Emancypantki. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 40
Panna Malinowska mieszkała z matką w okolicach ulicy Marszałkowskiej i zajmowała trzy pokoje na trzecim piętrze. Matka gospodarowała, ona po całych dniach odbywała lekcje z przychodzącymi panienkami.
Kiedy panna Howard i Madzia weszły do jej pokoju, zastały ją nad wypracowaniami uczennic. Przerwała robotę i przywitała się z Madzią bez wstępów, mocno ściskając ją za rękę.
Panna Malinowska była to szczupła trzydziestoletnia blondynka z ładnymi oczyma, uczesana gładko, ubrana gładko i bez wielkiego gustu. Miała głos łagodny, spokojną twarz, a na niej taki sam wyraz zaciętości, jaki niekiedy cechował panią Latter. Madzia na poczekaniu stworzyła sobie teorię, że każda przełożona pensji musi być trochę zacięta i mieć imponujące spojrzenie. A ponieważ ona sama nie była ani imponującą, ani zaciętą, więc nie mogła marzyć o otworzeniu pensji…
Kiedy panna Malinowska poprosiła panie, ażeby usiadły, panna Howard odezwała się głosem mniej niż zwykle stanowczym:
– Przychodzimy do pani jako deputatki…
Panna Malinowska milcząc skinęła głową.
– I chcemy prosić, ażeby pani ostatecznie zdecydowała się…
– Wejść w spółkę z panią Latter?… – wtrąciła panna Malinowska. – Już zdecydowałam się. Nie wejdę.
Panna Howard była w przykry sposób zdziwiona.
– Czy może nam pani objaśnić powody?… Do czego zresztą nie mamy prawa… – rzekła coraz mniej stanowczym tonem panna Howard.
– Owszem, chociaż jest to trochę dziwne, że z podobną propozycją nie zgłasza się do mnie sama pani Latter.
– My chciałyśmy przygotować grunt do porozumienia – wtrąciła panna Howard.
– Grunt już jest – odparła panna Malinowska. – Pół roku temu, jak pani zresztą wiadomo, byłam gotowa połączyć się z panią Latter. Ona nie chciała. Dziś dla mnie spółka z nią nie przedstawia interesu.
– Pani Latter jest osobą bardzo doświadczoną – rzekła rumieniąc się panna Howard.
– Ach, jaka ona dobra!… – dodała Madzia.
– Posiada ustaloną renomę – uzupełniła panna Howard zapalając się.
Panna Malinowska nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Widzę – rzekła – że muszę wypowiedzieć paniom to, o czym powinna bym milczeć. Otóż pomimo zapewnień, że pani Latter jest osobą dobrą, doświadczoną i renomowaną, ja zaś jestem prawie nowicjuszką na tym polu, jednakże… nie mogę wchodzić z nią w żadne spółki. Rola pani Latter skończyła się, to nie jest kobieta dzisiejszej epoki.
Madzia drgnęła na krześle i z błyszczącymi oczyma odparła:
– Pani Latter od kilkunastu lat pracuje…
Panna Malinowska spojrzała na nią chłodno.
– A pani nie pracuje?… – zapytała. – I ile pani zarabia?
Madzia tak się stropiła pytaniem, że podniósłszy się z krzesła wyrecytowała głosem pensjonarki wydającej lekcję:
– Mam piętnaście rubli miesięcznie, życie, mieszkanie i wychodne trzy razy tygodniowo…
Panna Howard wzruszyła ramionami.
– Otóż, widzi pani – mówiła panna Malinowska – tak wynagradza się praca kobiet w naszej epoce. Mamy za nią ledwo skromny byt, nie wolno nam marzyć o robieniu majątku, a pod żadnym pozorem nie możemy mieć dzieci, bo… któż je wykarmi i kto je wychowa?…
– Społeczeństwo!… – wtrąciła panna Howard.
– Tymczasem – ciągnęła dalej panna Malinowska – pani Latter ma zupełnie inne pojęcia. Prowadzi dom jak wielka dama, to jest pracując za jedną wydaje za pięć, a może i dziesięć zwyczajnych pracownic. Nie dość tego: pani Latter ma dzieci wychowane na wielkich panów…
– Na to pracuje… – szepnęła Madzia.
– Myli się pani – przerwała panna Malinowska – ona już nie pracuje, bo pracować nie może… Ona co najwyżej zagryza się na śmierć myśląc o jutrze, bo czuje, że jutro – nie dla niej. Ona widzi, że kapitał, który włożyła w wychowanie dzieci, jest zmarnowany. Bo dzieci nie tylko jej nie pomagają, nie tylko trwonią jej pieniądze, nie tylko rujnują jej przyszłość ale w dodatku same sobie nie dadzą rady…
– To okrutne, co pani mówi – wtrąciła Madzia.
Panna Malinowska zdziwiła się i spoglądając na pannę Howard rzekła:
– Ależ, to nie ja mówię, tylko całe miasto… Świadkiem panna Howard. Ja zaś dodaję od siebie, że ponieważ za moją pracę mieć będę najwyżej pięćset lub sześćset rubli rocznie, więc nie mogę brać na wspólniczkę kobiety, która potrzebuje kilku tysięcy rubli… Mam wprawdzie jakiś kapitał, ale procent od niego, jeżeli pensja da procent, należy do mojej matki.
– Nie śmiałybyśmy pani stawić podobnych żądań – odezwała się zakłopotana panna Howard.
– Ja też nie odpowiadam na żądania, tylko tłomaczę się, ażeby nie być źle zrozumianą, a potem… zbyt surowo sądzoną – mówiła panna Malinowska. – Położenie moje jest trudne, bo pani Latter może wszystko stracić, a ja jestem do pewnego stopnia zaangażowaną w jej interesa i pensję nabyć muszę. W dodatku pensja jest rozprzężona, trzeba wiele rzeczy zmienić nie wyłączając personelu…
Madzia była wzburzona, panna Howard bladła i rumieniła się, o ile to dla jej wiecznie różowej cery było możliwe.
Po chwili kłopotliwego milczenia panna Howard wstała i zaczęła żegnać gospodynię domu.
– W takim razie – rzekła na zakończenie – musimy szukać innych środków ratunku…
– Sądzę – odparła panna Malinowska – że przynajmniej dla pani, panno Klaro, to, co powiedziałam, nie jest niespodzianką? Wszakże od kilku miesięcy rozmawiałyśmy o tych sprawach.
– Tak… ale moje poglądy uległy pewnej modyfikacji… – odpowiedziała chłodno panna Howard.
Madzia była tak zmieszana, że o mało nie zapomniała pożegnać panny Malinowskiej.
Gdy obie damy opuściwszy mieszkanie przyszłej przełożonej znalazły się na ulicy, panna Howard zaczęła rozdrażnionym głosem:
– Oho, moja Malinosiu, widzę, że z ciebie ziółko!… Jakim ona tonem dziś przemawia… Personel!… słyszała pani?