod nim kryło się coś jeszcze. Trupi odór rozkładającego się ciała.

      Poświęcanie zwierząt było normalne. Szczury, gołębie, świnie. Psy. Szympansy. Biologia zawsze miała problem poznawczy z dowodzeniem, że ludzie są tylko jeszcze jednym zwierzęciem, twierdząc równocześnie, że różnią się moralnie. Zabicie szympansa w imię nauki było w porządku, ale nie dotyczyło to ludzi.

      Z wyjątkiem sytuacji, gdy jednak tak było.

      Może katalizator się na to zgodził. Może alternatywą do tego była jakaś inna, gorsza forma śmierci. Czymkolwiek miałaby być.

      – Przepraszam – powiedziała do niej Elvi, jak zawsze, gdy wchodziła do komory katalizatora. – Bardzo przepraszam, nie wiedziałam, że robią coś takiego. Nigdy bym się na to nie zgodziła.

      Głowa kobiety zachwiała się na szyi, pochylając się, niczym w udawanej zgodzie.

      – Nie zapomnę, że zrobili ci coś takiego. I jeśli kiedyś zdołam to naprawić, uczynię to.

      Kobieta zaparła się dłońmi o podłogę, jakby chciała wstać, ale nie miała w rękach dość siły i dłonie tylko przesunęły się bezradnie. To tylko odruchy. Przynajmniej tak sobie powtarzała. Instynkt. Kobieta nie miała już mózgu, a przynajmniej został zmieniony w coś, co nie spełniało żadnej rozsądnej definicji mózgu. Tej skóry nie wypełniał już nikt żywy. Już nie.

      Choć kiedyś tak było.

      Elvi wytarła oczy. Wszechświat był zawsze dziwniejszy, niż można się było spodziewać. Czasem był pełen cudów, czasem pełen koszmarów.

      – Nie zapomnę.

      Rozdział drugi

      Naomi

      Naomi tęskniła za Rosynantem, ale z drugiej strony w tych czasach tęskniła za mnóstwem rzeczy.

      Jej stary statek i dom wciąż stał zaparkowany na Freehold. Zanim odlecieli, razem z Aleksem na skraju wysuniętego najbardziej na południe kontynentu planety znaleźli system jaskiń z wejściem dostatecznie dużym, by wprowadzić do nich statek. Ustawili go w suchym tunelu i spędzili tydzień, rozciągając foliowe osłony i uszczelnienia, które miały powstrzymać miejscową florę i faunę przed wchodzeniem do środka. Jeśli tylko wrócą do Rosa, będzie tam, czekając w gotowości. Jeśli nie wrócą, będzie tam stał przez stulecia, wciąż czekając.

      Czasami, na skraju snu, pozwalała sobie na spacer po nim. Wciąż pamiętała każdy centymetr statku, od szczytu kokpitu do krzywizny dyszy silnika. Wiedziała, jak przez niego przejść w ciągu albo w nieważkości. Słyszała o starożytnych uczonych na Ziemi, budujących w ten sposób pałace pamięci. Wyobraź sobie Aleksa w kokpicie, trzymającego klepsydrę do pomiaru czasu. Potem w dół, na mostek, gdzie Amos i Clarissa rzucali sobie w tę i z powrotem kulę do golgo z namalowanym na boku numerem 2, dla prędkości początkowej i końcowej podzielonej przez dwa. Potem w dół, do kabiny jej i Jima. Sam Jim. Jim oznaczający przemieszczenie. Proste równanie kinematyczne, w którym trzy wartości pozostawały bez zmian, łatwe do zapamiętania, bo głęboko odcisnęły się jej na sercu.

      To właśnie było jednym z powodów, dla których zgodziła się na plan gry w trzy kubki, gdy skontaktował się z nią Saba w imieniu podziemia. Wspomnienia były jak duchy i jak długo Jima i Amosa nie było, Ros zawsze pozostanie trochę nawiedzony.

      I nie chodziło tylko o Jima, choć on był pierwszy. Naomi straciła też Clarissę, która umarłaby od powolnego zatrucia toksynami z jej implantów, gdyby nie zdecydowała się na gwałtowną śmierć. Amos przyjął od podziemia misję obarczoną wysokim ryzykiem, prowadzoną w głębi terenu wroga, i zamilkł, nie zgłaszając się na kolejne okna odbioru, aż wszyscy przestali się spodziewać, że jeszcze kiedyś się odezwie. Nawet Bobbie, choć zdrowa i w dobrym stanie, ale teraz już na fotelu kapitańskim własnego statku. Straciła ich wszystkich, choć Jim był najgorszy.

      Z drugiej strony wcale nie tęskniła za Freehold. Doświadczenie życia pod bezkresnym i pustym niebem miało przez chwilę pewien urok, ale niepokój utrzymywał się znacznie dłużej niż fascynacja. Jeśli miała prowadzić życie wyjętej spod prawa uciekinierki, mogła to przynajmniej robić gdzieś, gdzie powietrze trzymało na miejscu coś widocznego. Jej nowa przestrzeń życiowa – choć prosta i kiepska – oferowała przynajmniej tyle.

      Z zewnątrz jej chatka wyglądała jak standardowy kontener transportowy do przewożenia planetarnego reaktora fuzyjnego niskiej mocy. Typu stosowanego przez kolonistów na nowych planetach – dokładnie było ich tysiąc trzysta – do zasilania małego miasta lub średniej wielkości instalacji

Скачать книгу