Mesjasz Diuny. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mesjasz Diuny - Frank Herbert страница 5
Scytale, wyłącznie na użytek matki wielebnej, wzruszył ramionami. Edryk odpowiedział za niego na jej pytanie. Gadatliwy bałwan był ich słabym punktem. Dla pewności, że Mohiam zrozumiała, maskaradnik rzucił:
– Uważnie słuchając nauczyciela, zdobywa się wykształcenie.
Matka wielebna z wolna skinęła głową.
– Księżno – powiedział Edryk – dokonaj wyboru. Zostałaś wyznaczona na narzędzie losu, absolutnie najdoskonalsze narzędzie…
– Zachowaj pochlebstwa dla tych, którzy pójdą na ich lep – przerwała mu Irulana. – Wcześniej wspomniałeś o jakimś duchu, zmartwychwstańcu, którym możemy zatruć Imperatora. Wyjaśnij to.
– Atryda sam się pokona! – zapiał z zachwytu gildianin.
– Przestań mówić zagadkami! – warknęła Irulana. – Co to za duch?
– Bardzo niezwykły – powiedział Edryk. – Ma ciało i imię. Ciało słynnego mistrza miecza, znanego jako Duncan Idaho. Imię…
– Idaho nie żyje – stwierdziła księżna. – Paul często opłakiwał jego śmierć w mojej obecności. Widział, jak ginął z rąk sardaukarów mego ojca.
– Nawet w tamtym momencie sardaukarzy twego ojca nie stracili głowy. Przypuśćmy, że mądry dowódca sardaukarów rozpoznaje mistrza miecza w zabitym przez żołnierzy. Co dalej? Z takiego ciała i wyszkolenia są pożytki… jeśli zadziała się błyskawicznie.
– Tleilaxański ghola… – wyszeptała Irulana, patrząc spod oka na Scytale’a.
Widząc, że przyciąga jej uwagę, Scytale popisał się umiejętnościami maskaradnika – kształt przepływa w kształt, ciało rozchodzi się i schodzi na nowo. Wkrótce tkwił przed nią gibki mężczyzna. Mężczyzna o twarzy krągławej, smagłej i nieco spłaszczonych rysach. Wystające kości policzkowe tworzyły pod oczami progi o wyraźnych mongoloidalnych fałdach. Włosy miał czarne, niesforne.
– Ghola o takim wyglądzie. – Edryk wskazał Scytale’a.
– Czy po prostu inny maskaradnik? – spytała Irulana.
– Nie maskaradnik – zaprzeczył gildianin. – Dłużej obserwowany maskaradnik w końcu się zdradzi. Nie. Przypuśćmy, że nasz bystry dowódca sardaukarów kazał zakonserwować zwłoki Idaho z myślą o kadziach aksolotlowych. Czemu nie? Te zwłoki zawierały mięśnie i nerwy jednego z największych szermierzy w historii, doradcy Atrydów, geniusza wojny. Cóż to za strata zmarnować całe to wyszkolenie i zdolności, kiedy można ożywić je w instruktorze sardaukarów.
– W życiu o tym nie słyszałam, choć byłam jednym z powierników ojca.
– Ach, ale twój ojciec już wtedy był przegranym człowiekiem, a ciebie wkrótce miał sprzedać nowemu Imperatorowi.
– Zrobiono to? – zapytała.
– Przypuśćmy – podjął Edryk z przyprawiającym o mdłości samozadowoleniem – że nasz bystry dowódca sardaukarów, wiedząc, iż liczy się każda chwila, natychmiast wysłał zakonserwowane ciało Idaho do Bene Tleilax. Przypuśćmy, po wtóre, że dowódca i jego podwładni zginęli, nie zdążywszy przekazać wiadomości twojemu ojcu, któremu, tak czy owak, nie na wiele by się ona zdała. Pozostałby zatem fakt, wyekspediowanie jakiegoś ciała na Tleilaxa. Rzecz jasna, był tylko jeden sposób wysyłki: w ładowni liniowca. My w Gildii wiemy oczywiście dokładnie, co przewozimy. Czy dowiedziawszy się o takim ładunku, nie poszlibyśmy po rozum do głowy i nie kupili gholi jako daru stosownego dla Imperatora?
– Więc zrobiliście to – powiedziała Irulana.
– Jak daje do zrozumienia nasz złotousty przyjaciel, zrobiliśmy to – rzekł Scytale, który wrócił do swoich pierwotnych krągłości.
– Jak Idaho został uwarunkowany? – spytała księżna.
– Idaho? – Edryk spojrzał na Tleilaxanina. – Słyszałeś, Scytale’u, o jakimś Idaho?
– Sprzedaliśmy wam istotę imieniem Hayt – rzekł maskaradnik.
– Racja, Hayt. Dlaczego go nam sprzedaliście?
– Ponieważ kiedyś wyhodowaliśmy sobie własnego Kwisatz Haderach – odparł Scytale.
Matka wielebna gwałtownie podniosła głowę.
– Nie powiedzieliście nam o tym! – Spiorunowała go wzrokiem.
– Bo nie pytałyście.
– Jak wam się udało zapanować nad waszym Kwisatz Haderach? – spytała Irulana.
– Osobnik, który strawił życie, budując swój wizerunek, prędzej umrze, niż stanie się jego antytezą.
– Nie rozumiem – wyznał Edryk.
– Zabił się! – warknęła matka wielebna.
– Dobrze rusz głową, matko wielebna – uprzedził maskaradnik w tonacji głoszącej: Nie jesteś obiektem seksualnego pożądania, nigdy nie byłaś obiektem seksualnego pożądania i nie możesz być obiektem seksualnego pożądania.
Czekał, aż dotrze do niej wulgarność fonicznej emfazy. Ona musi zrozumieć jego intencję. Gdy już minie gniew, musi uświadomić sobie, że Tleilaxanin nie mógł sformułować takiego zarzutu, znając reprodukcyjne wymogi zgromadzenia żeńskiego. Tymczasem w jego wypowiedzi kryła się ordynarna zniewaga, zupełnie nie w tleilaxańskim stylu.
Edryk szybko przeszedł na pojednawczy ton mirabhasa, aby zażegnać burzę:
– Nam powiedziałeś, Scytale’u, że sprzedaliście Hayta, bo wykorzystamy go tak samo, jak wy chcieliście.
– Milcz, Edryku, dopóki nie udzielę ci głosu – rzekł Scytale.
Próbę protestu gildianina ucięła matka wielebna:
– Zamknij się, Edryku!
Gildianin odpłynął w głąb zbiornika, młócąc kończynami.
– Chwilowe emocje nie mają żadnego związku z rozstrzygnięciem wspólnego problemu – stwierdził maskaradnik. – Tylko przyćmiewają rozum, jedyną istotną emocją bowiem jest elementarny strach, który nas tu sprowadził.
– Zdajemy sobie z tego sprawę. – Irulana rzuciła okiem na matkę wielebną.
– Musicie mieć świadomość groźnych ograniczeń naszej tarczy. Jasnowidz nie natknie się na to, czego nie rozumie – rzekł Tleilaxanin.
– Jesteś chytry, Scytale’u – powiedziała Irulana.
„Oby nie odgadła, jak bardzo – pomyślał. – Po wszystkim będziemy mieli własnego Kwisatz Haderach pod kontrolą. A oni zostaną