Gniew Tiamat. James S.a. Corey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gniew Tiamat - James S.a. Corey страница 8
Natomiast torped używała do rozmowy ze światem zewnętrznym.
Ale nie dzisiaj. Dziś spotka się z żywymi ludźmi. Będzie oddychać tym samym powietrzem, dotykać ich skóry. Słyszeć ich głos bez pośrednictwa elektroniki. Nie była pewna, czy odczuwała z tego powodu podniecenie, czy dziwne uczucie w żołądku wynikało z niepokoju. Czasami trudno było je od siebie odróżnić.
– Pozwolenie na otwarcie? – powiedziała, a monitor pryczy przeciążeniowej zawahał się, wysłał wiadomość i po kilku oddechach wyświetlił odpowiedź: POTWIERDZAM. WYLOT O 18:45 STANDARDOWEGO. NIE SPÓŹNIJ SIĘ.
Naomi odpięła się od pryczy i odepchnęła do wewnętrznych drzwi kontenera, po drodze zakładając hełm skafandra. Gdy skafander wyświetlił zielone kontrolki wszystkich uszczelek, sprawdziła je i tak jeszcze raz, a potem odpompowała powietrze z kontenera do awaryjnego recyklera, sprowadzając wnętrze swojego mieszkania prawie do próżni. Gdy ciśnienie osiągnęło granicę wydajności urządzenia i przestało spadać, otworzyła drzwi kontenera i wyciągnęła się na zewnątrz, w olbrzymią przestrzeń ładowni.
Verity Close był przerobionym lodowcowcem latającym jako transportowiec dalekiego zasięgu wożący zaopatrzenie dla kolonii. Jego ładownia była równie bezkresna jak niebo Freehold, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Mógłby się tu zmieścić Rosynant w towarzystwie jedenastu identycznych jednostek, bez potrzeby dotykania się burtami. Zamiast tego w ładowni zamocowano tysiące kontenerów takich jak ten Naomi, gotowych do transportu z Sol do dowolnych nowych stacji i miast budowanych przez ludzkość, by oswoić nowe dzicze planet nieznających kodu genetycznego ani drzewa życia ludzkości. Większość kontenerów zawierała to, co zapisano w manifeście – glebę, przemysłowe inkubatory drożdży, biblioteki bakteryjne.
Ale były i takie jak jej, kryjące coś innego.
Gra w trzy kubki.
Nie wiedziała, czy autorem pomysłu był Saba, czy też jego żona, figurantka na stanowisku prezes Związku Transportowego, znalazła jakiś potajemny sposób na skontaktowanie się z nim. Ponieważ stacja Medyna i powolna strefa znajdowały się pod ścisłą kontrolą Lakonii, największą przeszkodą stojącą przed ruchem oporu było przewożenie statków i personelu między układami gwiezdnymi. Nawet coś tak małego jak Ros nie mogło liczyć na przelecenie obok Medyny i pozostanie niezauważonym. Kontrola ruchu w sieci wrót była zbyt ważna, by kiedykolwiek dopuścić do czegoś takiego.
Jednakże dopóki Związek Transportowy wciąż sam dysponował swoimi jednostkami, można było fałszować zapisy. Kontenery towarowe takie jak jej można było przenosić między statkami, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając powiązanie jej łączności – albo łączności Saby lub Wilhelma Walkera czy dowolnego z innych przywódców podziemia – z jakimkolwiek pojedynczym statkiem.
Lub, jeśli nagroda uzasadniała podejmowane ryzyko, można było przemycić coś większego. Coś groźnego, jak przechwycony okręt Zwiastun burzy, i przewieźć go potajemnie do układu Sol. A wraz z nim Bobbie Draper i Aleksa Kamala, których nie widziała już od ponad roku. I którzy w tej chwili czekali na spotkanie z nią.
Odbiła się i poleciała wzdłuż rzędu kontenerów, sunąc tuż przy nich z precyzją zyskaną dzięki doświadczeniu całego życia. Na rogach kontenerów mrugały światła prowadzące, wyznaczając wiecznie zmieniający się labirynt dostępu i kontroli, prowadząc ją do włazu załogowego. Faktyczna przestrzeń załogowa była pewnie mniejsza niż na Rosynancie, a jej tajny kontener towarowy był równie przestronny jak kabiny załogi.
Nie znała załogi statku, który woził ją przez ostatnie kilka miesięcy. Większość z nich nawet nie wiedziała o jej obecności. Saba tak to urządził. Im mniej ludzi wiedziało, tym mniej mogli powiedzieć. Stary termin Pasiarzy na to brzmiał guerraregle. Zasady wojenne. Tak żyła jako dziewczyna, w dawnych złych czasach, tak żyła i teraz.
Znalazła śluzę prowadzącą do wnętrza statku i przez nią przeszła. Jej kontakt na nią czekał. Była młodą kobietą, nie więcej niż dwudziestoletnią, z jasną skórą i szeroko rozstawionymi ciemnymi oczami. Ogolona głowa zapewne miała jej nadać twardy wygląd, ale Naomi skojarzyła się tylko z meszkiem niemowlęcia. Wcale nie musiała mieć na imię Blanca, ale takie właśnie znała Naomi.
– Jest pani kryta przez dwadzieścia minut – powiedziała Blanca. Miała dobry głos, melodyjny i czysty. I marsjański akcent, który Naomi przypominał Aleksa. – Potem schodzę ze zmiany. Mogę się tu jeszcze pokręcić, ale nie zdołam zatrzymać przyjścia następnego gościa.
– To w zupełności wystarczy – odpowiedziała Naomi. – Muszę się tylko dostać do pierścienia mieszkalnego.
– Żaden problem. Będziemy przenosić pani kontener na Mosley, stanowisko szesnaście-dziesięć. Zajmie to kilka godzin, ale zlecenie wykonania transferu zostało już zatwierdzone.
Przerzucenie fasolki pod inny kubek. Do czasu, gdy Naomi będzie gotowa do wysłania następnego zestawu rozkazów i analiz, Verity Close przeleci już przez wrota Sol i uda się w stronę jakiegoś innego układu, a Naomi znajdzie się z powrotem w swojej małej norce, śpiąc na tej samej pryczy, choć podróżując innym statkiem. Blanca prawdopodobnie zostanie zastąpiona przez nowy kontakt czekający na nią w doku. Naomi nie potrafiła już zliczyć, ile razy to robiła. Stało się to prawie rutyną.
– Dziękuję – odpowiedziała i zaczęła przeciągać się w stronę śluzy prowadzącej do doku.
– To był zaszczyt, proszę pani – rzuciła Blanca, prawie za szybko wypowiadając słowa. – To znaczy spotkanie pani. Poznanie Naomi Nagaty.
– Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Doceniam to bardziej, niż potrafię wyrazić słowami.
Blanca się wyprostowała. Naomi czuła się jak na przedstawieniu, ale i tak jej zasalutowała. Dla dziewczyny to coś znaczyło, a potraktowanie jej przez Naomi z mniejszą powagą byłoby niegrzeczne. Gorzej, nawet okrutne.
Potem wciągnęła się do ciasnego zielonego korytarza Verity Close i zostawiła Blancę za sobą. Nie spodziewała się jej już więcej zobaczyć.
* * *
Daleka stacja transferowa trzy unosiła się między orbitą Saturna i Urana, dopasowana do pozycji wrót Sol. Jej architektura była bardzo znajoma: duży sferyczny dok zdolny do przyjęcia kilkudziesięciu statków równocześnie i pierścień mieszkalny wirujący z jedną trzecią g. Miejsce to było równocześnie kluczowym ośrodkiem dla ruchu do i z układu Sol, jak i po prostu kompleksem magazynowym. Statki z całego układu zwoziły tu towary gotowe do wysłania do skolonizowanych światów lub przylatywały odebrać przychodzące przesyłki. W każdej chwili na stacji transferowej znajdowało się zapewne więcej artefaktów obcych niż gdziekolwiek indziej w układzie.
Stacja mogła pomieścić około dwudziestu tysięcy ludzi, choć ruch rzadko wymagał wykorzystania wszystkich kwater. W środku przebywały załogi przylatujących i odlatujących statków, był też stały personel, wraz z pracownikami zakontraktowanymi do obsługi szpitali, barów, burdeli, kościołów, sklepów i restauracji towarzyszących ludzkości wszędzie, dokąd się udawała. To była baza, do której załogi z całego układu oraz innych układów po drugiej stronie pierścieni mogły uciec przed sobą na kilka dni, zobaczyć nieznane twarze, usłyszeć głosy,