Dracul. Dacre Stoker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 10

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dracul - Dacre Stoker

Скачать книгу

koloru były jej oczy? – spytałem, wiedząc, jaka będzie odpowiedź.

      – Błękitne jak morze, kiedy wchodziła, a ciemnoszare, kiedy wychodziła.

      – A więc znowu to samo?

      Matylda pokiwała głową.

* * *

      Mama wróciła z kieliszkiem czerwonego wina i wręczyła mi go.

      – Byłabym zapomniała: wujek Edward powiedział, że po przebudzeniu masz to wypić.

      Nie był to mój ulubiony napój. W winach rozsmakowałem się dopiero jakiś czas później, ale wiedziałem z doświadczenia, że dzięki niemu szybciej wrócą mi siły – a przynajmniej ta ich niewielka ilość, jaką wówczas dysponowałem.

      Wziąłem kieliszek do ręki i wlałem w siebie płyn niemal duszkiem, tylko raz zaczerpnąłem powietrza między łykami. Wino, ciepłe i wytrawne, nie było wcale aż taką torturą dla mojego młodego podniebienia, ale jednak był to alkohol. Wkrótce poczułem, jak zaczyna działać. Oddałem kieliszek mamie, która patrzyła na mnie z zaciekawieniem.

      – Musisz być odwodniony. Spodziewałam się, że będę musiała wmuszać to w ciebie z mozołem. Ale teraz zaczynam się zastanawiać, czy cała ta twoja choroba to nie jest po prostu kac po tym, jak nocą wymykałeś się do pubów – powiedziała z błyskiem w oku. Wiedziałem, że żartuje, i nie mogłem się nie uśmiechnąć.

      – Jak inaczej miałbym doskonalić umiejętność gry w karty?

      Skwitowała to śmiechem i zmierzwiła mi włosy.

      – To twoje poczucie humoru wpędzi cię kiedyś w tarapaty, ale dobrze słyszeć, że wróciło. Wczoraj w nocy naprawdę się martwiłam. Jak dotąd ta była najgorsza. – Przyłożyła mi rękę do czoła. – Gorączka chyba przeszła. Wciąż jesteś dość ciepły w dotyku, ale bez porównania z tym, co wcześniej. Na twoim czole można było zagotować garnek wody.

      – Ma wielki łeb – wtrąciła z aprobatą Matylda.

      Chciałem ją pacnąć, ale chybiłem i prawie zrzuciłem tacę ze stołu. Mama złapała moją rękę w powietrzu i przytrzymała, a jej oczy wezbrały łzami.

      – Dniem i nocą modliłam się do Boga, żeby ulżył ci w cierpieniu i żeby twoja choroba ustąpiła. Miejmy nadzieję, że wujek Edward wypędził z ciebie demony.

      Wiedziałem, że tak się nie stało. Chociaż było mi lepiej, czułem, jak choroba mnie toczy, na razie uśpiona, ale gotowa do powrotu. Ból kości, wyczerpanie i zawroty głowy zmniejszyły się, ale nie znikły.

      – Mamo, Bram jeszcze nie opowiadał – wytknęła Matylda, znów przycupnięta na moim łóżku.

      – Może potrzebuje czasu, żeby odzyskać siły, młoda damo.

      – Jeśli teraz nie opowie, to już sobie nie przypomni – odparła.

      Mama wiedziała, że to prawda; sama nam o tym przypominała. „Sny są jak piasek w klepsydrze, z sekundy na sekundę jest ich coraz mniej, aż wreszcie znika ostatnie ziarnko i tracimy je na wieki”.

      Odkąd bowiem pamiętam, nasza trójka opowiadała sobie sny, powtarzając je dla lepszego zapamiętania. Czasem zapisywałem swoje, przy łóżku miałem specjalny notatnik tylko do tego celu. Robiłem to tuż po przebudzeniu, świadom, że jeśli poczekam choćby chwilę, będą stawać się coraz mniej wyraźne – tak jak zapowiadała mama – a szczegóły coraz trudniej będzie przywołać z pamięci. W odróżnieniu od zwyczajnych, sny w gorączce były nadzwyczaj wyraziste. Matylda wiedziała o tym i właśnie dlatego tak uparcie mnie ponaglała. O ile zwykłe sny rozwiewają się wkrótce po wybudzeniu, o tyle przy wysokiej temperaturze odciskają na umyśle piętno. Wolałem nawet nie zamykać oczu ze strachu przed powrotem do paskudnego mroku, który spowijał mnie w najgorszych momentach ubiegłej nocy. Tak dobrze pamiętałem moment, gdy chowano mnie żywcem, że czułem w ustach ziemię i słyszałem robaki, czające się o kilka centymetrów od mojej głowy i z niecierpliwością czekające na posiłek, którym miałem się stać.

      – Ja… Ja nie chcę – zaprotestowałem niepewnie.

      – Było strasznie? – spytała Matylda, przysuwając się bliżej z rozpromienioną twarzą. – Och, opowiedz no, Bram!

      Powiodłem wzrokiem od Matyldy do mamy i z powrotem. Mama kiedyś powiedziała mi, że kiedy opowiadamy o upiorach z naszych snów, tracą one moc szkodzenia nam. A więc z westchnieniem opowiedziałem im o swoim pogrzebie; wyrecytowałem wszystko, co umiałem sobie przypomnieć.

      – Czy twój grób znajdował się w części dla samobójców? – dociekała Matylda.

      Mama zmarszczyła czoło.

      – A co ty wiesz o grobach dla samobójców?

      Siostra kombinowała, jak by tu odpowiedzieć, nie zdradzając jednocześnie faktu, że przysłuchiwała się czemuś, co bez wątpienia było prywatną rozmową między mamą a tatą, ale zanim wpadła na odpowiednio wyrafinowane kłamstwo, mama spytała ponownie:

      – Podsłuchiwałaś moją wczorajszą rozmowę z tatą, prawda?

      – Ja tylko przechodziłam i być może usłyszałam wzmiankę o grobach samobójców, ale dalej nie słuchałam; to byłoby niewłaściwe.

      – O tak, bardzo niewłaściwe.

      – Czy w naszym mieście, na cmentarzu, rzeczywiście pochowali kogoś żywcem? – zapytałem.

      Mama wzięła głęboki wdech.

      – Nawet jeśli to prawda, podczas wczorajszej wizyty na starym cmentarzu Horton Lowell i konstabl nie znaleźli żadnych dowodów na prawdziwość pogłosek o pochówku, krążących po mieście. Nie mam wątpliwości co do tego, że cała ta historia to wytwór czyjejś zbyt bujnej wyobraźni, który jako plotka dotarł do innych, aż wreszcie zaczął żyć własnym życiem. – Zwróciła się do Matyldy: – Plotkarstwo nie jest ani trochę lepsze od podsłuchiwania i obym w przyszłości cię na tym nie przyłapała, bo wygarbuję ci tę bieluchną skórę na plecach!

      Wybuchnąłem śmiechem, który szybko przerodził się w kaszel. Mama nalała mi szklankę wody, którą łapczywie wypiłem. Gardło miałem tak podrażnione, jak gdybym pogryzł kamienie, a następnie je przełknął.

      Mama kontynuowała.

      – Klęska głodu pozbawiła życia wielu naszych rodaków. W Dublinie chorzy i bezdomni umierają na ulicach. Biedacy okradają biedaków. Ludzie, którzy kiedyś uprawiali własną ziemię, żebrzą na ulicy, żeby uzbierać choć trochę pieniędzy na jedzenie dla swoich rodzin. Nigdy nie lekceważcie tego, do czego człowiek jest zdolny, gdy musi nakarmić swoje głodujące dzieci.

      – Według taty sytuacja się poprawia – zauważyłem.

      – Czasem myślę, że wasz ojciec woli wierzyć we frazesy powtarzane przez arystokratów z zamku, którzy chcą nam

Скачать книгу