Mesjasz Diuny. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mesjasz Diuny - Frank Herbert страница 6
– Nie dam się pomijać ani pomiatać sobą w ten sposób! – postawił się Edryk. – Kto ukrywa to spotkanie przed…
– Widzicie? – rzekł Scytale. – Czyj najlepszy osąd nas ukrywa? Jaki osąd?
– Chcę omówić sposób przekazania Hayta Imperatorowi – uparł się gildianin. – Jak rozumiem, Hayt uosabia dawną moralność, którą wpojono Atrydzie na jego rodzinnej planecie. Ma ułatwić Imperatorowi poszerzenie jego świadomości moralnej, wyznaczenie dodatnich i ujemnych pierwiastków życia i religii.
Scytale uśmiechnął się, ogarniając towarzyszy życzliwym spojrzeniem. Byli tacy, jak się spodziewał, co do joty. Stara matka wielebna władająca emocjami jak kosą. Irulana doskonale wyszkolona do zadania, któremu nie sprostała, felerny produkt Bene Gesserit. Edryk ni mniej, ni więcej niż dłoń prestidigitatora: potrafiący ukrywać i odwracać uwagę. Właśnie znowu pogrążył się w grobowym milczeniu, gdyż go zlekceważono.
– Czy dobrze zrozumiałam, że ten Hayt ma zatruć psychikę Paula? – spytała księżna.
– Mniej więcej – odparł Scytale.
– A co z kwizaratem?
– Wystarczy maleńkie przesunięcie akcentów, glissade emocji, by zmienić zawiść w nienawiść.
– KHOAM? – chciała wiedzieć Irulana.
– Dla nich magnesem jest zysk – rzekł Scytale.
– A pozostałe ośrodki?
– Człowiek powołuje się na prawo do władzy – oznajmił Scytale. – Anektujemy słabszych w imię moralnego ładu i postępu. Silniejsi sami się wykończą we wzajemnych swarach.
– Alia też?
– Hayt to wielozadaniowy ghola. Siostra Imperatora osiągnęła wiek, w którym przystojny i zaprojektowany do tego kawaler może zawrócić jej w głowie. Będą ją pociągać jego męskość i zdolności mentata.
Mohiam zrobiła okrągłe oczy, nie próbując ukryć zaskoczenia.
– Ghola jest mentatem? To niebezpieczny krok.
– By być wiarygodnym – powiedziała Irulana – mentat musi mieć wiarygodne dane. Co będzie, jeśli Paul każe mu określić ukryty cel naszego podarunku?
– Hayt powie prawdę – rzekł maskaradnik. – Nam jest wszystko jedno.
– Zatem dajecie Paulowi szansę ocalenia – stwierdziła księżna.
– Mentat! – mruknęła Mohiam.
Scytale zerknął na starą matkę wielebną, wiedząc, że na jej reakcji zaważyły odwieczne uprzedzenia. Komputery budziły nieufność od czasów Dżihadu Butlerowskiego, który oczyścił większość wszechświata z „myślących machin”. Dawne urazy przeniosły się również na ludzki komputer.
– Nie podoba mi się twój uśmieszek – powiedziała raptem Mohiam, posiłkując się trybem szczerej prawdy, i zmierzyła Scytale’a wzrokiem.
– Mało mnie obchodzi, co ci się podoba – odparł w tej samej tonacji. – Ale musimy grać razem. To jasne dla nas wszystkich. – Spojrzał na gildianina. – Prawda, Edryku?
– Lubisz dawać innym szkołę – powiedział sternik. – Zdaje się, że chcesz mi wbić do głowy, że uzgodnione zdanie spiskowców musi być dla mnie święte.
– Widzicie, nauka nie idzie w las – rzekł Scytale.
– Ja widzę również inne rzeczy! – warknął Edryk. – Atryda ma monopol na przyprawę. Bez przyprawy nie mogę czytać w przyszłości. Prawdomówczynie Bene Gesserit nie wpadną bez niej w trans prawdy. Mamy zapasy, ale każde zapasy kiedyś się kończą. Melanż to mocna waluta.
– Nasza cywilizacja ma niejedną walutę – oznajmił Scytale. – Zatem prawo popytu i podaży nie działa.
– Zamierzacie wykraść sekret przyprawy – syknęła Mohiam. – Z planety Imperatora strzeżonej przez jego szalonych Fremenów!
– Fremeni są dobrze wychowani, wyszkoleni i ciemni – odparł maskaradnik. – Nie są natomiast szaleni. Uczy się ich wierzyć, nie polegać na wiedzy. Wiarą można manipulować. Jedynie wiedza jest groźna.
– A czy dla mnie zostanie coś na założenie królewskiej dynastii? – spytała Irulana.
Wszyscy usłyszeli zgodę w jej głosie, ale jeden Edryk przyjął to z uśmiechem.
– Coś – odparł Scytale. – Coś.
– To oznacza kres panowania tego Atrydy – powiedział Edryk.
– Mam wrażenie, że już ludzie o mniejszym darze jasnowidzenia to przepowiedzieli. Dla nich mektub al mellah, jak mawiają Fremeni.
– „Rzecz była wypisana solą” – przetłumaczyła Irulana.
Słuchając jej, Scytale zrozumiał, co przygotowały dlań Bene Gesserit: piękną i inteligentną kobietę, która nigdy nie będzie jego. „No cóż – pomyślał – może zreprodukuję ją w innej”.
Każda cywilizacja musi stawić czoło pozbawionej świadomości sile zdolnej pokrzyżować, zdradzić bądź unicestwić wszelki niemal świadomy zamysł zbiorowości.
– tleilaxański teoremat (apokryf)
Przysiadłszy na brzegu łóżka, Paul zabrał się do ściągania pustynnych butów. Zalatywały zjełczałym smarem od ukrytych w obcasach pomp połączonych z wodowodami filtraka. Zrobiło się późno. Przedłużył nocny wypad, spędzając sen z powiek tym, którym był bliski. Po prawdzie eskapady te były niebezpieczne, ale tego rodzaju niebezpieczeństwo umiał rozpoznać i w lot zażegnać. Nocna wędrówka incognito ulicami Arrakin miała w sobie jakiś magiczny urok.
Cisnąwszy buty w kąt sypialni, pod jedyną tu lumisferę, skupił się na patkach filtraka. Bogowie podziemi, ależ się nachodził! Jednak zmęczenie zaległo tylko w mięśniach, nie zwalniając karuzeli myśli. Obrazki codziennego życia budziły w nim głęboką zazdrość. Nurt anonimowej krzątaniny poza murami twierdzy na ogół omijał Imperatora, a przecież… spacer ulicą bez zwracania na siebie uwagi – jakiż to przywilej! Mijać hałaśliwie żebrzących pielgrzymów, słyszeć, jak jakiś Fremen wymyśla kramarzowi: „Masz mokre łapy!”.
Uśmiechnąwszy się na wspomnienie tego, Paul ściągnął filtrak.
Stanął nagi, w przedziwnej harmonii ze swoją planetą. Dzisiejsza Diuna była planetą paradoksu: zarazem ośrodkiem władzy i oblężoną twierdzą. Oblężenie, przyznał w duchu, to naturalny los władzy. Spuścił wzrok na zielony dywan, wyczuwając bosymi stopami szorstkość włosia.
Wiatr znad Muru Zaporowego zarzucił ulice po kostki piaskiem. Ruch pieszy starł