Świeży. Nico Walker
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świeży - Nico Walker страница 10
– Mmm, brzmi dobrze – odpowiedziała.
Wyszedłem zza baru, objąłem Emily i pocałowałem ją w czubek głowy. Ale byłem pijany i zapalony papieros spadł mi przypadkiem prosto do kaptura jej bluzy.
– Uwaga. Upuścił ci papierosa do kaptura – powiedział Benji.
– Weź go wyciągnij, typie – zwróciła się do mnie.
W pierwszej chwili nie załapałem. Wyciągnąłem go w końcu, ale zdążył wypalić dziurę w materiale.
– Nic się nie stało? – spytała.
– Wszystko gra – powiedziałem. – Możemy gdzieś porozmawiać, proszę?
– Co?
– Chodźmy tam.
– Zachowujesz się jak dupek.
– Cśś. Posłuchaj mnie. Nie znam nikogo, kto uważałby, że w Mi Aldea mają dobre jedzenie. Chce cię tam zabrać tylko dlatego, że nie pytają o dowód przy barze, a on chce cię spić i wyjebać w dupę.
– Z czym masz, typie, kurwa, problem?
Wszystko zabrzmiałoby źle.
Podszedł Roy.
– Co tam, Roy? – spytałem.
– Chcesz, żebym przywalił temu kolesiowi w kutasa?
– Jeszcze nie.
– Koniec, kurwa – powiedziała Emily.
Wyszła w pośpiechu. Roy i Joe wyszli po niej. Powiedzieli, że pewnie będzie w porządku. Nie byłem przekonany, ale musiałem zostać, gdzie byłem. Musiałem zajmować się barem (już nie sałatkowym). I tak właśnie zrobiłem. Czułem się jak śmieć. Około pierwszej trzydzieści menedżer kazał mi zamknąć barek. Potem jeden z prawdziwych barmanów, koleś imieniem Chris, powiedział, że powinienem go zastąpić i zająć się jednym z gości, niejakim Tommym.
– Tommy właśnie wyszedł z więzienia – oznajmił. – Tommy to swój gość, naprawdę.
Tommy był najebany jak szpak. Miałem dopilnować, żeby na nikogo nie narzygał, nie uszczypnął w pośladek żadnej dziwki ani nie zrobił niczego, co według nich mógłby zrobić. Tommy był w więzieniu przez dwadzieścia lat, co oznaczało, że poszedł siedzieć na początku lat osiemdziesiątych, czyli że był w pierdlu dłużej niż ja na świecie. Miał wielkie plastikowe okulary, szare włosy na garnek i błyszczącą czerwoną kurtkę bejsbolową. Powiedział, że wszyscy pieprzą bzdury i że to zgraja oszustów. Miał na myśli jakichś gości, których widywało się w okolicy. Zachowywali się, jakby byli prawdziwymi kozakami z cosa nostry. Tommy powiedział, że wszyscy ci goście są mocni w gębie.
– Ale nie mają jaj… żeby przystawić koleżce gnata do skroni i WYPIERDOLIĆ MU MÓZG.
Tak mówił, ciągle powtarzał to o mózgu. Zaczynał opowiadać coś o tym gówniarzu, tamtym frajerze i jeszcze innym baranie, ale kończył na tym, że żaden z nich nie ma jaj, żeby przystawić koleżce gnata do skroni i WYPIERDOLIĆ MU MÓZG.
Potem zajął się mną i spytał, co robię. Powiedziałem, że nic szczególnego, ale zamierzam niedługo wstąpić do wojska.
– Nie bądź głupi – zaczął. – Ci ludzie mają cię kompletnie w dupie.
Powiedziałem, że tyle już wiem.
– To co ty sobie, kurwa, myślisz?
– Nie mam pojęcia. Ale innych pomysłów też nie mam.
– A masz jaja… żeby przystawić koleżce gnata do skroni i WYPIERDOLIĆ MU MÓZG?
– Nie wiem.
– GRR! Poradzisz sobie.
Nocka prawie się kończyła, więc powiedziałem:
– Słuchaj, Tommy, muszę pomóc w zamknięciu. Gdybyś czegoś potrzebował, daj mi znać, okej?
Przeszedłem się po lokalu, żeby poprzesuwać stoliki i krzesła, spryskać, co trzeba, i powycierać, a potem pozamiatać i przejechać mopem. Naprawdę się ruszałem, bo musiałem stąd wyjść i zobaczyć się z Emily.
Skończyłem i wyszedłem na zewnątrz, na chodniku przed restauracją stał Tommy. Wyglądał jak dziecko we mgle.
– Wszystko w porządku, Tommy? – spytałem.
– Tak. Co robisz?
– Skończyłem już. Będę się zbierał do domu.
– Podwieźć cię? Podwiozę cię.
– Przejdę się. Tędy to nawet nie pięć minut.
– Nie, nie, przestań. Podwiozę cię.
– W porządku, ale zaczekaj chwilę, bo muszę podskoczyć do piekarni i kupić tort.
– Na co ci tort?
– Dla dziewczyny. Wyjeżdża z miasta i chcę jej kupić tort.
– Nie marnuj pieniędzy.
– To zajmie tylko chwilę.
Po drugiej stronie ulicy i kawałek pod górkę była piekarnia otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie mieli tortów i musiałem zadowolić się sernikowymi muffinkami. Robiły wrażenie i pomyślałem, że w sumie na jedno wychodzi.
– Zbieramy się – powiedział Tommy. – Jesteś gotów czy co?
Jeździł niebieskim chevroletem astro, który stał zaparkowany obok restauracji. Wsiedliśmy i Tommy uruchomił silnik. Wpakował się w samochód przed nami i wycofał prosto w drugi, zanim udało mu się wyprowadzić nas na jezdnię. Zerknąłem na niego, wyglądał, jakby czuł się naprawdę źle. Ni stąd, ni zowąd zatrzymał furgonetkę i otworzył drzwi, żeby się wyrzygać. Wymiotował przez minutę. Gwałtownie. Kiedy skończył, oparł głowę o fotel.
– O jezu. O jezu, jezu, jezu – stękał.
W świetle dostrzegłem, że solidnie się obrzygał.
– Złe wieści, Tommy – powiedziałem. – Narzygałeś sobie na rękaw.
Tommy spuścił wzrok i zobaczył, co zrobił z prawym rękawem swojej lśniąco czerwonej kurtki.
– GRR, DO CHOLERY!
– Nie martw się, Tommy. Ogarniemy to – rzuciłem.
Na podłodze furgonetki leżała papierowa torba na zakupy. Podarłem ją na kawałki w kształcie serwetek, z których Tommy mógł skorzystać, by zetrzeć lwią część wymiocin z rękawa. Cudów nie zdziałały, ale zrobiły