Dracul. Dacre Stoker
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 4
– Nie będziemy musieli już tego słuchać, prawda? Cóż za radosna perspektywa!
Próbowałem wyrwać jej dzwonek z palców, ale okazała się dla mnie za szybka; chwyciłem tylko powietrze.
– Wiesz, ciociu, że nie lubię go używać, ale mama się upiera.
Matylda zmarszczyła brwi i spojrzała pytająco na ciocię.
– A więc ty też mi nie wierzysz?
Ellen położyła ręce na biodrach i westchnęła:
– Ani przez chwilę nie uwierzyłabym, że przyzwoici Irlandczycy mogliby stać i patrzeć, jak ktoś wpycha żywego człowieka do otwartego grobu na wieczne zapomnienie. Myślę, że poniosła cię wyobraźnia. Być może coś usłyszałaś, ale doprawdy wątpliwe, żeby była to taka historia. Może lepiej wykorzystałabyś swój czas, pomagając mamie w kuchni przy obiedzie, zamiast czaić się za rogiem i podsłuchiwać cudze rozmowy, które nie są przeznaczone dla twoich młodych uszu.
– A właśnie że mama to powiedziała – upierała się Matylda, nadąsana.
Ciocia Ellen westchnęła, przysiadła na łóżku obok mnie i sięgnęła smukłymi palcami do mojego czoła. Przeszedł mnie dreszcz; dotyk jej skóry był lodowaty.
– Znów masz gorączkę, młody człowieku. – Nalała wody z dzbanka do miednicy obok łóżka, zamoczyła szmatkę, wyżęła ją i położyła mi na czole. – Kładź się – poleciła.
Zrobiłem, jak kazała, i powiedziałem:
– Szare.
– Co?
– Twoje oczy są dziś szare. – Była to barwa ciemnoszara, przywodząca mi na myśl gęste chmury burzowe, które jeszcze dwa dni wcześniej zasnuły niebo nad portem. – Wczoraj były piwne. A przedwczoraj niebieskie. Jakiego koloru będą jutro?
Spojrzała na mnie z góry tymi swoimi oczyma i założyła blond włosy za ucho. Zazwyczaj nosiła je upięte, ale tamtego dnia opadały jej luźno na ramiona.
Często rozmyślałem nad urodą Ellen Crone. W wieku siedmiu lat nie zastanawiałem się jeszcze nad tym, ale jako dorosły mężczyzna muszę przyznać, że była atrakcyjna. Miała gładką i śnieżnobiałą skórę bez żadnej skazy czy zmarszczki, nawet wokół oczu czy ust. W uśmiechu odsłaniała olśniewająco białe zęby. Często żartowaliśmy z jej wieku – a ona wraz z nami. Wprowadziła się do nas w październiku 1847 roku, na kilka tygodni przed moim urodzeniem, tuż po tym, jak panna Coghlan zrezygnowała z posady, tłumacząc, że przez dotknięte artretyzmem ręce nie da rady zajmować się niemowlęciem. Panna Coghlan towarzyszyła naszej rodzinie, kiedy przyszli na świat Thornley i Matylda, i miała zostać z nami jeszcze około roku, dopóki mama nie znajdzie nowej opiekunki. Jej przedwczesne odejście przypadło na trudny czas: tata spędzał większość czasu na zamku, ponieważ akurat zaczął się głód, a mama, będąc już w zaawansowanej ciąży, nie czuła się na siłach, żeby szukać nowej niani. Ellen zjawiła się jakby zrządzeniem boskim – usłyszała od kogoś, że jest możliwość zatrudnienia, i zjawiła się u naszych drzwi, a niewielki sakwojaż stanowił cały jej dobytek. Utrzymywała, że ma piętnaście lat i jest sierotą, która poprzednich pięć lat spędziła w pewnym domu na doglądaniu dzieci – pięcioletniego chłopca i sześcioletniej dziewczynki – dopóki cała rodzina chlebodawców nie umarła przed miesiącem na cholerę. Pani domu była położną i Ellen asystowała jej przy dziesiątkach porodów; dziewczyna oferowała swoje usługi w zamian za mieszkanie i skromną pensję, przynajmniej dopóki mama nie dojdzie do siebie po rozwiązaniu. Rodzice nie mieli innego wyjścia i przyjęli Ellen Crone, ona zaś szybko okazała się po prostu niezbędna.
Poród, w wyniku którego przyszedłem na świat w listopadzie 1847 roku, nie należał do łatwych. Ułożenie było pośladkowe, a ja miałem pępowinę owiniętą wokół szyi – odbierający poród kuzyn ojca, ceniony dubliński lekarz, sądził, że jestem martwy, ponieważ nie wydałem z siebie żadnego głosu. Wujek Edward Alexander Stoker nie wyczuł pulsu pod moją siną skórą. Ale Ellen upierała się, że na pewno żyję, wyrwała mnie lekarzowi i zabrała się do oddychania usta–usta; zaczęła wtłaczać mi ustami powietrze do płuc, aż po niespełna trzech minutach wreszcie zakasłałem i dołączyłem do świata żywych. Mama i tata byli zdumieni, a wujek Edward uznał, że był to ni mniej, ni więcej, tylko prawdziwy cud. Mama wyznała mi później, że podczas ciąży rzadko kopałem, więc myślała, że nosi w łonie martwe dziecko; jako matka dwojga dzieci była już wszak doświadczona i miała niemal pewność swoich przypuszczeń. Z tego powodu nie pozwalała tacie wybrać imienia. Dopiero kiedy zacząłem oddychać i okazałem się żywy, zgodziła się na imię Abraham, po ojcu, i po raz pierwszy wzięła mnie na ręce.
Po latach mama powiedziała mi, że tamtej nocy ciocia Ellen wydawała się wyczerpana i umęczona, jakby ona również urodziła dziecko, a poród odebrał jej wszystkie siły. Gdy tylko trafiłem bezpiecznie w objęcia mamy, Ellen poszła do swojego pokoju i nie wychodziła stamtąd przez prawie dwa dni, ku przerażeniu taty, który godzinami siedział u jej drzwi, próbując ją wywabić, bo potrzebna była pomoc i przy dzieciach, i przy mamie. Przez dwie doby nikt nie widział cioci Ellen. Trzeciego dnia wreszcie się wyłoniła i nie wspomniawszy nawet słowem o całym zajściu, wróciła do swoich domowych obowiązków. Tata z pewnością wymówiłby jej posadę, gdyby nie fakt, że nikogo innego na jej miejsce nie było.
W ciągu pierwszych trzech dni mój stan wciąż się pogarszał i tata obawiał się, że nie przeżyję kolejnej nocy. Oddech miałem krótki, urywany i krztusiłem się flegmą. Wciąż nie płakałem, a moje oczy nie reagowały na żadne bodźce. Nie chciałem ssać piersi. W ogóle nie chciałem jeść. Ellen przeniosła moją kołyskę do swojego pokoju i spędzała ze mną cały czas, kiedy nie spałem, trzymając mnie od wszystkich z daleka – twierdziła, że potrzebuję odpoczynku. Rodzice niechętnie, ale na to przystali, aż wreszcie piątego dnia, około drugiej w nocy, cały dom usłyszał mój płacz, a był on tak donośny, że zawtórowali mu Matylda i Thornley. Tata zaprowadził mamę do pokoju Ellen, a gdy ta otworzyła drzwi ze mną w postaci zawiniątka na rękach, wszyscy pojęli, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane i że będę żył. Mama powiedziała, że Ellen wyglądała wtedy na znacznie starszą niż w rzeczywistości, jeszcze gorzej niż tuż po moim urodzeniu, gorzej niż kiedykolwiek potem. Przekazawszy mnie mamie, Ellen Crone bez słowa zeszła po schodach i przez frontowe drzwi powędrowała w głęboką noc. Nie wracała przez dwa pełne dni.
Kiedy się w końcu pojawiła, znów była sobą: wyglądała młodo, policzki miała zaróżowione, jej niebieskie oczy lśniły, a na ustach gościł wieczny uśmiech. Tata ani słowem nie skomentował jej nagłego wyjścia i nieobecności, gdyż w międzyczasie mi się pogorszyło i liczył na to, że Ellen znów mi pomoże, tak jak dwukrotnie przedtem. Przeniósł kołyskę z powrotem do jej pokoju – tam pozostała razem z Ellen, która zamknęła drzwi bezpiecznie na klucz. Kiedy ja odzyskiwałem siły, ona marniała. W pierwszych latach mojego życia ten cykl powtarzał się dziesiątki razy – Ellen sprawiała, że zdrowiałem, po czym znikała na kilka dni, wracała w dobrej formie i znów przystępowała do dzieła. Na zawsze pozostało tajemnicą, co działo się za zamkniętymi drzwiami jej pokoju; rodzice o to nie pytali. Wystarczyło spojrzeć w jej oczy intensywnie niebieskie, gdy