Dracul. Dacre Stoker
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 5
– Niedługo znów znikniesz, prawda?
W tym momencie włączyła się Matylda:
– Nie, ciociu! Nie wolno ci! Obiecałaś pozować mi do portretu!
– Ale masz już ich dziesiątki…
– Obiecałaś – powtórzyła Matylda, obrażona.
Ellen podeszła do niej i pogładziła ją palcem po karku.
– Nie będzie mnie tylko dzień, góra dwa. Przecież zawsze wracam. A wtedy zapozuję ci do kolejnego portretu. Pod moją nieobecność zajmuj się, proszę, bratem i pomagaj matce. Ma ręce pełne roboty z małym Richardem. Myślisz, że mogę ci powierzyć opiekę nad domem na czas mojej nieobecności?
Matylda niechętnie pokiwała głową.
– Dobrze więc. Najlepiej będzie, jeśli zejdę na dół i pomogę przy obiedzie. – Znowu położyła mi na czole chłodną dłoń. – Jeśli ci się nie poprawi, będę musiała wezwać twojego wujka Edwarda.
Na dźwięk tych słów ścisnął mi się żołądek, ale nic nie powiedziałem.
Matylda odprowadziła ciocię Ellen wzrokiem i podbiegła do mnie.
– Muszę ci coś pokazać.
– Co takiego?
Rzuciła okiem na otwarte drzwi, następnie na swój szkicownik, który zostawiła na komodzie, kiedy weszła do pokoju. Kiedy po niego wstała, zamknęła drzwi i przytrzymała klamkę, aby upewnić się, że hulające po domu przeciągi nie porwą ich i nie zatrzasną. Wzięła swój zeszyt i wróciła na łóżko.
– Czy uważasz mnie za świetną artystkę?
– Wiesz, że tak. – Nie było w tym przesady. Od czasu, gdy miała trzy albo cztery lata, było oczywiste, że talentem przewyższa rówieśników. W ostatnim czasie jej rysunki dorównywały pracom wielu poważanych dorosłych twórców. By tego dowieść, mama poprosiła znajomą o pokazanie jednego z obrazów Matyldy bogatemu koneserowi sztuki z Dublina. Kobieta nie wyjawiła mu, że autorką jest mała dziewczynka; po prostu oznajmiła, że ma w rodzinie taki wartościowy przedmiot i chciałaby go wycenić. Mężczyzna zaoferował za niego dziesięć szylingów, ale mama odmówiła, wyjaśniając, że obraz jest jej zbyt drogi i nie potrafiliby się z nim rozstać.
Wkrótce potem Matylda dostała się do Akademii Sztuk Pięknych w Dublinie.
Z jej miny wywnioskowałem jednak, że potrzeba jej świeżej pochwały.
– Jesteś wspaniałą artystką. Naprawdę!
Matylda zmrużyła oczy i poklepała szkicownik.
– To, co ci teraz pokażę, musi pozostać między nami. Obiecaj, że nie będziesz o tym rozmawiał z nikim innym.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, dostałem napadu kaszlu, w piersi palił mnie każdy chrapliwy oddech. Matylda szybko nalała wody do szklanki i przystawiła mi do ust. Wypiłem łapczywie, zimny płyn schłodził podrażnione gardło. Kiedy atak wreszcie minął, powiedziałem tylko „przepraszam”. Matylda nie zwróciła na to uwagi, jak zwykle, kiedy chodziło o moją chorobę. W sumie to nie pamiętam, żeby kiedykolwiek jakoś ją komentowała. Znów poklepała w szkicownik, tym razem ze zniecierpliwieniem.
– Obiecujesz?
Kiwnąłem głową.
– Nie pisnę ani słówka.
Najwyraźniej to jej wystarczyło, ponieważ otworzyła okładkę i przekartkowała ileś stron, zanim dotarła do właściwej. Podsunęła mi rysunek.
– Kto to jest?
– William Cyr. – Był to rolnik mieszkający na wzgórzu w Puckstown, a szkic przedstawiał go w trakcie pracy w polu.
Przerzuciła stronę.
– A to?
– Pewnie Robert Pugsley – odparłem. Na rysunku jechał swoim wozem rzeźnika.
– No a tutaj?
– Mama.
– A tutaj?
– Thornley doglądający kur.
– A tu?
Przez chwilę studiowałem pracę – widniała na niej kobieta w wieku siedemnastu, osiemnastu lat, ale jej nie rozpoznałem.
– Nie wydaje mi się, żebym ją znał.
Matylda zerknęła na mnie przelotnie i przeskoczyła na następną stronę.
– A tę?
Kolejna dziewczyna, nieco starsza od poprzedniej. Wydawała się jakby znajoma, ale nie mogłem skojarzyć jej twarzy. Pokręciłem głową.
Matylda pokazała mi jeszcze rysunki trzech innych kobiet, z których najstarsza miała góra dwadzieścia lat. Ostatnia była namalowana akwarelami; obraz był dynamiczny, żywa osoba została uchwycona niebywale szczegółowo, wydawało mi się, że mógłbym wyciągnąć rękę, dotknąć papieru i poczuć ciepło jej skóry. Nie zidentyfikowałem tych kobiet, co wydało mi się dziwne, bo znałem większość mieszkańców bliskiej okolicy, a Matyldzie nie było wolno zanadto oddalać się od domu, chyba że w towarzystwie dorosłego.
– Nie znasz żadnej z tych kobiet?
Zacząłem bez pośpiechu cofać się do początku zeszytu, uważniej przypatrując się pracom. Nie umiałem powiązać twarzy z nazwiskami.
– Nie znam. Może spotkałaś je, będąc z mamą na rynku albo na mieście, beze mnie?
Matylda wolno pokręciła głową. Nachyliła się do mnie i wyszeptała mi do ucha:
– Wszystkie szkice przedstawiają ciocię Ellen.
Zmarszczyłem czoło i wróciłem do portretów.
– Ale one wcale… wcale nie są do niej podobne.
– Wcale nie są podobne, a jednocześnie wszystkie są do niej podobne. Mogłabym pokazać ci kilkanaście innych i żadna nie wydałaby ci się znajoma.
– Nie rozumiem.
– Ja też nie – powiedziała i dodała ciszej: – Wygląda na to, że za każdym razem, gdy rysuję ciocię Ellen, portret w ogóle jej nie przypomina. Nie potrafię jej uchwycić, choć staram się, jak mogę; jej obraz wciąż mi umyka.
Nie wiedziałem, jak to skomentować, więc zmieniłem temat.
– A czego jeszcze dowiedziałaś się o Thornleyu?
Ponieważ