Świeży. Nico Walker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świeży - Nico Walker страница 11

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Świeży - Nico Walker

Скачать книгу

jeszcze nie spała, kiedy wszedłem na górę. Piła, więc się do niej przyłączyłem. Dałem jej pudełeczko muffinek i przeprosiłem za to, że wcześniej zachowałem się jak palant. Powiedziałem, że rozumiem, że przyprowadzenie Benjiego nic nie znaczyło i że po prostu jest kochaną osobą, która wierzy w różnorodność kulturową, kraje rozwijające się i tego rodzaju rzeczy, i że pragnie przyjaciół. Powiedziałem też, że muffinek powinno być dwanaście, ale musiałem dać jedną Tommy’emu, a Tommy to dobry człowiek i musiał coś przegryźć. Odparła, że to wszystko bardzo miłe z mojej strony i że mi wybacza. Potem dostrzegłem, że płacze. Nigdy wcześniej nie widziałem, jak płacze, i spytałem, co jest nie tak, a to sprawiło tylko, że rozpłakała się jeszcze bardziej. Powiedziała, że nie wie, co jest nie tak. Chwilę potem przestała płakać. Spytałem, czy wszystko w porządku. Powiedziała, że tak.

      – Nieźle pojebane, co? – powiedziałem.

      – Tak. Pojebane.

      Śmialiśmy się z tego.

      I wydurnialiśmy się.

      A potem poszliśmy spać.

      CZĘŚĆ DRUGA

      PRZYGODA

      ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

      Sierżant sztabowy Kelly z twarzy przypominał śmierć, a co drugie słowo z jego ust brzmiało „cyc”; nosił czarny sweter, zielone spodnie i lakierki. W szufladzie jego biurka stało w chuj pojemniczków ze szczynami. Powiedział, że latryna jest na końcu korytarza.

      – Za drzwiami na lewo i naokoło. Nie da się jej przegapić – stwierdził.

      Siki miałem czyste, więc Kelly opowiedział mi, że jego żona jest Koreanką. Opowiedział też, jak jeździł rządowym samochodem i że dostał dodatek mieszkaniowy, i że jest objęty programem opieki zdrowotnej. W jego ustach brzmiało to naprawdę dobrze. Musiałem mu pokazać, że dam radę zrobić dwadzieścia pompek i dwadzieścia przysiadów. Potem zabrał mnie do budynku obok, Bally Total Fitness, żebym zrobił milę na jednej z bieżni. Na nogach miałem vansy (model Geoffa Rowleya, wegańskie) i ciągle opadały mi spodnie, ale spisałem się dobrze. Wróciliśmy do Centrum Karier Sił Zbrojnych i rozwiązałem test ASVAB, żeby Kelly mógł się upewnić, że nie jestem debilem. Kiedy skończyłem, sprawdził go i powiedział, że mój wynik mieści się w osiemdziesiątym piatym percentylu. Stwierdził, że będę mógł sobie wybrać jakąkolwiek specjalność, jeśli tylko równie dobrze spiszę się podczas właściwego testu. Widziałem, że jest podekscytowany. Był pierwszy tydzień dwa tysiące piątego roku i od jakiegoś czasu do kraju docierały głównie wiadomości o zabitych i okaleczonych w wybuchach dzieciakach, więc Kelly i jemu podobni mieli problem, żeby nakłonić dostateczną liczbę nowych dzieciaków do zaciągnięcia się. Ale oto stałem przed nim i poszło jak z płatka. Zrobiłem mu dzień.

      Poszliśmy pogadać z jego przełożonym, sierżantem pierwszej klasy Cosmosem.

      – Przepraszam, panie sierżancie, ale mam tu takiego cyca, mówi, że chce być dziewięćdziesiąt jeden whiskey i że chce pojechać najszybciej, jak się da – powiedział Kelly.

      Cosmos miał same złote zęby, był z niego kawał wysokiego, chudego skurwiela. Nie wiedziałem, że można mieć na nazwisko Cosmos.

      – Usiądźcie, panie dziewięćdziesiąt jeden whiskey.

      Wcisnąłem mu ten sam kit co Kelly’emu i Cosmos zgodził się, że zabieram się do rzeczy od odpowiedniej strony. Powiedział, że dokonałem mądrego wyboru, bo 91W, sanitariusze, mają dobrą pozycję w armii. Potem wziął telefon i gdy po drugiej stronie ktoś odebrał, powiedział:

      – Hamburger, hamburger, hamburger. – I roześmiał się, jakby to było naprawdę śmieszne.

      Z niewiadomego powodu też chciałem powiedzieć: hamburger hamburger hamburger, mimo że zdawałem sobie sprawę, że śmieje się ze mnie.

      Joe wpadł i odebrał mnie z Severance, a potem poszliśmy się nastukać z Royem. Tamto chlanie to było dla nas coś, jak w czasach, gdy człowiek jest młody, a dzień doniosły. Joe wrócił właśnie z Camp Lejeune. Miał się zatrzymać w mieście na kilka tygodni, zanim jego batalion rezerwy przeniesie się do Fort Irwin i wreszcie poleci do Iraku. A teraz ja zaciągałem się do wojska, bo mówiłem, że to zrobię. Sądziliśmy więc, że jesteśmy po prostu wyjebiści. Był wtorkowy wieczór.

      Skończyliśmy w barze przy Mayfield. Był bez życia, ale udało nam się spotkać jednego z Rycerzy Kolumba. Miał na sobie czarną skórzaną marynarkę i włosy ułożone tak, jakby był Frankiem Avalonem albo Robertem Blakiem, albo jednym z nich. Wyglądał na kogoś po pięćdziesiątce. Spytał, na co narzekamy. Roy mu wyjaśnił, a on wyraził aprobatę.

      – Wiecie, uczyłem walki wręcz gości z sił specjalnych w Camp Li-Dżun – powiedział.

      Joe rzucił, że właśnie wrócił z tamtejszej SP.

      – Co to SP?

      – Szkoła Piechoty.

      – Racja, zapomniałem.

      Rycerz Kolumba polubił Joego, ponieważ wyglądał jak makaroniarz z telewizji, i tym sposobem znaleźliśmy towarzysza.

      Co do barmanki, to była pod trzydziestkę. Miała włosy jasnoblond i opaleniznę, która kosztowała. Chuda, z wyjątkiem małego wybrzuszenia z przodu, które sprawiało mylne wrażenie, jakby była w którymś miesiącu ciąży. Trafiliśmy tu już wcześniej i widzieliśmy ją wtedy; brzuszek jej się nie zmienił i zawsze zadzierała nosa, jakby serwowała drinki Benowi Affleckowi albo chuj wie komu. W pierwszej chwili przyjąłem po prostu, że jest pizdą, ale potem zacząłem się zastanawiać, czy nie ma w tym jakiegoś smutku.

      Rycerz Kolumba pokazywał nam chwyty z filmów i chciał nam postawić kolejkę. Dzięki temu zobaczyłem, że wobec niego barmanka nie zachowuje się okropnie. Nazywała go nawet panem Takim czy Śmakim. Coś się za tym kryje, pomyślałem. Ale zanim doszedłem do tego, o co chodzi, rycerz Kolumba wzniósł toast.

      – Głowę dam, że wrócisz do domu cało, Joe – powiedział. – Co do twojego kolegi, nie jestem taki pewien… Sa-luut!

      Wypiliśmy drinki. Roy stwierdził, że zaciągnie się do piechoty morskiej jako kaemista. Wszyscy zgodzili się, że byłoby to dla niego z korzyścią. Powiedziałem, że muszę się iść wyszczać. I tak zrobiłem. Myjąc ręce, przypadkowo uderzyłem lustro pięścią. Spadło ze ściany i pociągnęło za sobą zlew.

      Od razu wyszedłem.

      Trzask był tak wykurwisty, że musiałem ostrzec przyjaciół. Barmanka kierowała się w stronę zniszczeń.

      – Musimy lecieć – powiedziałem. – Znaczy… jakby… m u s i m y w t e j c h w i l i s p i e r d a l a ć.

      Barmanka klęła w łazience, a my pożegnaliśmy się z rycerzem Kolumba. Powiedział, żebyśmy się nią nie przejmowali.

      – Ta kurwa miała dwie aborcje – dodał.

      Nie musieliśmy daleko biec, żeby znaleźć się w domu. Na podjeździe zaczęliśmy okładać się pięściami, dopóki jeden z sąsiadów nie powiedział, że

Скачать книгу