Świeży. Nico Walker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świeży - Nico Walker страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Świeży - Nico Walker

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – To dlatego, że myślałam, że tak tylko pieprzysz, kochanie.

      Nazajutrz wieczorem poszedłem odwiedzić rodziców. Radzili sobie nieźle. Sądzili, że ta bzdura z wojskiem to głupota, ale radzili sobie nieźle. Kupili właśnie dom, ładny, przestronny dom. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego.

      Powiedziałem, że w czwartek idę do wojskowej komisji lekarskiej na badania i jakieś inne testy, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, za kilka tygodni będę na szkoleniu podstawowym. Sierżant Cosmos oświadczył, że będę wypełniał listę baz wojskowych, do których chciałbym zostać skierowany w preferowanej przez siebie kolejności, a ponieważ w gruncie rzeczy każdy dostawał się do którejś ze swojej pierwszej trójki, to właściwie miałem z grubsza zagwarantowane, że będę stacjonował blisko Ohio. Będę więc mógł często wpadać z wizytą. I polisa ubezpieczeniowa na życie jest dobra, trzysta kawałków, jeśli człowiek zdecydowałby się ją dodatkowo opłacić.

      – Jesteś pewien, że nie wolałbyś robić c z e g o k o l w i e k innego? – spytał tata.

      Powiedziałem, że nie wiem, co innego miałbym robić.

      – Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz pociągnąć studiów – powiedziała mama.

      – Jakich studiów? – zacząłem. – Wyleciałem z uczelni osiem miesięcy temu.

      – Zawsze możesz wrócić – stwierdziła.

      – I być może to zrobię. A jeśli tak, armia za to zapłaci. Sierżant Cosmos powiedział…

      – Kim, do kurwy nędzy, jest ten sukinsyn? Porozmawiałabym sobie z nim.

      Stwierdziłem, że to niemożliwe.

      – Niby dlaczego? – spytała.

      Odparłem, że sam to ogarnę.

      W czwartek dowiedziałem się, że nie rozróżniam kolorów. Nie byłby to problem, bo 91W było jedną z niewielu specjalności wojskowych, które dało się uzyskać, będąc daltonistą. „Bo przecież sanitariusz wie, jaki kolor ma krew”.

      Dużo było stania w szeregu i bolały nas nogi, bo nie przywykliśmy do tego. Kazali nam się rozebrać do bielizny i kaczym chodem okrążyć wielkie pomieszczenie. Śmierdziało jajami (niemytymi), stopami (podobnie) i wystawioną dupą (niezależnie). Było coś nieodpowiedniego w tym, że ktoś cię oglądał w tym wielkim pomieszczeniu. Grube dzieciory. Trądzik. Syfy na twarzy. Syfy na ciele. Chude dzieciory. Ze mnie też był chudy dzieciak. Nie byłem silny. Wyglądaliśmy fatalnie. Wyrośliśmy na wysokofruktozowym syropie kukurydzianym z dodatkiem dużej dawki telewizji; w organizmach mieliśmy mnóstwo ropy; nasze mózgi się ślizgały. Wzywali nas jednego po drugim do innego, mniejszego pomieszczenia, gdzie znajdował się człowiek, którego zadaniem było zbadanie każdemu odbytu. Kazał zgiąć się w pasie i rozchylić pośladki rękami, żeby mieć dobry widok, a kiedy już się naoglądał, mówił: „Okej”.

      Przyjęli mnie. Przed trzecią po południu podpisałem kontrakt i zostałem zaprzysiężony. Roy przyszedł i odebrał mnie z komisji lekarskiej, a potem podrzucił mnie do Elby, żebym mógł pobyć z Emily przez ostatnie dwa tygodnie w cywilu. Joe zabrał się z nami na przejażdżkę. Kiedy mijaliśmy jezioro Erie, padał śnieg. Na wysokości zjazdu do Jamestown było już zupełnie ciemno i na dziewięćdziesiątce szalała prawdziwa burza, przez co tworzył się korek. Blokowały nas ciągniki siodłowe. Były z każdej strony, stukotały na wietrze. Gdyby jeden z nich złożył się jak scyzoryk albo gdyby któryś nas nie dostrzegł, zmieniając pas, bardzo prawdopodobne, że zginęlibyśmy na jezdni. Ale nie przejmowaliśmy się tym. Mieliśmy samochód Roya i papierosy, mieliśmy ogrzewanie i muzykę i przez całą drogę na bramkach przed Elbą ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że będziemy pośród tych, którzy przeżyją.

      Kiedy dotarliśmy do Emily, była dziesiąta. Wysadzili mnie, zawrócili i pojechali do domu.

      Po raz pierwszy odwiedzałem Emily w jej rodzinnym miasteczku. Przez ostatnie wakacje oszczędzała, żeby iść na uczelnię w Montrealu. Pracowała na trzecią zmianę przez sześć nocy w tygodniu w Walgreensie. Mieszkała ze swoją ciotką, a ciotka była religijna. W tej sytuacji nie było tam dla mnie miejsca ani czasu.

      Pojechałem zobaczyć się z nią w Montrealu, gdy tylko się tam przeprowadziła. Był koniec sierpnia. Dwadzieścia godzin Greyhoundem w jedną stronę, ale było warto: być z nią sam na sam w obcym mieście (Paryżu Kanady), nie znać nikogo innego, palić playery z obrazkami z rakiem i czarnym sercem na paczce. Wystawiać głowy na schody przeciwpożarowe, robić obiady w jej aneksie kuchennym, pić alkohol i urządzać dzikie jak ja pierdolę kłótnie o różne rzeczy – Boga, Oasis, moją nieznośną arogancję – na co tylko miała ochotę. Darliśmy się na siebie, potem się pieprzyliśmy i spaliśmy jak młode wilki w pudełku na buty. Było jak we śnie. I tak jak w snach nie dane mi było tam zostać. Ani jej. Miało to coś wspólnego z kasą. Rzuciła uczelnię i wróciła do Elby. Wynajęła mieszkanie i dostała robotę w Giant Eagle. Czekała na semestr letni, żeby zacząć naukę gdzieś na miejscu.

      Dziwnie było, gdy w ogóle się nie sprzeczaliśmy. Od czasu do czasu mówiła, że według niej wojsko to zły pomysł. Ale ja też nie miałem pojęcia, czy to dobry pomysł – to po prostu coś, co się działo. Nie było o co się kłócić.

      Kiedy wychodziła do pracy, robiłem pajacyki, czytałem książki Kurta Vonneguta i paliłem jednego za drugim. Gdy wracała, pieprzyliśmy się i drzemaliśmy, słuchaliśmy płyty Leadbelly’ego, którą kupiliśmy niedaleko w Bordersie, i piliśmy gin. Dziewczyna uwielbiała gin; piła go, a potem chciała się z tobą całować.

      Nie chodziło o to, że nie zdawałem sobie sprawy, że tu byłoby mi lepiej, ale co się stało, to się nie odstanie, i nie wolno mi było zostać. Dni uciekały i odwiozła mnie z powrotem do Cleveland.

      Rekrutów umieścili w hotelu w centrum. Trafiłem do pokoju z dzieciakiem w moim wieku; był ze Steubenville i zaciągnął się do Gwardii Narodowej stanu Ohio. Powiedział, że gdy wróci do domu ze szkolenia podstawowego, włoży swój mundur galowy z naszywkami i wstążkami i zabierze narzeczoną na kolację.

      Życzyłem mu powodzenia.

      On mi też.

      ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

      Fort Leonard Wood w stanie Missouri. Golarze byli cywilami – jakiś tłuścioch i jego kobiety. Kobiety miały srebrnoniebieskie trwałe; były dwie, obie okropne. Tłuścioch zresztą podobnie. Nie wystarczało im, że płacimy im za strzyżenie, bo taki mamy rozkaz; pierdolili też głupoty. Jednemu dzieciakowi pocięli głowę tak, że dość mocno krwawił, i gdy przyznał, że ma coś przeciwko, powiedzieli, że z niego ciota. Chcieli się dowiedzieć, czy aby nie pochodzi z San Fran-ciot-co. Potem pocięli innego dzieciaka, krew się lała, a oni uważali, że to śmieszne. W ogóle ich to nie nudziło. Mieli specjalne maszynki, które zasysały włosy podczas cięcia. Siła ssania przyciągała owłosioną skórę ku ostrzom; to dlatego tyle było krwi. Tłuścioch i jego kobiety musieli gadać naprawdę głośno, żeby się usłyszeć ponad dźwiękiem ssania. Oby zdechli.

      Potem dostaliśmy sto pieprzonych szczepionek. Dali nam cały sprzęt wojskowy: mundury, buty, hełmy, tego rodzaju gówno. Wszędzie chodziliśmy z papierami. Podpisywali nasze papiery. Było to procesowanie. Kiedy nie procesowaliśmy, siedzieliśmy w audytorium i uczyli nas różnych rzeczy:

Скачать книгу