Zamknij drzwi. Rachel Abbott

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zamknij drzwi - Rachel Abbott страница 12

Zamknij drzwi - Rachel Abbott

Скачать книгу

Palmer.

      11

      Kiedy idę do samochodu, staram się ze wszystkich sił nad sobą panować. Niemal niemożliwe wydaje mi się powstrzymanie przed zerknięciem przez ramię w celu sprawdzenia, czy na cichej ulicy nie stoi zaparkowany jakiś samochód.

      Nie rozglądaj się, nie rozglądaj się.

      Mamroczę te słowa pod nosem, kiedy zbliżam się do auta i naciskam pilota, żeby go otworzyć. Krzywię się, gdy światła błyskają, sygnalizując potwierdzenie. Czy oni po mnie przyjadą? Wiedzą, dokąd jadę? Spróbują mnie zatrzymać?

      Macam przy klamce, starając się uchwycić drżącymi palcami zimny, lśniący metal, w końcu wsiadam do środka, uruchamiam silnik i wycofuję wóz w stronę bramy. Nasz podjazd jest dość zdradliwy, zakręca w połowie, a wzdłuż niego leżą dekoracyjne kamienie. Czuję się, jakbym zdawała na prawo jazdy. Przebita opona to ostatnia rzecz, jakiej mi teraz trzeba. Wydaję z siebie cichy jęk paniki, ale powoli wyjeżdżam tyłem.

      Deszcz pada nieustannie od kilku dni, a ulice są mokre i pełne kałuż w miejscach, gdzie odpływy nie zdołały odprowadzić wody. Reflektory przejeżdżających samochodów podświetlają strugi lejące się z nieba, rysując zygzaki jasnego światła. Unoszę dłoń do czoła, żeby mnie nie oślepiały. Zbyt długo wpatruję się w lusterko wsteczne, zastanawiając się, czy reflektory z tyłu należą do tego samego samochodu, który jechał za mną od domu. Policja czy porywacze? Nie sposób tego stwierdzić.

      Mam w głowie plan trasy, ale na każdym skrzyżowaniu zadaję sobie pytanie, czy jadę we właściwym kierunku. Czy to powinno trwać tak długo? Czy nie powinnam być już na miejscu? Staram się jednocześnie zdusić w sobie łkanie. Jeśli się popłaczę, nie będę dobrze widziała, a bezpieczne dotarcie na miejsce jest teraz najważniejsze.

      Zjeżdżam z ostatniego ronda i dostrzegam przed sobą hotel, do którego kazano mi przyjechać. Parking w pobliżu recepcji jest zajęty, więc muszę zostawić samochód na drugim końcu. Stawiam kołnierz czerwonego płaszcza przeciwdeszczowego, owijam ciasno turkusowy szal wokół szyi i idę w stronę wejścia.

      Recepcja jest duża i jasno oświetlona, z sofami i wygodnymi fotelami ustawionymi wokół niskich ław. Rozglądam się, ale nie wiem, kogo mam wypatrywać, i muszę wyglądać nieco dziwnie, z szeroko otwartymi oczami i wyrazem strachu na twarzy.

      – Jo?

      Odwracam się i zauważam mężczyznę z ogoloną głową, ubranego w dżinsy i ciemną kurtkę. Jest mniej więcej w wieku Samiego i uśmiecha się do mnie troskliwie.

      Uświadamiam sobie, że nawet nie odpowiedziałam, ale on patrzy mi w oczy i dotyka mojego ramienia.

      – Jestem Rob. Proszę pójść ze mną.

      W milczeniu idziemy pospiesznie ramię w ramię w kierunku tylnej części hotelu. Rob daje znak dziewczynie w ciemnym kostiumie, która wbija kod na klawiaturze i otwiera nam drzwi. Jesteśmy na tyłach budynku, w części przeznaczonej wyłącznie dla personelu. Wszędzie wokół kręcą się ludzie w rozmaitych strojach – kelnerzy, kucharze, sprzątacze – a kilka osób rzuca nam zaciekawione spojrzenia, kiedy przechodzimy przez obszar przyjęć towaru, tunel z ciągnącymi się pod ścianami metalowymi klatkami na kółkach. Ich zawartość bez wątpienia czeka na odbiór.

      W przestrzeni, która wygląda na zarezerwowaną zazwyczaj dla ciężarówek, parkuje ciemnoniebieski samochód. Rob kieruje mnie w jego stronę i otwiera drzwi od strony pasażera.

      Wsiada i odwraca się do mnie.

      – Wszystko w porządku?

      – Nie.

      Chyba oczekiwał takiej odpowiedzi, bo tylko kiwa głową i uruchamia silnik.

      – To nie potrwa długo. Za kwadrans będziemy na miejscu.

      Teraz, kiedy mogę już tylko myśleć, moje ręce zaczynają się coraz mocniej trząść. Splatam je mocno razem. W torebce odzywa się komórka.

      Rob rzuca mi pełne oczekiwania spojrzenie.

      – Rozpoznaje pani numer? – pyta, kiedy wyciągam telefon.

      Zerkam na ekran.

      – To moja przyjaciółka Tessa.

      – Proszę nie odbierać. Oddzwoni pani do niej później. Najpierw musimy się przekonać, co powie szef.

      I tak nie zamierzałam odbierać, bo Tessa zaraz by się zorientowała, że coś jest nie tak, a to wywołałoby lawinę pytań, na które nie mam ochoty udzielać odpowiedzi.

      Jedziemy w milczeniu przez nieznaną mi część Manchesteru.

      Kwadrans wydaje się dłużyć, w końcu jednak podjeżdżamy pod bramę z kutego żelaza, a mój kierowca wyskakuje, żeby połączyć się przez interkom. Wraca do samochodu, a brama zaczyna się otwierać. Wjeżdżamy do środka i kierujemy się w stronę dużego budynku z czerwonej cegły. Objeżdża go, żeby zatrzymać samochód przy bocznej ścianie, w pobliżu małych drzwi, po czym odwraca się do mnie.

      – Wprowadzę panią do środka.

      Przez chwilę nie mam ochoty wysiadać z samochodu. Oznacza to bowiem, że będę zmuszona stawić czoło temu, co się wydarzyło – co nadal trwa – ale Rob już okrążył samochód i otwiera drzwi, nie zwracając uwagi na padający deszcz.

      Idę za nim do budynku. Mijamy jasno oświetlony korytarz z zamkniętymi drzwiami po obu stronach, a nasze kroki odbijają się echem od wyłożonej ciemnym linoleum podłogi. Docieramy do ostatnich drzwi. Rob puka i naciska klamkę.

      Wewnątrz widzę dwie osoby – ładną, młodą kobietę o ciemnych, sięgających ramion włosach i wysokiego, barczystego mężczyznę w dżinsach i ciemnej, skórzanej kurtce. Kobieta robi krok w moją stronę.

      – Cześć, Jo. Jestem inspektor Becky Robinson. Rozmawiałyśmy przez telefon. To mój szef, nadinspektor Tom Douglas.

      12

      Detektywi, Tom i Becky – jak kazali mi się do siebie zwracać – mają zatroskane miny i wyraźnie widać, że niepokoją się tym, co się wydarzyło. Odnoszę wrażenie, że choć ci ludzie na co dzień mają do czynienia z różnymi rodzajami przestępstw, ich współczucie nie jest udawane.

      – Chciałabyś czegoś do picia? – pyta Tom. Ma ciepłe spojrzenie, przez które znów do oczu napływają mi łzy. „Płacz nic tu nie pomoże”, jak mawiała moja matka.

      – Poproszę trochę wody. – Mój głos jest skrzekliwy od dławionych łez.

      Znalazłam się w pomieszczeniu, które przypomina skrzyżowanie biura i salonu. To chyba jakaś świetlica, ale nie ma tu niczego, dzięki czemu czułabym się jak w domu.

      Zaczynają mięknąć mi kolana i szukam miejsca, by usiąść. Prowadzą mnie na błękitną sofę, a Tom zwraca się po cichu do Roba, który kiwa głową, zawraca na pięcie i wychodzi, zapewne po wodę dla mnie.

      –

Скачать книгу