Emancypantki. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 34
Jednym z większych triumfów, jakie pani Latter odnosiła nad sobą w życiu, był ten, że nie drgnęła, nie zbladła i w ogóle żadnym znakiem nie zdradziła niepokoju, jaki opanował ją w tej chwili. Na szczęście Zgierski tak był pewny siebie, że nie zwracał na nią uwagi, ale myślał tylko o tym, ażeby pokazać, jak dalece jest wszystkowiedzącym.
– Za każdym razem – mówił z naciskiem – gdziekolwiek spotka panią przyjemność, tu czy we Włoszech, ja będę tym pierwszym, który pani powinszuje…
Byli w pokoju jadalnym. Pani Latter delikatnie usunęła się i rzekła wskazując na stół:
– Pańska ulubiona starka. Proszę pić za gospodarza i za gościa.
Teraz Zgierski spojrzawszy na butelkę zaczął się naprawdę dziwić.
– Ależ to moja starka, którą udało mi się nabyć od księcia…
– Właśnie od księcia Kazio dostał kilka butelek i mnie dał jedną. A ja nie mogłam z niej zrobić lepszego użytku, jak…
Słowom tym towarzyszyło melancholijne spojrzenie.
Zgierski wypił kieliszek milcząc i pragnąc zaznaczyć milczeniem, że chwila jest bardzo uroczystą. Pierwszy jednak kieliszek nasunął mu szereg nowych myśli.
„Jeżeli ona – mówił sobie – wychodzi za Mielnickiego, który jest majętnym człowiekiem, więc – nie ma do mnie żadnego interesu. A jeżeli nie ma interesu, więc… co?… Więc – chyba kocha się we mnie?…”.
I w tej chwili w jego duszy, która była mieszaniną najniezgodniejszych pierwiastków, obudziła się potrzeba szczerości.
– Śledzie są wyborne!… – mówił. – Kawior… kawior jest wyższym nad sam podziw! Czy może być coś wyższego nad podziw? – zapytał badając spojrzeniem, czy pani Latter zrozumiała jego słówko. I poznał, że zrozumiała.
– Panie Stefanie – rzekła pani Latter – nie widziałam, ażeby pan pił za gościa…
– Więc ja ten kieliszek tej wybornej starki piłem w imieniu?…
– Chyba… w imieniu gospodarza – wtrąciła pani Latter patrząc na obrus.
– Pani!… – odparł spoglądając na nią z wyrazem przyjaźni, która mocno zahaczała o miłość i – nalewając drugi kieliszek. – Pani – mówił zniżonym głosem – teraz piję jako gość… Jako gość, który umie milczeć nawet wówczas, gdy jego serce chciałoby… Powiedziałbym: zapłakać, lecz powiem: zawołać… Pani, jeżeli jest to potrzebne do twego szczęścia i spokoju, pozwól mi, ażebym taki sam kielich wypił… za jakieś wspólne zdrowie… choćby nad brzegami Buga… Skończyłem.
Postawił wypity kieliszek i usiadł opierając głowę na ręku.
W tej chwili wszedł Stanisław z tacą pełną ostryg na lodzie.
– Co?… – zawołał Zgierski. – Ostrygi?
Zasłonił ręką oczy jak człowiek głęboko wzruszony i myślał: „Więc ona, wychodząc za mąż, daje mi do zrozumienia, że kocha się we mnie… Jest to bardzo przyjemne, ale i bardzo… Nie niebezpieczne, tylko… trudne… Wolałbym, ażeby miała o dwadzieścia lat mniej…”.
Rzucił się do ostryg i jadł szybko, w milczeniu, wciskając dramatycznymi ruchami dużo cytryny, jak człowiek, który cierpi, lecz chce pokazać, że mu wszystko jedno.
– Panie Stefanie – odezwała się pani Latter omdlewającym głosem – mamy wprawdzie chablis…
– Spostrzegłem to – odparł Zgierski, który po drugim kieliszku starki czuł potrzebę dowiedzenia, że odznacza się piekielną przenikliwością.
– Ale może by pan spróbował tego wina…
Nalała mu kieliszek. Skosztował i spojrzał na nią prawie surowo.
– Pani – rzekł – tak niezwykle omszoną butelkę musiałem spostrzec od razu… Pani pojmuje… Lecz w tej chwili przekonywam się, że takiego wina nie mogła wybrać kobieta…
– Jest to prezent pana… pana Mielnickiego, wuja i opiekuna jednej z moich uczennic – odpowiedziała pani Latter spuszczając oczy.
– Pani życzy sobie, ażebym pił to wino? – uroczyście zapytał Zgierski.
– Ależ proszę pana.
– Ażebym pił z kielicha pana Mielnickiego, który zresztą może być człowiekiem najgodniejszym szacunku…
Milczenie. Lecz w tej chwili Zgierski uczuł, że jego nogę dotyka inna noga.
„Mógłbym sądzić, że ma do mnie jakiś ważny interes – pomyślał wypijając dwa kieliszki wina jeden po drugim. – Ale jeżeli wychodzi za tak majętnego człowieka, jak Mielnicki…”.
Zgierski zamienił się w posąg; nie przysuwał ani też odsuwał swojej nogi, tylko wypił trzeci kieliszek wina, zjadł jakąś rybę, wypił czwarty kieliszek, zaczął jeść jakieś mięso i całkiem zapomniawszy o pani Latter cofnął się pamięcią w odległą przeszłość.
Marzył, że kiedy z górą przed trzydziestoma laty ktoś trącił go w nogę pod stołem, zdawało mu się, że uderzył piorun i – zupełnie stracił przytomność, a nawet bodaj czy nie upuścił widelca. Gdy ten sam wypadek powtórzył się przed dwudziestoma laty, Zgierski był wprawdzie mniej wstrząśnięty, ale czuł, że otwiera się nad nim niebo. Gdy spotkało go to przed dziesięcioma laty, nie widział już ani piorunów, ani nieba otwierającego się nad głową, ale jeszcze napełniły go najpiękniejsze ziemskie nadzieje.
Dzisiaj zaś pomyślał, że jednak – znajduje się w kłopotliwej i pozycji. Bo jak tu nie być w kłopocie w jego wieku wobec namiętnej kobiety?…
Spuścił oczy, jadł za trzech, a pił za czterech, przy czym jego wielka łysina okryła się kroplistym potem.
„Ten Mielnicki ma chyba ze sześćdziesiąt lat – myślał – i porywa się… Nie ma to, jak mieszkać na wsi!…”.
Śniadanie skończyło się, Zgierski był rozmarzony, zakłopotany, nawet zawstydzony; pani Latter zupełnie spokojna.
– Upiłem się – rzekł przy czarnej kawie i doskonałym koniaku.
– Pan?… – uśmiechnęła się pani Latter. – Mam lepsze wyobrażenie o sile pańskiej głowy.
– No, tak… Nie wiem, ażebym kiedykolwiek stracił przytomność, ale trunki były rzeczywiście mocne… Mogły rozmarzyć…
– Na nieszczęście pan nawet w marzeniach nie zapominasz się – odparła z odcieniem goryczy pani Latter. – Okropni są ludzie zawsze logiczni…