Świeży. Nico Walker
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świeży - Nico Walker страница 14
– Ja za tobą też.
– Szkoda, że mnie tam teraz nie ma.
– Też bym chciała, żebyś tu był.
– Słuchaj, muszę lecieć. Jak mnie tutaj złapią, mam przejebane po maksie. Muszę wracać do koszar.
– Dobrze.
– Spróbuję znowu do ciebie zadzwonić.
– Dobrze.
– Kocham cię.
– Też cię kocham.
– Śpij słodko.
– Ty też.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Niedziele były luźne, bo mieliśmy wolny ranek, tylko koszary do sprzątnięcia i mogliśmy robić cokolwiek, mogliśmy iść na nabożeństwo, jeśli chcieliśmy. Utożsamiałem się z krysznowcami, ale nie było ich nabożeństwa, więc poszedłem na buddyjskie. Nie można było iść samemu. Trzeba było pójść z towarzyszem broni. Poza tym specjalista Kovak był buddystą. Poszliśmy porozmawiać z kadrą.
– Panie sierżancie, idziemy na nabożeństwo.
– Na jakie nabożeństwo?
– Buddyjskie, panie sierżancie.
– Idźcie.
Poszliśmy i było w porządku, przyszło dużo ludzi, bo buddyści rozdawali babeczki Reese’s. Ale w tych nabożeństwach kryło się coś więcej. Zaczynaliśmy od głębokiego oddechu. Potem przez jakiś czas śpiewaliśmy, ogółem ze dwadzieścia minut oddychania i śpiewu. Następnie buddyści opowiadali nam o swojej religii i zadawali pytania, a jeśli znało się odpowiedź, rzucali w człowieka cukierkiem.
Tamtego dnia przyłączył się do nas sierżant sztabowy Rockaway. Powiedział, żeby mówić mu „sierżancie Rock”. Naprawdę fascynował go buddyzm. Powiedział, że od kiedy stał się buddystą, kupił samochód (spłacony) i motocykl (spłacony). Buddyzm zmienił jego życie na lepsze. Dodał, że zaczął z buddyzmem w obozie dla rekrutów, chodząc na niedzielne nabożeństwa.
– Zupełnie jak wy wszyscy teraz – stwierdził.
Następnego dnia uczyliśmy się walki wręcz. Szkolił nas sierżant instruktor Cole. Uczył nas duszenia bezrękawowego. Uczył nas duszenia tokijskiego. Ćwiczyliśmy najróżniejsze techniki duszenia. Wszyscy siedzieliśmy w kółku i mieliśmy dusić się na zmianę. Posyłali dwóch z nas do środka koła i cel był taki, żeby jeden poddusił drugiego. Znalazłem się w parze ze specjalistą Kovakiem, bo byliśmy mniej więcej tej samej postury. Poddusiłem go jak ja pierdolę. Kiedy było po wszystkim, przyszło mi na myśl, że go zaskoczyłem, i źle się z tym poczułem. Następnym razem pozwolę mu na porządny rewanż. Mimo to źle się z tym czułem. Kovak był moim towarzyszem broni, a ja go dusiłem.
Jedynym sposobem na to, by nie ukończyć podstawowego szkolenia, była próba zabicia się. Jeden dzieciak próbował się powiesić na podwieszanym suficie w latrynie. Nie udało się. Zerwał sufit. A więc nie zginął. Ale też nie skończył szkolenia.
Na uroczyste zakończenie szkolenia przyjechali moi rodzice. Zjawiło się wiele rodzin chłopaków. Wiele rodzin też nie przyjechało. Maszerowaliśmy w kółko na scenie w auli w odpowiednim rytmie. Puszczono American Soldier Toby’ego Keitha i dano nam przepustki do dwudziestej pierwszej. Rodzice zabrali mnie do Chili. Zamówiłem wegetariańskiego burgera.
– Założę się, że to pierwszy wegeburger, którego zjadłeś od dawna – powiedziała mama.
– Szczerze mówiąc, nie – stwierdziłem. – Racja żywnościowa numer dwanaście to wegeburger w sosie barbecue. Nie jest zły, ale ten jest o wiele lepszy.
Mieliśmy trochę czasu do zabicia, więc posiedzieliśmy w pokoju hotelowym rodziców w miasteczku niedaleko bazy. Mama zrobiła mi dużo zdjęć w mundurze galowym. Paliłem papierosy, czerwone winstony, były naprawdę dobre. Po jakimś czasie wróciliśmy do Fort Leonard Wood i tam się pożegnaliśmy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Ci z nas, którzy byli przyszłymi sanitariuszami, wsiedli do autobusu. Jechaliśmy do Fort Sam Houston w San Antonio w stanie Teksas. Kierowca był weteranem z Wietnamu, za jego białofosforowych czasów stopiło mu prawą rękę w mięsistoczerwony szpon. Sympatyczny był z niego gość, zachęcał nas do picia i palenia w autobusie. Kiedy dotarliśmy do Fort Sam, trafiliśmy na zupełnie nowych sierżantów instruktorów, którzy się na nas darli, ale całe te mecyje do tej pory zdążyły nam spowszednieć, więc mieliśmy w piździe, czy wrzeszczą czy nie. Mimo to udawaliśmy, że jesteśmy w chuj przerażeni, żeby przeoczyli, że walimy browary i śmierdzimy fajami.
Przez kilka dni byliśmy w koszarach przejściowych, czekając, aż pojawią się grupy z innych szkoleń podstawowych. Potem wszyscy byli już na miejscu i dowiedzieliśmy się, że nazywamy się kompania Charlie. Wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do następnych koszar. Była tam dziewczyna z Dakoty Północnej, szeregowa Harlow, opowiadała wszystkim w autobusie, jak bardzo lubi maczany tytoń marki Copenhagen i gangbangi. Cieszyła się więc popularnością. I wszyscy myśleliśmy o tym, jak by to było urządzić gangbang z szeregową Harlow.
Przybyliśmy do kompanii. Byli tam już ludzie, którzy wcześniej służyli. Mógł to być personel wojskowy, który zmieniał specjalność i rodzaj służby, albo byli wojskowi, którzy zaciągali się znowu, gdy w świecie cywili okazali się nieudacznikami. Mieli nas szkolić. Większość z nich wyglądała chujowo. I źle działali na morale; niszczyli nasze oczekiwania co do tego, kim mamy zostać.
Batalion ćwiczebny miał mantrę: wojownik medyk. Oczywiście wszyscy uważali, że jest kretyńska. Mimo to kadra miała nas nazywać wojownikami medykami. I tak się stało. I miało to trwać czternaście tygodni. Ale po jakimś czasie mieli nam dać weekendowe przepustki.
Na początku były wyłącznie zajęcia w sali wykładowej, co stanowiło miłą odmianę po szkoleniu podstawowym, kopaniu grobów, odmrażaniu sobie tyłków w lesie i obrywaniu gazem. Mieliśmy podręczniki dla sanitariuszy i słuchaliśmy wykładów. Dużo było PowerPointa, a od czasu do czasu oglądaliśmy Oblicza śmierci. Oblicza śmierci miały sprawić, że przywykniemy do śmiertelności. Widzieliśmy, jak gość łamie sobie kark, gdy jego samochód koziołkuje. Oglądaliśmy wypatroszonego motocyklistę. Widzieliśmy laskę, którą podźgano z milion razy.
Było po dwóch instruktorów na pluton, E-6 (sierżant sztabowy) i sanitariusz cywilny. Naszym sanitariuszem cywilnym była pani Grey. Seksowna, prawdopodobnie lesbijka. Ale mniejsza z tym. Była fachowcem. Pracowała w lotniczym pogotowiu ratunkowym w San Antonio i wiedziała więcej niż większość sanitariuszy wojskowych razem wziętych.
E-6 wyglądał jak Harold Ramis i palił jednego mentolowego camela za drugim. Był w wojsku od piętnastu lat i opowiadał nam bzdety, które według niego powinniśmy wiedzieć: mianowicie, w jaki sposób ginęli ludzie w armii. Powiedział nam też, że do opatrywania ran postrzałowych można używać tamponów. Oświadczył, że powinno się używać tamponów bezzapachowych. Spytałem go, czy kiedykolwiek stacjonował w Fort Drum.
– Dlaczego