Emancypantki. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 42

Emancypantki - Болеслав  Прус

Скачать книгу

to znaczy?… – powtórzyła Madzia.

      W klasie panowało głębokie milczenie, a po chwili rozległ się płacz innej dziewczynki, która była w przyjaźni z siostrzenicą nauczyciela.

      A potem w różnych punktach sali zaczęły płakać jeszcze inne dziewczynki i odzywać się głosy’

      – To przez Bandurską!…

      – Nieprawda, bo to Lange!…

      – Mnie panna Howard kazała…

      – Trzeba przeprosić pana profesora…

      – Prosić… Przeprosić!… Niech pani prosi!…

      Madzia rzuciła swój haft na ziemię i wybiegła na korytarz.

      Dębicki w futrze i czapce stał na połowie schodów trzymając się poręczy i ciężko dysząc. Madzia schwyciła go za ręce i łkając zapytała:

      – Co panu jest?… Dlaczego pan wychodzi?…

      – Nic. Przypomniano mi, że powinienem wziąć się do spokojniejszego zajęcia – odparł ze smutnym uśmiechem.

      – Ależ, panie… niech pan wróci… – błagała Madzia, coraz mocniej ściskając go za ręce. – One tak proszą… bardzo proszą!…

      – Dzieci są zawsze dobre – odparł – ale ja jestem chory, i już nie mogę być nauczycielem.

      W tej chwili przebiegła przez korytarz i schody mała siostrzenica Dębickiego i z płaczem rzuciwszy mu się na szyję rzekła:

      – Wujciu… ja z wujciem pójdę… nie chcę tu być…

      – Dobrze, dziecko. Tylko weź salopkę…

      – Wezmę, wujciu… ale wujcio zaczeka na mnie… sam nie odejdzie… – szlochała dziewczynka całując jego ręce.

      – Panie… – rzekła Madzia – chciałabym panu do nóg…

      Potem zasłoniła twarz chustką i uciekła na górę.

      W innych klasach zwrócono uwagę na szmer w korytarzu. Parę nauczycielek wyszło zapytując Madzię, co to znaczy…

      – Nic… – odparła. – Dębicki zachorował…

      Wybiegła i panna Howard ze swego pokoiku, niespokojna, rozgorączkowana.

      – Więc już?… – spytała Madzi.

      Teraz Madzia wciągnęła ją do pokoju i zamknąwszy drzwi zawołała:

      – A pani jest zła kobieta!…

      – Co pani mówisz?… – zapytała raczej z trwogą aniżeli z gniewem panna Howard.

      – A pani co zrobiła?… Zgubiła niewinnego człowieka, chorego na serce… Niech pani zejdzie na dół… niech spojrzy, a do śmierci nie zapomni pani swego czynu… Bo komu on szkodził… komu zawadzał ten biedak?…

      – Chory na serce?… – powtórzyła panna Howard. – On naprawdę chory?… Ależ ja o tym nie wiedziałam…

      – Ale co on pani winien?… Komu on co winien?… Litości nie macie… nie boicie się Boga!… – mówiła Madzia zdławionym głosem.

      – Więc jeżeli on naprawdę taki nieszczęśliwy, to ja mogę do niego napisać… niech wróci na pensję… Ja przecież nie wiedziałam, że on chory na serce… Ja myślałam, że to zwyczajny niedołęga… – tłomaczyła się zawstydzona panna Howard.

      „Ona jest naprawdę wariatką!” – pomyślała Madzia. Otarła oczy, opuściła zgnębioną pannę Klarę i wróciła do klasy.

      W kwadrans po awanturze, kiedy Dębicki ze swoją siostrzeniczką byli na ulicy, do pani Latter weszła tylnymi drzwiami jedna z dam klasowych i opowiedziała o zajściu w czwartej klasie.

      Pani Latter słuchała podniecona, zarumieniona, a na pytanie damy, czy pójdzie na górę, odparła z nienaturalnym uśmiechem:

      – Wszystko jedno!… Jest to wprawdzie nieporządek… ale…

      Machnęła ręką i ciężko usiadła na kanapie.

      Dama nie mogąc się niczego dowiedzieć wyszła zdziwiona, a w tej chwili Stanisław przyniósł pani Latter korespondencję z poczty.

      Pani Latter wciąż uśmiechając się zaczęła przeglądać listy. Jeden upadł na ziemię, więc podniosła go z wysiłkiem.

      – Od Mielnickiego – rzekła. – A ten z Neapolu. Od kogóż by to?

      Otworzyła i przeczytała króciutki anonim napisany po francusku:

      „Jesteś pani kobietą rozumną, jak głosi opinia, więc powinna byś ostrzec swoją córkę, ażeby gdy już znalazła konkurenta dla siebie, nie odciągała konkurentów innym pannom, które jej nie przeszkadzały w polowaniu na bogatego męża.

Życzliwa”.

      Pani Latter zmięła list i oparłszy głowę na poręcz kanapy rzekła do siebie półgłosem, wciąż uśmiechając się:

      – Ach, ta Hela… Nawet z zagranicy przychodzą na nią skargi…

      19. Pierwszy smutek

      W połowie marca około siódmej wieczór panna Howard powróciwszy z miasta wywołała Madzię z klasy i zaprowadziła do swego pokoju.

      Panna Howard była rozgorączkowana. Drżącymi rękoma zapaliła lampę i nie zdejmując okrycia ani kapelusza rzuciła się na krzesło. Zwykle różowa jej twarz miała w tej chwili płową barwę włosów i tylko skutkiem marcowych podmuchów nos był trochę zaczerwieniony.

      – Co się pani stało?… – zapytała wylękniona Madzia. – Czy może panią zaczepił kto na ulicy?

      Panna Howard wzruszyła ramionami i spojrzała na Madzię z pogardą. Przede wszystkim jej nikt i nigdy nie zaczepiał, a choćby zaczepił, więc cóż?… Taka drobnostka nie zdenerwowałaby panny Howard.

      Więc milczała przez pewien czas jak biegły deklamator, który chce wywołać efekt. A potem – zaczęła z wolna, niekiedy przerywając dla nabrania tchu.

      – Wie pani, u kogo w tej chwili byłam i dlaczego? Jestem pewna, że nigdy pani nie zgadnie. Byłam… u Joasi…

      – Pani u Joasi?… – zawołała Madzia. – I cóż ona?…

      – Przyjęła mnie bardzo dobrze, zgadując, że przyszłam do niej jako przyjaciółka.

      – Pani jako przyjaciółka Joasi?… Przecież…

      – Chcesz pani powiedzieć, że przeze mnie straciła miejsce?…

Скачать книгу