Dracul. Dacre Stoker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dracul - Dacre Stoker

Скачать книгу

z najlepszej angielskiej skóry i wyjął biały słoik z dziurkowaną pokrywką. Odkręcił go z cichym pyknięciem gumowej uszczelki, a następnie wyciągnął duże kleszcze.

      Ponownie spróbowałem się wywinąć, ale opuściły mnie wszystkie siły. Patrzyłem, jak wujek zanurza szczypce w słoiku i wyjmuje dużą pijawkę, długości jakichś siedmiu centymetrów. Wiła się groteskowo w uchwycie, wyginając się w tę i we w tę, a wujek Edward powoli opuszczał ją na moją stopę.

      Tuż zanim pijawka znikła mi z pola widzenia, zauważyłem, jak łapczywie rozdziawia i zamyka otwór gębowy, zbliżając się do mojego ciała. Mama odwróciła głowę i zacisnęła powieki, a tata, chociaż pobladł, mimo wszystko przyglądał się, jak wujek umieszcza pijawkę na mojej stopie. Pijawka była jeszcze zimniejsza niż ja, prawie tak lodowata jak stetoskop. Wyobraziłem sobie, jak drapieżnik przysysa się do mojej skóry, żeby nasycić się krwią. Widziałem, jak pęcznieje w miarę połykania mojej esencji. Kiedy starałem się uwolnić umysł z tego ohydnego spektaklu, zauważyłem, że kleszcze wujka wracają z kolejną pijawką, mającą wylądować na moim ramieniu, a potem z następną i jeszcze następną.

      Zamknąłem oczy w nadziei na zapadnięcie w przytulny grobowiec snu.

* * *

      Wokół mnie panował rejwach. Słyszałem mamę i tatę, Matyldę i Thornleya, a nawet wujka Edwarda. Usiłowałem zrozumieć znaczenie słów, wytężałem słuch, by wyłowić ten czy inny głos, ale nic nie miało sensu. Kiedy spróbowałem otworzyć oczy, ujrzałem tylko smolistą pustkę, głęboką i złowrogą jak bagna za naszym domem. Zapadałem się w nią.

      Przez ułamek sekundy zobaczyłem Matyldę stojącą obok mnie; twarz miała opuchniętą i lśniącą od łez. W tym samym momencie ona również mnie dostrzegła, bo otworzyła szeroko oczy i usta, na dość długo, by wykrzyczeć moje imię i przykuć uwagę zgromadzonych w pokoju; najpierw spojrzeli na nią, a potem na mnie. Matka podbiegła do łóżka z przeciwnego końca pokoju, tata pochylił się nade mną z jednej strony, a wujek Edward z drugiej. Wujek strząsnął długi metalowy termometr i rozkazał coś Thornleyowi, ale wszystkie słowa wypowiedziane po okrzyku Matyldy zdawały się należeć do nieznanego języka. Wysiliłem wzrok, żeby złowić nim siostrę, spleść nasze spojrzenia niczym palce ściskających się dłoni, ale jej słodka twarz odpłynęła. Wszystko stało się cieniem, a potem nicością.

      – Wszyscy na zewnątrz!

      Usłyszałem to polecenie, ale niby z oddali, ledwie dosłyszalne przez kakofonię głosów. Naokoło mnie panował taki gwar, że miałem wrażenie, jakbym słyszał wszelkie dźwięki stworzenia jednocześnie; wszystkie syki, piski, wrzaski i języki znanego wszechświata rozbrzmiewały unisono, a każda kolejna fala była głośniejsza niż poprzednia. Były tak potężne, że niosły z sobą niezwykłe cierpienie, ich bolesne ostrza przeszywały mi uszy i wiedziałem, że jeśli spróbuję zrozumieć to, co słyszę, to postradam od tego zmysły.

      – Opuśćcie pokój, ale już!

      To była ciocia Ellen. Jakimś sposobem wiedziałem, że to ona, choć głos nie należał do niej, lecz był jak wycie strzygi przenikające burzową noc.

* * *

      Najwyraźniej poddałem się ciemności, gdyż chwilę później ocknąłem się sam. Mama i tata zniknęli, podobnie jak Matylda, Thornley i wujek Edward. Jeżeli nawet ciocia Ellen została w pokoju, to jej nie widziałem; w rzeczywistości w ogóle niewiele widziałem oprócz iskierek światła, które przenikały przez ustępujący mrok. Po raz pierwszy uderzył mnie zapach, woń stęchlizny jak w piwnicy na warzywa pod koniec zimy, kiedy z plonów lata pozostają już tylko gnijące resztki pokryte pleśnią i wydane na żer niewidocznych mieszkańców wilgotnej ziemi.

      – Ciocia Ellen? – wyszeptałem jej imię. Gardło bolało mnie tak mocno, że następne oddechy brałem drobnymi łyczkami, łzawiąc z wysiłku.

      Ciocia Ellen nie odpowiedziała, a jednak wiedziałem, że jest w pokoju. Czułem w gęstym mroku jej obecność. Ponownie zawołałem ją po imieniu, tym razem głośniej niż poprzednio, przygotowując się na nieuniknione palenie w gardle, które towarzyszyło słowom.

      Raz jeszcze bez odpowiedzi.

      Pod stertą grubych koców zacząłem znów trząść się z zimna. W kącie pokoju tata zainstalował żelazny piecyk, żeby zapewnić mi ciepło – kiedy wszyscy tu byli, ogień wesoło buzował na palenisku, ale teraz piec był ciemny, drwa pokrywał zimny popiół, jak gdyby minęły całe tygodnie, odkąd rozgrzewały go płomienie.

      Dostrzegłem jakiś ruch po mojej lewej, więc niezdarnie wykręciłem się, żeby sprawdzić, co to. Kark zabolał mnie z wysiłku; starałem się to zignorować, zaciskając z bólu powieki. Jeśli była to ciocia Ellen, to poruszała się o wiele za szybko, bym zdołał przychwycić ją wzrokiem – zanim moje oczy natrafiły na punkt, w którym powinna się znajdować, został w nim tylko róg komody i widmo płaszcza wiszącego na kołku. Mojej uwadze nie uszedł fakt, że płaszcz lekko się poruszał. Wszystkie okna były szczelnie zamknięte, więc nie mogło być mowy o wietrze; coś innego musiało być tego przyczyną.

      – Czemu się chowasz, ciociu Ellen? Przerażasz mnie. – Chciałem cofnąć te słowa już w chwili, kiedy je wymawiałem. Tata skarciłby mnie za okazywanie choćby odrobiny strachu, a co dopiero za ogłaszanie go, ale słowa wyszły ze mnie, zanim zdałem sobie sprawę, że powinienem był je zdusić.

      Odpowiedź wciąż nie nadchodziła, a ja uspokoiłem się, opanowałem dreszcze wstrząsające moim ciałem i zaczerpnąwszy tchu, nasłuchiwałem. Kiedy nabierałem powietrza, usłyszałem, że ktoś robi to samo; tym razem odgłos dobiegł z mojej prawej, bliżej drzwi. Obróciłem swoją ociężałą głowę w tamtym kierunku, ale nadal niczego nie widziałem; pod drzwiami wnikało do środka słabiuteńkie światło, które zdawało się gasnąć już na progu, jakby powstrzymywała je znacznie silniejsza ciemność wypełniająca wnętrze. Wypuściłem powietrze z płuc i znów dobiegł mnie podobny dźwięk z pokoju – odgłos oddychania w jednym rytmie ze mną.

      W chwili gdy wstrzymałem oddech, mój nieproszony towarzysz zrobił to samo, jak gdyby zabawiał się w jakieś niepokojące naśladownictwo.

      Odwróciłem się z powrotem do wejścia, ku srebrzystemu światłu przebijającemu się pod drzwiami przez ciemność. Zdało mi się, że dostrzegłem w tym świetle poruszające się cienie. Wyobraziłem sobie Matyldę, jak uważnie słucha z uchem przyciśniętym do drzwi, przestępując z nogi na nogę, i zamyka oczy w nadziei, że odcięcie jednego zmysłu wzmocni inny.

      Znowu uchwyciłem jakiś ruch po lewej stronie i z trudem odwróciłem głowę w kierunku piecyka. Tym razem zobaczyłem ciocię Ellen, pochyloną nad paleniskiem i poruszającą drwa żelaznym pogrzebaczem. Strzelały i trzaskały pod jej dotykiem, a przez chwilę dostrzegłem pojedynczy kawałek pomarańczowego żaru. Zamiast starać się pobudzić płomienie, rozbiła gorącą grudkę i rozgarniała jej rozpalone kawałeczki, aż straciły blask.

      – Zimno mi, ciociu Ellen. Czemu gasisz ogień? – Mój oddech zawisł w powietrzu nade mną w postaci niepokojącej mgiełki.

      Ciocia Ellen spojrzała na mnie przelotnie i już jej nie było. Nie byłem pewien, czy to złośliwe cienie spłatały mi figla, czy znowu straciłem przytomność, w każdym razie dokładnie w tej chwili ciocia jakby

Скачать книгу