Dracul. Dacre Stoker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dracul - Dacre Stoker

Скачать книгу

stuknęła w zeszyt.

      – To jeszcze nie wszystko. Był ubrany, jakby wybierał się na dwór, a po opuszczeniu jej pokoju nie wrócił do swojego, tylko wyszedł na zewnątrz.

      – W środku nocy?

      – W środku nocy.

      – I co tam robił?

      Matylda zmarszczyła brwi.

      – Nie wiem. Straciłam go z oczu przy stodole. Ale spędził poza domem prawie dwadzieścia minut, a kiedy wrócił, był cały upaprany.

      – Widział cię?

      – Oczywiście, że mnie nie widział.

      – Czyli to będzie już trzeci raz?

      Pokręciła głową.

      – Czwarty raz w ciągu czterech tygodni, kiedy wymyka się w ten sposób. Jeśli zrobi to ponownie, będę go śledzić.

      – Powinnaś powiedzieć mamie.

      Matylda nie miała takiego zamiaru. Mogłem być tego pewien, sądząc po sposobie, w jaki zamknęła szkicownik, i fuknięciu, z którym opuściła pokój.

* * *

      Gorączka rosła. O dziewiątej wieczorem bolał mnie już każdy kawałek ciała, a pościel była mokra od potu. Mama siedziała przy mnie, na kolanach trzymała miskę z wodą i wilgotną ściereczką chłodziła moje rozpalone czoło. W którymś momencie zaprotestowałem. Zrobiło mi się tak zimno, że dotyk ściereczki na skórze zdawał się przeszywająco zimny. Wymachiwałem rękami, żeby ją odgonić. Wtedy w pokoju zjawili się Thornley i tata, chwycili mnie za ręce i nogi i przytrzymywali. W całym domu słychać było mój jęk, gardłowe dźwięki prędzej przywodzące na myśl ranne zwierzę aniżeli dziecko.

      Z dołu, z pokoju Ellen, rozległ się płacz małego Richarda, więc mama poprosiła Matyldę, żeby do niego zajrzała. Pamiętam, że siostra zaoponowała, ale nie pamiętam, co dokładnie mówiła. Nie chciała mnie zostawiać, ale mama nalegała. Nie wolno było wnosić dziecka do mojego pokoju, bo mogłoby się ode mnie zarazić moją tajemniczą chorobą. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że to nielogiczne – przecież ciągnęła się latami i nie złapał jej nikt inny w rodzinie – ale i tak zgadzaliśmy się co do tego, że z niemowlęciem lepiej nie ryzykować.

      Matylda wybiegła z mojego pokoju i usłyszałem, jak tata przeklina Ellen za to, że kilka godzin wcześniej wzięła wolne. Byli od niej uzależnieni, a w tym momencie potrzebowali jej bardziej niż kiedykolwiek, a mimo to wyszła, z tylko sobie znanych powodów. W moim ogarniętym gorączką umyśle jarzyły się szkice, które pokazała mi Matylda: dziesiątki kobiet zlewające się w jedną, podobną do cioci Ellen przez ułamek sekundy, zanim rozpadną się na portrety nieznajomych, w różnym wieku i o różnym wyglądzie, różnych, a jednak takich samych. Ich oczy z czarno-białych, naszkicowanych, przeradzały się w żywo niebieskie, jak na obrazie olejnym, i patrzyły na mnie przez mętny welon ciemności. Słyszałem głos cioci, ale wydawał się tak odległy, jakby dobiegał z nabrzeża, pochłaniany przez mgłę. Nagle jej twarz znalazła się o kilka centymetrów od mojej, a jej czerwone usta poruszały się całkiem bezgłośnie. Chwilę później wróciła mama i starła te majaki lodowatą ściereczką, a ja chciałem odtrącić jej dłoń, ale ręce odmawiały mi posłuszeństwa. Wszystko poczerniało i poczułem, że spadam w głąb studni, świat nade mną znika i pochłania mnie ziemia, a moje plecy płoną, gdy lecę wprost do piekła. Usłyszałem, że mama wymawia moje imię, ale byłem bardzo daleko od domu i bałem się bury za to, że w ogóle wyszedłem, więc milczałem; zamknąłem tylko oczy i czekałem na uderzenie o dno przepaści, którą przemierzałem. Wyobraziłem sobie, że to się właśnie czuje, kiedy jest się żywcem wpychanym do grobu samobójcy. Szykowałem się na duszący pył, gotów na śmierć pod warstwą brudnej ziemi, wydany na pastwę robaków i larw.

      – Bram!

* * *

      Z góry wołała mnie mama, a ja w dole milczałem. Dopiero za trzecim razem wreszcie spróbowałem odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Ciężar ziemi na piersi sprawiał, że tchu starczało mi tylko na stłumiony pomruk, który wydobył się z moich suchych, spękanych warg. Wokół mnie sypał się kurz, spadał grudami i tłukł w moje wątłe ciało. Nad dołem zgromadził się tłum; chociaż nikogo nie widziałem, słyszałem tych ludzi – krzyki i jęki, płacz, a nawet chichot – najpierw dwa głosy, potem cztery, potem kilkanaście następnych. Nie nadążałem za nimi, bo były wszędzie, a zarazem nigdzie, piekielnie hałaśliwe, a jednocześnie niewidoczne dla mnie.

      Aż usłyszałem ten głos.

      Spojrzałem w oczy mamy, zaczerwienione i posępne. Trzymała wilgotną ściereczkę kilka centymetrów od mojej twarzy i zamarła, gdy rozwarłem powieki i natrafiłem wzrokiem na nią. Z powrotem znalazłem się w swoim pokoiku na poddaszu, w łóżku, niepewny, czy w ogóle opuściłem to miejsce.

      – Ocknął się – powiedziała szeptem do kogoś po drugiej stronie pokoju.

      Próbowałem obrócić głowę, ale strasznie bolał mnie kark; bałem się, że sam ten ruch może oddzielić mi głowę od ciała. Miałem wrażenie, jakby tuzin lodowych ostrzy wbijał mi się w skórę.

      – Zimno…

      – Ćśśś, nic nie mów – powiedziała mama. – Wujek Edward przyszedł, żeby pomóc.

      Nade mną pojawiła się twarz Edwarda, kępki siwych włosów, zmierzwionych i opadających na okrągłe okulary. Ściągnął z szyi stetoskop, włożył słuchawki do uszu i przytknął metalowy rezonator w kształcie dzwonu do mojej piersi – on również dla nagiego ciała był jak lód, więc próbowałem go z siebie strząsnąć, ale tata i Thornley mocno mnie trzymali.

      – Nie ruszaj się – nakazał z gniewną miną wujek Edward. Przez chwilę osłuchiwał, po czym zwrócił się do mamy: – Serce bije bardzo nieregularnie, a temperatura osiągnęła poziom, przy którym występują omamy. Nieleczona, taka gorączka może doprowadzić do trwałych następstw… Uszkodzenia słuchu, utraty wzroku, a nawet do śmierci.

      Słuchałem tego niczym bezsilny obserwator niezdolny do reakcji. Widziałem, jak mama i tata wymieniają zmartwione spojrzenia, a Thornley po prostu mi się przygląda.

      – Co proponujesz? – spytała mama. W jej głosie, zwykle tak pewnym i spokojnym, słychać było drżenie.

      Wujek Edward powiódł po mnie wzrokiem i zwrócił się do mamy:

      – Musimy zmniejszyć ilość zepsutej krwi; jedynie wówczas jego ciało znajdzie w sobie siłę, żeby zwalczyć zakażenie i chłopak zacznie zdrowieć.

      Mama pokręciła głową.

      – Ostatnim razem tylko mu to zaszkodziło.

      – Puszczanie krwi to jedyna terapia stosowana w takich przypadkach.

      Próbowałem wyswobodzić się z ich uścisku i prawie mi się udało, bo zajęli się rozmową i rozluźnili uchwyt, ale Thornley, który ściskał mnie za ramię tak mocno,

Скачать книгу